Temat wraca przy okazji premier gier o kontrowersyjnej reputacji oraz wywiadu Rzeczniczki Praw Obywatelskich Ireny Lipowicz udzielonego portalowi Wyborcza.biz, w którym potwierdza wcześniejsze starania o wprowadzenie w Polsce prawnych restrykcji sprzedaży gier dla dorosłych.
Zanim podniesiemy lament o ograniczaniu wolności i niemożności praktycznego przestrzegania takiego przepisu, zastanówmy się, jakie realne znaczenie może mieć ten zakaz.
Najpopularniejsze systemy oznaczeń to europejski PEGI (funkcjonujący w Polsce) i amerykański ESRB. Klasyfikacja PEGI stanowi wyznacznik zakazów sprzedaży gier w coraz większej liczbie krajów europejskich (w tej chwili 9 krajów + Izrael).
W Stanach Zjednoczonych klasyfikacja ESRB nie jest podstawą prawną z powodu potencjalnego naruszenia pierwszej poprawki do konstytucji – mówiącej o swobodzie dostępu do wypowiedzi medialnych. Jednak już wiele stanów Kanady stosuje ESRB jako podstawę prawną. Dodatkowy, prawnie respektowany system USK wprowadziły Niemcy – stosowany jest także na terenie Austrii i Szwajcarii. Wprowadzenie zakazu w Polsce nie byłoby zatem niczym szczególnym w Europie.
W praktyce – zarówno prawnej, jak i psychologicznej – takie umowne granice są po prostu jedynym możliwym rozwiązaniem. Stosowane są w obowiązku edukacji, prowadzeniu pojazdów mechanicznych, zakupie legalnych używek. Wiele kontrargumentów wobec ograniczeń sprzedaży gier osobom nieletnim opiera się na twierdzeniu, że odpowiedzialni za decyzje powinni być prawni opiekunowie, a systemy oznaczania gier mają być sugestią dla kupującego, opiekuna czy sprzedawcy. Bez problemu godzimy się jednak, by w wielu dziedzinach życia – jak w przypadkach wymienionych powyżej – przepisy prawa wspomagały i uzupełniały taką sugestię. Nawet jeśli poddajemy w wątpliwość skuteczność egzekwowania przepisów – na co dzień zgadzamy się, aby stanowiły dodatkową psychologiczną i społeczną barierę.
Fakt, że dziecko zostanie poinformowane i nauczone, że będzie pod opieką – nie oznacza, że nie zechce na własną rękę złamać zasad i celowo uniknąć nadzoru. Wtedy potrzebne są reguły funkcjonujące powszechnie. Jako rodzic nie mam powodu zaufać, że styczności ze szkodliwymi grami dziecko nie będzie miało poza domem – w sklepie, wśród rówieśników, w szkole. Dlatego popieram dodatkowe restrykcje prawne włączające sprzedawców i wydawców gier do grona osób odpowiedzialnych. Zwłaszcza że według propozycji Ireny Lipowicz za złamanie zakazu przewidziane byłyby jedynie kary finansowe, a nie – jak przykładowo w Wielkiej Brytanii – także pozbawienia wolności.
Podstawowym problemem wprowadzenia zakazu sprzedaży gier 18+ nieletnim jest coraz mniejsze znaczenie wersji sklepowych, w pudełkach. W systemach dystrybucji sieciowej niemal 100 proc. bezpieczeństwa zależy od właścicieli komputerów czy konsol, do których dostęp ma dziecko. W praktyce lepiej pilnujemy kart płatniczych czy środków finansowych w sieci – uniemożliwiając dziecku zakup, gorzej jest z hasłami do kont zawierających gry (istnieją możliwości zabezpieczania wyłącznie gier powyżej określonej granicy wiekowej) oraz monitorowaniem pobierania nielegalnych kopii programów.
W tym ostatnim przypadku istnieje presja przepisów prawa – zezwalając dziecku na podobną aktywność, narażamy się na potencjalne kary. Taka restrykcja zawsze stanowi dodatkowy nacisk na zabezpieczenie komputera. Także wprowadzenie przepisów dotyczących zakupów w sklepach będzie raczej dodatkową presją niż rozwiązaniem problemu – będzie dotyczyło jednak przestrzeni publicznej, a nie domowego komputera, który łatwiej jest poddać kontroli.
Państwo mogłoby także zainwestować w kampanie społeczne informujące o szkodliwych aspektach gier (o negatywnych i pozytywnych skutkach gier można przeczytać np. w tej metaanazlie i tej pracy przeglądowej). Ale podobnie jak w innych dziedzinach o potencjalnej szkodliwości – edukacja nie wyklucza zakazów, tylko je uzupełnia.
Wprowadzona właśnie do sprzedaży w wersji PC gra „Grand Theft Auto V” (PEGI 18) funkcjonuje od półtora roku na rynku gier konsolowych. Ponad rok temu przeprowadzono w sieci nieoficjalną ankietę dotyczącą wieku graczy (już zamknięta, wyniki były dyskutowane tu). Ponad 45 proc. stanowiły osoby deklarujące wiek poniżej 18 lat. Z jednej strony to potwierdzenie, że zarówno nadzór rodziców, jak i wszelkie istniejące przepisy są nieskuteczne, ale z drugiej – trudno się dziwić.
„GTA V”, podobnie jak poprzednie części serii czy wydana ostatnio nowa cześć serii „Mortal Kombat”, nie jest grą skierowaną specyficznie do dojrzałych odbiorów. Główną aktywnością w obowiązkowych dla osi fabularnej misjach są walki, pościgi, efektowne niszczenie. Grze brakuje zarówno realizmu fizycznych uszkodzeń ciała, uszkodzeń pojazdów, jak i psychologicznego autentyzmu przeżywanych przez postacie emocji – choć dzieje się w świecie wzorowanym na realnym. Zarówno treści o wyjątkowym nasileniu przemocy, nagości, jak i kpiarskie komentarze społeczne (raz udane, innym razem np. wyszydzające kobiety) są „dorosłą” nakładką na mechanikę gry atrakcyjną dla odbiorów nastoletnich. To pielęgnowana od zarania medium, opłacalna biznesowo hipokryzja producentów gier.
Też byłbym hipokrytą, gdybym przyznał, że w „GTA V” czy „Mortal Kombat X” nie miałbym wielkiej ochoty zagrać w wieku lat kilkunastu. W odpowiedniki grałem z największym zaangażowaniem właśnie w tym wieku – i choć w przeszłości były mniej realistyczne, wcale nie budziły mniejszych emocji. Brutalność, treści seksualne, dynamiczna akcja – nie udawajmy, że te sprawy nie interesują nastolatków.
W ostrzejszych przepisach prawa upatruję więc nie tylko gestu podtrzymującego ważną społecznie restrykcję, którą – podobnie jak prawnie egzekwowane przepisy ruchu drogowego – każdemu zdarzy się złamać, ale też próbę zwiększenia przestrzeni na produkcje dla dojrzalszych odbiorców.
Jeśli sklepowe (i ewentualnie w przyszłości – sieciowe) ograniczenia będą funkcjonować w wielu krajach, zwiększą prawdopodobieństwo potencjalnych strat w sprzedaży produkcji atrakcyjnych dla młodszych graczy, z treściami przekraczającymi wyższe limity wiekowe. Pojawi się więcej gier akcji lepiej dostosowanych do młodszego wieku (niech będzie walka, nie trzeba tortur i masakry), a być może choć trochę wzrośnie rynkowa przestrzeń dla gier 18+, skierowanych specyficznie do osób rzeczywiście powyżej tej granicy. Czeka na to całkiem pokaźna grupa graczy, a producenci doskonale wiedzą, że na razie znakomicie opłaca się ich potrzeby ignorować. Niełatwo bez presji zrezygnować z potrzeb kilkudziesięciu procent nieletnich klientów.
Czytaj także:
Niebezpieczeństwa związane z uzależnieniem od gier
18 kwietnia o godz. 23:31 1381289
Nonsens. Jedyne co się rozwinie to piractwo. Nasilone syndromem zakazanego owocu. Poza tym pudełkowe wersje gier odchodzą do lamusa. Taki zapis był by w miarę skuteczny przeszło 10 lat temu ale nie dzisiaj kiedy każdy ma dostęp do internetu był by też zupełnie nie do wykonania. Kolejne niewykonywalne normy i tyle. Lepszym wyjściem było by edukowanie… rodziców. Może by tak zainteresowali się w końcu tym co robią ich pacholęta zamiast traktować pceta/konsolę jako doskonały sposób na wychowanie dziecka i zapewnienie sobie spokoju. Główny problem jaki jest dzisiaj z dziećmi to niewydolność wychowawcza rodziców. Ma komputer i głowy nie zawraca. Super! Tak to obecnie wygląda. Dzieci się nie wychowuje. Dzieci się chowa. Jak bydło! Dosłownie chowa. Dasz jeść, dach nad głową i rozrywkę. I tyle dokładnie jak ze świniami czy krowami. To jest prawdziwy problem. A zwalanie wszystkiego na gry to po prostu zwykły populizm.
19 kwietnia o godz. 1:08 1381290
@Mozart Mnie wydaje się, że syndrom zakazanego owocu najbardziej napędza robienie gier „dla dorosłych” tak naprawdę skierowanych do dzieci. Są tworzone i reklamowane tak, że wzbudzają całkiem uzasadniony entuzjazm nastolatków. Mówiąc szczerze nie mam nic przeciwko, żeby właśnie w ten segment uderzyło piractwo. Poza tym – wygląda, że wersje konsolowe jeszcze długo będą funkcjonować w pudełkach. Tego segmentu nie zabezpieczysz tak łatwo jak karty płatniczej i przerobienia konsoli. Więc nie przeceniajmy też piractwa, bo to zjawisko przede wszystkim PCtowe i tu też niedotyczące wielu gier sieciowych.
Oczywiście, że edukowanie rodziców jest ważne, podobnie jak edukowanie dzieci. Zakaz byłby również elementem tego edukowania. Być może jeśli przepis będzie ostry, więcej osób poważniej potraktuje sprawdzenie dlaczego gry mogą być szkodliwe. Nie sądzę, że samo edukowanie o szkodliwości papierosów wystarczyłoby żeby zmniejszyć ich obecność w przestrzeni publicznej. Marchewka to zwykle jeden z dwóch niezbędnych rekwizytów.
A że sprawa jest spóźniona o 10 lat? Święta prawda. Tylko dla mnie nie jest to argument by krytykować obecną RPO, tylko by zapytać, co w tej sprawie zrobili poprzednicy.
20 kwietnia o godz. 16:05 1381291
Przy obecnym natężeniu wszelkich rodzajów treści w internecie, TV czy zwykłej agresji w życiu codziennym takie odgórne działania/ograniczenia nie mają sensu. Lepiej skupić się na polityce informacyjnej i wychowawczej rodziców, którzy naprawdę mają instrumenty mogące ochronić swoje pociechy przed tym wszystkim lub pokazać im jak podchodzić do takich rozrywek. Cała reszta to zwykła polityka i PR.
10 października o godz. 21:45 1381303
„Wolność, jest to możność czynienia tego, co się chcieć powinno, i na co ustawy zezwalają.”
To mądre zdanie w XVII wieku napisał Monteskiusz (Charles Louis de Secondat baron de la Brède et de Montesquieu – francuski filozof, prawnik, wolnomularz i pisarz epoki Oświecenia. Wiki.)
Nie wiem czemu ludziom w kręgu kultury „zachodniej” odbiło na temat wolności podnoszonej do rangi najwyższej, jako coś ważniejszego od każdego innego dobra.
W zderzeniu tak pojmowanej „wolności” (a dokładnie: anarchii) z dobrem realnym, jakim jest właściwe wychowanie dzieci do życia w społeczeństwie, jest zdecydowanie przeciw „wolności”.
Oczywiste jest, że rodzice nie mają czasu lub wręcz nie potrafią kontrolować tego, co dzieci robią, kiedy „siedzą w komputerze”.
Często rodzice nie mają najmniejszego pojęcia, jakie mogą być zagrożenia.
Zerwanie więzi rodzinnych, odległość od rodzin, skutkują między innymi tym, że młoda matka (nie oszukujmy się, to matki wychowują dzieci) nie ma nikogo, kogo mogłaby by się poradzić w dziesiątkach pojawiających się sytuacji, dotyczących podjęcia decyzji wychowawczej.
Dlatego w rolę doradcy powinno wejść państwo, jeśli nie chcemy wszyscy skończyć w środowisku wyalienowanych, agresywnych i aspołecznych użytkowników gier, tych gier pełnych przemocy i pogardy dla ludzkiego życia.
Są i inne gry, dobre gry, edukacyjne lub zwyczajnie fajne, zabawne, miłe… ale te, nie wiedzieć czemu, marnie się sprzedają…