Czy jest sens w sierpniu zajmować się grą, która wyszła w maju? Przecież maj, według standardów branży gier wideo, skończył się jakieś pięć lat temu. Od tamtej pory wyszła cała masa nowych tytułów… ale niewiele z nich było tak unikalnych, jak Blood Dragon.
Wyjątkowość Blood Dragon – samodzielnej gry stworzonej na szkielecie Far Cry 3 – zasadza się na odniesieniach do epoki kaset wideo. Przełom lat 80. i 90. był okresem szczytowej popularności jednowymiarowych, ale charyzmatycznych do bólu bohaterów kina akcji. W tym czasie na srebrnym ekranie królowali Stallone, Schwarzenegger, Van Damme, Willis czy Seagal, zaś na rynku produkcji o niższym budżecie, czy wręcz straight-to-VHS, panoszyli się Chuck Norris, Dolph Lundgren, Michael Dudikoff, Reb Brown, Oliver Gruner i inni aspirujący do miana gwiazd filmowi komandosi.
„Rambo”, „Terminator”, „Commando”, „Predator”, „Nemesis”, „Zaginiony w akcji”, „Szukając sprawiedliwości”, „Komando Foki”, „Żywy cel” – oto esencja tamtych czasów. Filmy stawiające na niezobowiązującą (choć brutalną) akcję, a zarazem produkcje, których ciężar niosą na swoich barkach aktorzy. Nie postaci, lecz właśnie aktorzy. Kasety z niemieckim dubbingiem i nagranym w garażu głosem polskiego lektora kupowało się na bazarze dla Arnolda, Chucka, Stevena czy Dolpha – dla ikon. Nazwiska odgrywanych przez nich bohaterów były nieważne; i tak większość widzów uważała, że „Out for Justice” to druga część „Above the Law”, bo w obu filmach grał Steven Seagal.
Blood Dragon gra na sentymencie wobec tamtych czasów – i robi to z wirtuozerią godną wytwórni Golan/Globus. Mamy wszystko, czego możemy oczekiwać po beztroskim kinie akcji: ponurą przyszłość z laserami i cyborgami, wyspę opanowaną przez złego pułkownika, a przede wszystkim samotnego (anty)bohatera – cynicznego komandosa z cybernetycznymi wszczepami. Strona wizualna przywodzi na myśl zadymione, klaustrofobiczne, kolorowe, a jednak mroczne filmy Ridleya Scotta czy George’a Cosmatosa, i pełna jest nawiązań do kultowych produkcji.
W głównego bohatera wciela się Michael Biehn („Terminator”, „Komando Foki”, „Twierdza”). Czarny charakter przypomina Vernona Wellsa w stylizacji z „Commando”. Piękna kobieta to wypisz-wymaluj Brigitte Nielsen z „Rocky’ego 4”, a szeregowi przeciwnicy noszą obowiązkowe motocyklowe kaski – znak firmowy tanich filmów akcji sprzed 25 lat. Jednym słowem: jeśli kochasz filmy z epoki VHS, zakochasz się w Blood Dragon. Zwłaszcza że pod warstwą charakteryzacji kryje się naprawdę dobra gra.
Mechanika rozgrywki została żywcem przeniesiona z Far Cry 3 – czyli jednej z najlepiej ocenianych strzelanin obecnej generacji sprzętu. Mamy zatem otwarty świat do swobodnej eksploracji, kilkanaście rodzajów broni, zadania fabularne i sporo misji pobocznych. I choć całość nie jest tak rozbudowana jak FC3, to trudno narzekać na nudę czy ograniczenia. Rozwój postaci, możliwość zdobywania wrogich budynków na wiele sposobów, masa bonusów do znalezienia – to wszystko sprawia, że gra potrafi wciągnąć na kilka długich godzin, mimo że jej główny wątek dałoby się ukończyć w jedno popołudnie.
To zresztą największa wada Blood Dragon: gra jest krótka. Trudno jednak na to narzekać – BD to „zaledwie” budżetowy tytuł w dystrybucji cyfrowej; eksperyment, który nie był planowany jako samodzielna, duża produkcja (choć działa samodzielnie – nie wymaga FC3). Tym bardziej zaskakuje jego jakość. Wad trzeba doszukiwać się na siłę – w ostateczności można narzekać na zbyt dużą ilość autoironii, która wybija z momentami zaskakująco gęstej, sugestywnej atmosfery „neonowej przyszłości”. Brakuje ponadto wersji polskiej czytanej przez Tomasza Knapika.
Far Cry 3: Blood Dragon to odtrutka na szare, przesadnie poważne gry wysokobudżetowe, których twórcy w ostatnich latach poczuli się zobligowani do poruszania ciężkich tematów. Bioshock próbuje filozofować, wojenny Spec Ops: The Line usiłuje wywołać poczucie winy, a Tomb Raider przestał być przygodówką w stylu „Indiany Jonesa”, żeby zmienić się w ponurą grę survivalową, w której mamy do czynienia z traumą po zabiciu człowieka czy próbą gwałtu. Blood Dragon jest tym, czym powinna być gra wideo: to po prostu dobrą zabawą na weekendowe popołudnie.
Michał Puczyński
Polecamy także: