Ja też chcę na tropikalną wyspę, ale taką bez facetów biegających z karabinami – zawołał po przeczytaniu nagłówka recenzji Far Cry na Technopolis. Nie przepada za towarzystwem uzbrojonych osiłków na co dzień i nie zamierza tolerować ich manier w rzeczywistości wirtualnej. Jest jednym z pesymistów, którzy sądzą, że mimo postępu technologicznego gry ciągle drepczą w miejscu, w zaklętym kręgu walki i rozgrywki opartej na konflikcie.
Doskonale go rozumiem. Nieraz ubolewałam nad marnotrawstwem sił i środków poświęcanych na tworzenie fantastycznych krain głównie po to, by uczynić z nich scenografię pola bitwy. Nie tym razem jednak. Dziś nie będę retorycznie pytać, kiedyż wreszcie gry zabiorą mnie na wyspy szczęśliwe, do wirtualnego Edenu. Nie będę, bo już tu jestem. Ta wyspa naprawdę nazywa się Eden. Na tle innych kreowanych w grach światów rzeczywiście sprawia wrażenie rajskiego ogrodu – bez facetów z karabinami, zombich, wampirów i jakichkolwiek przeciwników możliwych do pokonania brutalną siłą. Co nie znaczy, że zamierzam wylegiwać się na plaży; zbyt wiele tu ciekawych zakątków do spenetrowania i tajemnic do odkrycia.
Wbrew pozorom nie znajduję się wcale w sielankowej Arkadii. Otaczające środowisko, choć piękne i tajemnicze, bywa zarazem zdradliwe i niebezpieczne. Już wiem, że czający się w zaroślach dziki zwierz krąży wokół mnie i wszędzie podąża moim tropem. Teoretycznie w każdej chwili mogę zginąć: utonąć, paść z wyczerpania lub odwodnienia albo skończyć jako przekąska groźnego drapieżnika. Owszem, próbuję zbierać kamienie, noże, toporki, ale wątpię, by w bezpośrednim starciu na wiele się zdały. Żeby tu przetrwać, trzeba myśleć i zachować ostrożność, rozważnie wybierać szlaki, w razie potrzeby zwinnie się wycofać, nauczyć się wspinać i bezpiecznie zbiegać ze zboczy, a nade wszystko umiejętnie gospodarować mocno nadwerężonym zasobem sił osłabionego organizmu.
Głównym przeciwnikiem pozostaje zaraza. Choroba, o której na początku wiem niewiele, ale gdy tylko popełniam pierwszy błąd, doświadczam skutków śmiertelnego ataku tropikalnej gorączki. Moim nadrzędnym celem będzie znalezienie antidotum, a po drodze odnajdowanie receptur, szukanie rzadkich okazów roślin i grzybów, niezbędnych do sporządzania mikstur pomagających wzmocnić się i przetrwać. Okazuje się bowiem, że wcale nie trafiłam na terytorium dziewicze. Na horyzoncie dostrzegam wyrzeźbione ludzką ręką posągi, w odległych ostępach odkrywam ruiny starożytnych budowli, trafiam nawet na całkiem świeże ślady pobytu współczesnych uczonych. Najwyraźniej prowadzili tu badania w prowizorycznych laboratoriach i szałasach. Muszę pozbierać ich zapiski, by ze strzępków informacji odtworzyć przebieg wydarzeń. Coś poszło nie tak, wydarzyła się jakaś katastrofa…
Czuję się odkrywcą. Poznaję historię tego lądu i losy grupy naukowców. Badam właściwości egzotycznych ziół i grzybów, a przede wszystkim odkrywam topografię wyspy. Wszak specjalnie dla mnie stworzono ogromne terytorium do eksploracji. Autorzy przyznają, że czerpali inspirację z odbytych w dzieciństwie górskich wędrówek i wypraw z plecakiem. No tak, stąd pamiętam to błogie uczucie ulgi i satysfakcji, gdy udaje się dotrzeć do schroniska tuż przed zapadnięciem zmroku. W ciemnościach na zewnątrz jestem niemal bez szans, a i za dnia często się gubię w plątaninie leśnych ścieżek, górskich wzniesień i wąwozów, wdzierających się w ląd morskich zatoczek. Na szczęście mogę korzystać z zegarka i kompasu, czasem natykam się na fragmentaryczne mapki, a przede wszystkim zgłębiam tajniki triangulacji. Jak kartograf szukam charakterystycznych elementów krajobrazu, kreślę linie, wyznaczam swoją pozycję. Eksploracja – orientacja – triangulacja. To potrójny klucz do zwycięstwa w wirtualnych zawodach na orientację.
Dla takich właśnie doświadczeń stworzono trójwymiar. Świat stoi przede mną otworem, mogę wybrać każdy kierunek, dowolną ścieżkę lub bezdroże, ode mnie zależy kolejność dokonywania odkryć. Jednocześnie obserwuję, jak otoczenie tętni życiem; obok przemyka drobna dzika zwierzyna, latają owady i ptaki. Muszę się liczyć z prawami natury, raz moknę w deszczu, kiedy indziej błądzę w ciemnościach, oświetlając drogę pochodnią lub płonącą gałęzią. Aż trudno uwierzyć, że to dynamicznie zmieniające się bogactwo wirtualnej rzeczywistości jest dziełem tylko dwóch Kreatorów. Bracia Johnson ze studia IonFx zgodnie podzielili się pracą; Joe skupił się na programowaniu i stworzył autorski silnik gry, a Bob zajął się projektowaniem i wyrazem artystycznym. O jakości osiągniętego efektu niech świadczy głos dobiegający z moich światopoglądowych antypodów: ktoś żali się na forum, że szkoda tak świetnie funkcjonującego świata na błądzenie i zbieranie kwiatków. Kolego, jeśli tęsknisz do facetów z karabinami, jest tyle innych wysp na świecie…
Kalendarz gry przypomina, że mija trzeci tydzień rozkoszy eksploracji i codziennych fascynujących odkryć. Gdyby się sprężyć, pewnie zdobyłabym już składniki niezbędne do sporządzenia antidotum, tylko że wcale mi się nie śpieszy. Im dłużej tu przebywam, tym ważniejsza od osiągnięcia celu staje się sama podróż do niego. Zamiast znaleźć czym prędzej lekarstwo, postanawiam odtworzyć dokładną mapę Edenu, a zostało na niej jeszcze parę białych plam. Tymczasem wysyłam tę pocztówkę do miłośników eksploracji, wielbicieli dzikiej przyrody, biegaczy na orientację i fanów survivalu. Wśród graczy adresatami mogą być ci, których kiedyś zachwyciła samotna wędrówka i odkrywanie nowych terytoriów w grach typu Myst i Riven, tyle że tutaj zamiast abstrakcyjnych łamigłówek znajdą bardziej praktyczne problemy do rozwiązania. Można by rzec, że Miasmata to „Myst z dreszczykiem” lub „Alan Wake bez szalonych drwali”, a może „Dear Esther z rozbudowaną rozgrywką”… Bieganie z kwiatami w jednej, a toporkiem w drugiej dłoni, symbolizuje dwoistość doświadczanej tu immersji, w której braciom Johnson znakomicie udało się wyważyć proporcje między nieustającym zachwytem a towarzyszącym mu napięciem.
Przybywajcie. Na szczęście nie ma tu trybu kooperacji ani szans na współzawodnictwo. Nie będziemy sobie wchodzić w drogę, każdy dostanie własny świat do eksploracji. Pozdrawiam z raju. Niech ta przygoda się nigdy nie kończy.
Miasmata do nabycia przez GOG lub STEAM.
Tetelo
23 marca o godz. 18:21 471381
Wstyd się przyznać, ale nie słyszałem o tej grze. Koniecznie muszę sprawdzić.
23 marca o godz. 20:18 471388
Gra jest objęta na Steamie promocją 50%. Ale nie działa… przynajmniej na moim sprzęcie. Nie znam się zupełnie na sprawach technicznych, ale wydawało mi się, że mój laptop (i5, GeForce 315M, 3GB RAM-u) spełnia minimalne wymagania…
24 marca o godz. 9:57 471453
@Paweł Olszewski
Ach, te emocje związane z graniem na pc 😉
A sterowniki kiedy kolega aktualizował?
JMD
24 marca o godz. 13:03 471484
Na komputerze gram raz na rok, a i tak zawsze spotykam się wtedy z dziwnymi błędami technicznymi. Tym razem aktualizacja rzeczywiście pomogła, choć grać i tak się nie da. Musiałbym iść na zbyt duże kompromisy graficzne, żeby gra w ogóle działała płynnie. Ale wtedy daleko jej do Edenu 🙂 Poczekam z nią na jakiś lepszy sprzęt (choć w sumie nie planuję) albo… wersję na PS Vitę. Sporo mniejszych/niezależnych gier konwertuje się ostatnio na na tę konsolkę (Hotline Miami, The Walking Dead, prawdopodobnie też Fez). Nie zdziwiłbym się, gdyby i Miasmata pojawiła się na konsolach. Swoją drogą niezła ironia losu, że przed premierą PS Vita reklamowana była Uncharted i WipEoutem, a teraz najbardziej oczekiwane gry to rodzynki od twórców niezależnych.
24 marca o godz. 13:33 471486
o, obiecujacy trailer
p.s.
sam tez jestem pececiakiem myszoidalnym z nawyku, co mi zycia nie ulatwia;
oj, czym skorupka za mlodu… 😉
24 marca o godz. 19:07 471510
Szkoda, Pawle. Na szczęście jeszcze nie wiesz, co tracisz 😉
Odpukać, żadnych problemów technicznych nie zanotowałam, wszystko idzie płynnie i wygląda cudnie, co jednak nie dziwi na tym beztroskim i jakże ulotnym etapie, kiedy komputer jest na tyle nowy, że na wymagania nie muszę zwracać uwagi. Teraz dopiero czytam na forach, że gra wymagająca, na minimum sprzętowym kapryśna, a z grafiką w laptopach bywa różnie.
BTW jeszcze niedawno plułam sobie w brodę, że zainwestowałam w nowy pecet, skoro przygodówki i te wszystkie drobiazgi indie, w które grywam, spokojnie pójdą na średniej jakości laptopie, ale już wiem, że warto było, choćby dla tej jednej gry.
12 maja o godz. 10:14 1019499
Sprawdziłem i nie jest najgorzej, jako nałogowy gracz to po części gierka do mnie trafiła 🙂