MARIAKI I DESANTNIKI
Aż trudno sobie wyobrazić, co miłośnik RTS-ów zrobiłby ze swoim hobby, gdyby nie gry produkowane przez Rosjan i Ukraińców. No bo im właśnie, wymieniając tylko najważniejsze i najbardziej narzucające się przykłady, zawdzięczamy „Blitzkrieg”, „Kozaków”, „Frontline: Kursk„, „Theatre of War” czy wreszcie „Men of War”. Wszystkie te tytuły są nie tylko doskonale „grywalne”, ale też, w granicach narzuconych przez medium, dość wierne historii (choć nie wolne od subtelnych niedomówień charakteryzujących wschodnią, szczególnie zaś rosyjską, politykę historyczną).
Cóż bowiem zostało by nam do grania, gdyby nie wymienione serie? Cukierkowe „Company of Heroes” i liniowe „Codename: Panzers„? Zupełnie wyprany z realizmu „Red Alert” i i epatujący efektami graficznymi prostacki „Supreme Commander„? Do obłędu „przehajpowany” „Total War”? Na szczęście, nasi wschodni sąsiedzi wciąż produkują świetne RTS-y, a obowiązującej modzie na upraszczanie rozgrywki mówią stanowcze nie!
No i taki właśnie jest „Men of War: Red Tide”. Gracza, który odważy się po niego sięgnąć, czeka nie podziwianie widoków, lecz ciężka orka na ugorze nieprzyjaznego, choć zawierającego mnóstwo opcji taktycznych interfejsu i walka o każdą piędź wirtualnej ziemi na sadystycznie zaprojektowanych mapach.
Trudno powiedzieć, czy „Red Tide” jest samodzielnym dodatkiem do „Men of War”, czy może pełnoprawną kontynuacją doskonałego RTS-a. Niemal wszystko wskazuje ( dwadzieścia dwie misje podzielone na sześć kampanii toczących się w latach 1941-1945, możliwość dowodzenia Rosjanami, Niemcami, Rumunami i Włochami), że mamy do czynienia z odrębną grą. Jednak brak wstępu i tutoriala dla nowych graczy, oraz ograniczenie teatru działań do Półwyspu Krymskiego i okolic (w pierwszej odsłonie mieliśmy okazję dowodzić w bitwach na froncie wschodnim, w Afryce i na Krecie) lokuje „Red Tide” raczej wśród dodatków przeznaczonych dla tych graczy, którzy mieli już okazję zapoznać się ze skomplikowaną mechaniką „Men of War”.
W otwierającej rozgrywkę kampanii rosyjskiej mamy dwa odrębne i różniące się miedzy sobą typy rozgrywki. W pierwszym dowodzimy „czarnymi kurtkami” – radziecką piechotą morską, formowaną początkowo z marynarzy-ochotników (w 1941 roku, czyli w momencie, który Rosjanie uważają za początek II wojny światowej, radziecka marynarka miała tylko jedną brygadę piechoty morskiej, będącej elementem floty bałtyckiej). Ci niewyszkoleni do walki w polu i źle uzbrojeni żołnierze (użytkowników ciekawych szczegółów odsyłam do zamieszczonej w grze encyklopedii, zawierającej wspomnienia weteranów) uczyli się wojskowego rzemiosła w walkach o Sewastopol. Właśnie ta część gry najbardziej przypomina klasycznego RTS-a, w którym możemy grupować oddziały, używać ich jako całości, obsadzać działa i czołgi, wzywać wsparcie lotnicze itd.
Drugi typ misji, w których sterujemy członkami małych grup spadochroniarzy, wykonujących misje sabotażowe, przypomina jako żywo legendarnych „Commandos” z Pyro Studios. Tu nie ma mowy o frontalnym atakowaniu przeciwnika – konieczność szybko wymusza na nas sterowanie pojedynczym żołnierzem (tylko w ten sposób da się wykorzystać wiele dostępnych opcji, jak wybór broni lub amunicji, rzut granatem czy nawet walkę wręcz), krycie się po krzakach i taktyczne ucieczki przed zawsze silniejszym przeciwnikiem. Wyraźnie widać, że zarówno mechanika, jak i niewygodny w przypadku większych oddziałów interfejs jest przeznaczony właśnie do tego typu rozgrywki (tu jedna uwaga – oba typy rozgrywki przeplatają się ze sobą – to, co zaczyna się jako sabotażowa misja ośmiu desantników, może zakończyć się jako pełnowymiarowa bitwa z czołgami i artylerią po naszej stronie).
W „Red Tide” możemy również przejąć dowodzenie nad działem lub czołgiem (nawet zdobycznym) i sterować nim ręcznie, co najczęściej daje zdecydowanie lepsze efekty niż korzystanie ze skryptów dość zawodnej AI. Na szczęście, przeciwnicy też do szczególnie bystrych nie należą. Inna sprawa, że nasi podkomendni również mają irytującą skłonność (zresztą zgodnie z tradycją dzielnych mariaków) do zbędnej brawury, przejawiającej się włażeniem tam, gdzie włazić zdecydowanie nie powinni. Warto też wspomnieć o zniszczalnym środowisku (czasem zamiast wdawać się w walki w budynkach, łatwiej je, po prostu, wysadzić czy zbombardować), i ograniczonej ilości amunicji, jaką dysponują nasi żołnierze. Na szczęście braki w zaopatrzeniu (broń, patrony, bandaże, granaty) można uzupełnić przeszukując ciała wyeliminowanych wrogów.
Najtrudniejszą rzeczą w „Red Tide” jest koordynacja działań, zwłaszcza w tych misjach, w których musimy kontrolować większe oddziały, czasem znajdujące się ma dwóch krańcach mapy. Tu zamiast o klasycznym RTS-ie należałoby mówić raczej o znacznie bardziej szczegółowym RTT (Real-Time Tactics). Planowanie (i wykonanie) jest bardzo czasochłonne, co w połączeniu z naprawdę obszernymi mapami i złożonymi, wielopiętrowymi zadaniami sprawia, że „Karmazynowy przypływ” wystawia na ciężką próbę naszą cierpliwość. Pokonanie jednego rozdziału nawet na najniższym poziomie trudności może zająć całe godziny. Z całą pewnością nie jest to szybka gra…
„Men of War: Red Tide” nie jest też piękna, szczególnie gdy przybliżamy obraz niemal do trybu TPP (który, nawiasem mówiąc, uważam za niepotrzebny wodotrysk). Jednak mechanika i skala rozgrywki wymusza na nas patrzenie na mapę klasycznie, z oddali – tylko w ten sposób da się ogarnąć najistotniejsze elementy.
Mimo nieco przestarzałej grafiki i skomplikowanego interfejsu, „Men of War: Red Tide” jest doskonałą grą w (nieco) starym stylu. Nie jest to, przede wszystkim z powodu bardzo wyśrubowanego poziomu trudności, gra dla wszystkich, ale miłośnicy „Blitzkriega” nie powinni czuć się rozczarowani. Próbie poddawana jest nie nasza zręczność, a umiejętność planowania i inteligencja. Mimo że pierwsze wrażenie (szczególnie, jeśli nie graliście w jedynkę) może być nie najlepsze, to warto dać „Red Tide” drugą szansę – zapewniam, że bardzo zyskuje przy bliższym poznaniu.
Jan M. Długosz
Ocena: 70%
Zalety: trudna, złożona, wciągająca rozgrywka RTS w starym stylu; wiele opcji taktycznych. Wady: brak wstępu i samouczka, brzydka grafika, słaba ścieżka dźwiękowa, trudny do opanowania interfejs, tylko jeden teatr działań. Dla rodziców: Program z pewną przesadą oznaczony jako Pegi 16+. Bardziej chyba ze względu na wysoki poziom trudności, niż brutalność treści zawartych w programie. Wymagania sprzętowe gry Men of War 2: Red Tide: Procesor dwurdzeniowy 2.33 GHz, 2 GB pamięci RAM, karta grafiki 256 MB (raczej 512), 5 GB wolnej przestrzeni na dysku twardym, Windows XP/Vista. Men of War: Red Tide; gatunek: RTS/RTT; producent: 1C Company; polski wydawca: Cenega; cena: około 80 zł. |
Polecamy także:
„Theatre of War 2: Afryka 1943” – recenzja gry
„Company of Heroes: Tales of Valor” – recenzja gry
27 marca o godz. 10:15 63118
Eee, grafika nie jest brzydka. Jak dla mnie świetna kontynuacja Men of War.
21 maja o godz. 21:19 63304
Kolega chyba jednak nie grał w grę którą recenzuje – bo wiedziałby, że jest możliwość gry tylko wojskami radzieckimi
21 maja o godz. 22:59 63307
@bw
Minął już jakiś czasu, więc nie bardzo pamiętam, ale na stronie producenta (http://www.1cpublishing.eu/game/men-of-war-red-tide/features) jest właśnie taka informacja. Możliwe, oczywiście, że się pomyliłem, ale grać grałem. To nie wynika z reszty tekstu?
JMD
8 lipca o godz. 22:53 1162353
bw niestety ale skąd by miał wtedy w recenzji screena z panzerkampfagenem?