(O)POWIEŚĆ (O) PRZYSZŁOŚCI
Obok „Bioshock”, „Mass Effect” to jeden z najczęściej omawianych tytułów ostatnich dwunastu miesięcy – m.in. dlatego, że wersje konsolowa i PC ukazały się w półrocznym odstępie, dając recenzentom dwie okazje do pisania o grze. Niniejsza dotyczy tej drugiej, która – chociaż znacznie nie różni się od tytułu na Xboxa 360 – została nieco poprawiona w stosunku do pierwowzoru.
Na początku chciałbym zaznaczyć, iż w momencie, kiedy piszę te słowa, całej gry wciąż nie ukończyłem. Nie jest ona ponoć przesadnie długa – niektórzy z recenzentów oceniają ją na jakieś 30 godzin rozgrywki, co nie stawia jej w rzędzie najbardziej rozbudowanych tytułów, szczególnie w klasie RPG. Jak dotąd spędziłem nad Mass Effect około 25 godzin nie dochodząc nawet do połowy, ale też gram w nią wyjątkowo dokładnie. Z drugiej strony, te aspekty gry, na które chciałbym zwrócić szczególną uwagę nie wymagają dokończenia gry (którą oczywiście nie tylko skończę, ale „przejdę” kilka razy).