Dwa wymiary, klasyczna, polegająca na parciu w prawą stronę ekranu rozgrywka i stosunkowo wysoki poziom trudności – chociaż charakterystyka ta brzmi jak przepis na kolejną grę niezależną, to odnosi się do najnowszej produkcji Ubisoftu, czyli firmy, która z „indie” nie ma właściwie nic wspólnego.
Ubisoft niezależny był jakieś ćwierć wieku temu. Teraz jest to rozciągająca się na całym świecie korporacja posiadająca spory udział w „growym” rynku. Wywodząca się z Francji firma bardziej zaangażowanych graczy uszczęśliwia m.in. kolejnymi częściami Assassin’s Creed i grami z serii Tom Clancy, a tych mniej rozmaitymi tytułami muzycznymi i imprezowymi. Niespełna dwa lata temu te dwie na co dzień mijające się grupy zostały jednak połączone. Wszystko za sprawą Rayman Origins, które z jednej strony oferowało urzekającą, prawdziwie bajkową oprawę graficzną i proste do przyswojenia zasady rozgrywki, a z drugiej łagodnie rosnący poziom trudności, który po kilku godzinach dawał w kość przypominając core’owym graczom złote czasy platformówek.
Origins był świetny i o dziwo świetnie się też sprzedał. Po niemrawym starcie sukcesywnie znikał ze sklepowych półek, żeby już w trzy miesiące od premiery pokryć koszty produkcji. Przekonwertowanie gry na PS Vitę i peceta też nie było bez znaczenia dla wyników finansowych firmy, dosyć szybko zapadła więc decyzja o stworzeniu kontynuacji.
Rayman Legends przenosi starych bohaterów do zupełnie nowych, kolorowych światów. Podobnie jak w Origins, są to zarówno stylizowane na prawdziwe miejsca lokacje jak i poziomy zupełnie surrealistyczne. Zwiedzimy więc zarówno dżunglę, świat nawiązujący do starożytnego Rzymu i podwodną bazę, jak i poziom stworzony z ciasta, w którym dodatkowe punkty zdobywa się za wejście do… jabłka. Pracownicy Ubisoftu znów wykazali się nie lada fantazją i doskonale połączyli dosyć wiarygodne środowiska z zupełnie nierealnymi, ale jakże pasującymi do klimatu gry miejscami. Zróżnicowanie nie sprowadza się jednak tylko do palety kolorów i odmiany przeciwników, ale też obiektów, z którymi można wejść w interakcję. W dżungli przy pomocy kontekstowo pojawiającego się bohatera usuwamy z naszej drogi kłody i przesuwamy platformy. W rzymskich realiach zasłaniamy tarczami buchający z ziemi ogień, a w bazie zasłaniamy pole widzenia kamer. Okazjonalnie pojawiający się Murphy pomaga też nam przejść wyjadając kawałki tortu czy w końcu poruszyć kilkoma większymi mechanizmami. Rayman Legends pozwala na większą interakcję z otoczeniem, motywy te nie zdominowały jednak rozgrywki. Bardzo sprytnie wpleciono je w klasyczny model podążania w prawo, dzięki czemu stanowią dobre urozmaicenie dosyć oklepanych już zasad.
Oklepanych, bo poza okazjonalnym sterowaniem Murphym Rayman Legends nie wprowadza właściwie żadnych istotnych zmian w mechanice rozgrywki. Nadal pędzimy w prawą stronę ekranu, skaczemy, szybujemy i pływamy. Są to dokładnie te same animacje co przed dwoma laty, złośliwcy mogliby więc powiedzieć, że Legends zmieściłby się w kilku DLC do Origins. I coś w tym jest, ludzie z Ubisoftu wymyślili jednak coś innego – dodali do Legends zawartość Origins. Oczywiście nie całą, ale w ramach bonusowych poziomów odkryjemy kilkadziesiąt miejscówek z ich poprzedniej gry. Legends jest sporo krótszy od poprzedniczki, ale dzięki temu zabiegowi wielokrotnie go przerasta. Jeżeli ktoś z was nie spotkał się z Raymanem w 2011 roku, to teraz ma idealną okazję do kupienia swego rodzaju „2 in 1”.
Podobnie jak było w przypadku poprzedniczki, w Legends najlepiej gra się w parę osób. Lekko obniżony poziom trudności w połączeniu z częstszymi checkpointami sprzyja wspólnej zabawie z dziećmi albo mniej wprawionymi w boju graczami. Zawsze można też ich reanimować, na dobrą sprawę jedna zwinna osoba może więc „pociągnąć” całą gromadkę przyjaciół. Rayman wysuwa się więc na lidera gier rodzinnych/imprezowych, choć samotny gracz też znajdzie tu wyzwanie. Może nie w głównym wątku „fabularnym”, ale dodatkowych etapach. W zdobytych już światach pojawiają się naprawdę wyżyłowane czasówki. Każdy wieńczy też poziom muzyczny – zamiast gonić za skrzynią, tym razem to my uciekamy przed zagrożeniem, a wszystko to dzieje się w rytm znanych, przearanżowanych na raymanowy styl utworów. Świetne jest też to, że prawie każdy nasz ruch ma swoje odzwierciedlenie w utworze – zabicie przeciwnika dodaje kolejny dźwięk, ominięcie monety natomiast go pozbawia. Całość jest świetna, bardzo trudna i niestety bardzo rzadka. A szkoda, bo sprint w rytm kultowego „Eye of the Tiger” to jedna z ciekawszych rzeczy jaka przydarzyła mi się w najnowszym Raymanie.
Te przearanżowane utwory są jednak tylko wisienką na dźwiękowym torcie Legends. Cała gra brzmi bowiem fenomenalnie, charakteryzując się zróżnicowanym, dopasowanym do poszczególnych światów soundtrackiem. Duet składający się z Billyego Martina i Christophe Hérala znów wzniósł się na szczyt tworząc prawdziwy muzyczny majstersztyk. Tej blisko pięćdziesiątki bogatych w dźwięki, melodyjnych, zróżnicowanych gatunkowo aranżacji w zupełności wystarczyłoby na kilka gier i filmów dla najmłodszych. W parze z oprawą audio idzie też oczywiście grafika – tak samo piękna jak w Origins, przyciągająca wzrok lekko kreskówkowym stylem i feerią barw. Z całym szacunkiem dla nawet najbardziej zasłużonych „indyków” 2D – Rayman jest na tym polu bezkonkurencyjny. I nie chodzi tutaj tylko o budżet i technologię Ubisoftu, ale też wizję głównego projektanta gry, Michela Ancela.
Rayman Legends nie jest tak świeży i odkrywczy jak Origins. Jego fanów może nawet troszkę rozczarować – w końcu jeszcze raz kupują stare poziomy i rozwiązania. Ale mimo to bawi przez dobrych kilkanaście godzin. Przejście czasówek i wymaksowanie wszystkich poziomów może zająć natomiast nawet kilkadziesiąt godzin, Rayman Legends zdecydowanie jest więc wart swojej ceny. Zwłaszcza, że nie jest ona zbyt wysoka – konsolowe wersje już w dniu premiery kosztowały około 150 zł. I pomyśleć, że początkowo gra miała wyjść tylko na Wii U. Na szczęście tak się nie stało i oprócz platformy Nintendo mamy jeszcze do wyboru wersję na PC, PS3, Xboksa 360 i PS Vitę.
Paweł Olszewski
Polecamy także:
15 września o godz. 1:34 530898
Po genialnym Rayman Origins to chyba pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników platformówek:) To jedna z tych produkcji, które udowadniają, że gry wciąż potrafią być miodne.
21 września o godz. 0:41 533702
Zgadzam się z Arletą, pozycja obowiązkowa:) Poza tym trzeba przyznać, że świetny to świetny trailer z genialną muzyką – taką trochę w stylu reklamy produktów applea:)
Czekam zwłaszcza na multi, które w originsiei dostarczało masę frajdy:)