Zainspirowany licznymi zestawieniami – dorzucam swoje. Z porcją jadu i ironii dających przedsmak emocji, mogących towarzyszyć premierom 2015.
Bo że temperatura sporów wokół gier wideo w bieżącym roku opadnie – nie śmiem mieć nadziei. Grom oberwie się jak zwykle – wiedzieć lepiej będą zarówno nastawione na zarobek korporacje producenckie, „prawdziwi gracze”, jak i nieustraszeni krytycy gier jako bękarta kultury. Oto czego będziemy wypatrywać z murów oblężonej twierdzy:
1. Gra szerzej nieznana, być może jeszcze niezapowiedziana. W poprzednich latach najważniejsze dokonania – wśród nich „Journey” (2012), „Gone Home” (2013), „This War of Mine” (2014) – ledwie pojawiały się w zestawieniach zapowiadanych na kolejny rok produkcji. Najciekawsze przychodziło znienacka, przed premierami zaznaczając swoje istnienie gdzieś w drobnych newsach i na stronach autorów.
Co natomiast głośno zapowiadano i zapowiada się także powszechnie na rok własnie rozpoczęty? To, czego najwięcej jest w materiałach promocyjnych dużych wydawców. Nieważne, że właśnie wielkie marki i koncerny najbardziej zawiodły w roku 2014 – ich gry były słabe, konserwatywne, pełne błędów i problemów technicznych. W 2015 będzie się znowu o nich mówić najczęściej. A wiecie dlaczego? Wiecie. A i tak posłuchacie.2. „Sunset”. Choć w tytule najnowszego utworu studia Tale of Tales słońce zachodzi, wokół sprawy może się zrobić gorąco. Po pierwsze – jest to, o zgrozo, tytuł studia niebojącego się mówić o sobie per „artyści”. A artystów trzeba się wystrzegać, szczególnie samozwańczych. Stwierdził to już nieodżałowany Roger Ebert po kilku sesjach z gierkami logiczno-zręcznościowymi, konkludując, że „gry nie mogą być sztuką”. Potwierdzają to rzesze „prawdziwych graczy” dodających, że poprzednie tytuły Tale of Tales (i nie tylko one) to nie są żadne gry wideo. Dobrze – niech więc będą „nie-gry”. To zresztą termin spopularyzowany przez lidera Tale of Tales – Michaela Samyna.
Ale na tym nie koniec – bohaterka „Sunset” w latach 70. ucieka przed północnoamerykańskim kapitalizmem do socjalistycznego kraju Ameryki Południowej. A tam – sielanka, brutalnie zakłócona przez zamach stanu generała na pasku USA. Wszystko zatem wskazuje, że „Sunset” będzie lewacką propagandą samozwańczych artychów, na dokładkę konsultowaną przez feministyczną dziennikarkę Leigh Alexander, cel dzielnych wojowników o czystość gier herbu Gamergate. Jak to dobrze, że nie będzie grą…
3. „That Dragon, Cancer”. Niestety, niektórzy twórcy uparcie przekonują, że to, co tworzą, nazywa się jednak „grą wideo”. Nie dość, że małe, niezależne coś – tak zwanego „indyka” – mianują szumnie „grą”, to chcą w tej konwencji zamknąć poważny temat, w tym przypadku chorobę nowotworową. A żeby było już bardzo, bardzo źle – chodzi konkretnie o chorobę i śmierć ich własnego dziecka, którego pamięć, jak twierdzą, chcą uhonorować. To doprawdy koszmar, jak można autopromować się na rodzinnej tragedii z pomocą zabawy. Bo przecież coś, co nosi nazwę „gra”, to musi być zabawa, nieprawdaż?
4. „A Song For Viggo”. Ci bezczelni twórcy nie są osamotnieni. Oto inny, z pewnością naiwny młody człowiek ze Szwecji chce za pośrednictwem tekturowej scenografii przedstawić z szacunkiem historię rodziców, którzy przypadkiem przejechali samochodem własne dziecko. Zakrawa to na przekroczenie wszelkich granic – ten przecież czysto komercyjny produkt, nastawiony na zysk, jakim jest gra, ma teraz sprzedawać i banalizować poważny problem, podając go w formie błahej, papierowej makiety. Jakże okrutne uprzedmiotowienie tragedii.
5. „Tangiers”. Aby stworzyć komercyjny, zabawkowy artefakt elektronicznej rozrywki, potrzebny jest wszelako wkład finansowy. Niektórzy twórcy posuwają się do manipulacji, wciągającej graczy w kupowanie kota w worku, pod wzniosłymi hasłami inwestycji. Nazwano to szumnie „finansowaniem społecznościowym”. Twórcy eksploracyjnej gry w surrealistycznej konwencji wizualnej „Tangiers”, z istotną rolą ukrywania się, pieniądze wzięli od graczy już w 2013 roku. I do dziś – wbrew zapowiedziom premiery latem 2014 – produkcji gry nie ukończyli. Z pewnością byczą się gdzieś po plażach krajów południowych. No – niech tylko grę wreszcie ukończą. Będzie można ich rozliczyć co do joty – ze wszystkich niespełnionych obietnic, z niedotrzymanych terminów, ze spisku – by pieniądze wziąć, a uczciwych, biednych graczy nabić w butelkę.
6. „The Long Dark”. Zwodzenie odbiorców ma często kilka etapów. Autorzy symulatora przetrwania „The Long Dark” pieniądze od społeczności wzięli, grę wydali, ale nie całą. O nie! Od dłuższego czasu trwa wczesny dostęp do wersji próbnej, czyli dalsze wykorzystanie grających – tym razem jako testerów. Na dodatek płacących za dostęp do testu, a nie opłacanych. Co z tego, że gra już teraz jest intrygująca, a w 2015 roku dostanie tryb fabularny, budzący spore nadzieje? Idea poniosła porażkę – rzecz finansowana społecznościowo musi pojawić się wtedy i być dokładnie taka, jak sobie zażyczyli finansujący. Co do jednego.
7. „SOMA”. Studio Frictional Games – autorzy przełomu w interaktywnych horrorach, pozbawiający graczy możliwości walki, niepokojący tym, czego nie widać w seriach „Penumbra” i „Amnesia”, a na dobitkę wytykający problemy w słynnym „Alien: Isolation”, zapowiadają kolejny krok. Mogą być zatem powody do troski u dbających o naszą psychikę i sumienia. Oto po raz kolejny gra wkręci się w nasze mózgi, zaatakuje zmysły wirtualną, skrzywioną, brutalną rzeczywistością – otumaniając, odrywając od realiów. Po ulicach naszych miast chodzić będzie jeszcze więcej zanurzonych w cyberświecie pustych postaci o nieobecnym wzroku.
8. „Shelter 2”. Wygląda sympatycznie, podobnie jak w pierwszej części – stonowana estetyka wizualna, świat dobrych, prostych praw przyrody i najlepszych przyjaciół ludzi – zwierząt drapieżnych. Ale to pozory – gra to przecież twór sztuczny, przerobi mistyczną naturę na cyfrowy, bezduszny system, gdzie wyda się ona nagle obca i okrutna. Głód popchnie drapieżnika do agresji, do ataku na słabszą ofiarę – i gry znów spłyną krwią niewinnych, ostre jak sztylety zębiska rysia wpiją się w karki i wirtualna zbrodnia okaże się najłatwiejszym rozwiązaniem.
9. „Wiedźmin 3: Dziki Gon”. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Bo przecież wiadomo, że przyczyny dwukrotnego opóźnienia premiery być musiały. I jeszcze te plotki – że przestrzelono, że zbyt wysokie progi jak na polskie studio, że etap morderczego wykańczania gry przeciąga się w nieskończoność. Lecz nie tylko dlatego pracownikom CD Projekt RED należy współczuć. Na premierę czekają już wierni fani – gotowi dokładnie rozliczyć zbalansowanie działania mieczy, eliksirów i ilości włosów na głowie bohatera, krytycy propagandy polskiego sukcesu – bo że jest niemożliwy, wie chyba każde dziecko oraz strażnicy religijnej moralności – goniący „starych chłopów” tracących czas na gierki z Wiedźminem i nie daj Boże – wiedźmami.
10. „Metal Gear Solid V: The Phantom Pain”. Tutaj zadanie prześmiewców może być ułatwione. Wszystko za sprawą twórcy gry. Hideo Kojima sam się wystawił, wydając najpierw poważny, krytyczny wobec wojny prolog „Gound Zeroes”, a następnie ukazując urywki z „The Pantom Pain” z udziałem roznegliżowanej snajperki z taaaakim… karabinem, systemu ewakuacji z pola bitwy uroczymi balonikami oraz kartonowych pudeł za nadrukami, na które jak na żywych ludzi reagują postacie. Teraz nawet jeśli okaże się, że były to specyficzne japońskie żarty i prowokacje, a gra, mimo obowiązkowego w serii przerysowania, ostatecznie będzie jednak miała mroczną, antywojenną wymowę – bądźmy spokojni – brać youtuberów, tych nowych, lepszych krytyków medialnych, na pewno zadba, by to, co jest beką, beką pozostało. Na wieki wieków.
W 2015 (ew. 2016, w przypadku kolejnych przekrętów) narzekać, wyśmiewać i umoralniać będziemy także przy innych dobrych okazjach:
„Asylum”, „The Banner Saga 2”, „Everybody’s Gone to the Rapture”, „Firewatch”, „Kholat”, „Kingdom Come: Deliverance”, „Mad Max”, „Obduction”, „Pillars of Eterenity”, „Rain World”, „Return of the Obra Dinn”, „Rime”, „Solstice”, „SUPER HOT”, „Torment: Tides of Numenera”, „White Night”, „The Witness”
A skoro zawczasu powiedziane zostało wszystko, co najgorsze, zgodnie ze zwyczajem w temacie gier wideo – bez zagrania, teraz można spokojnie życzyć w nowym roku wszystkiego, co najlepsze. Co w recenzjach obiecuję.
12 stycznia o godz. 9:22 1381258
Mnie martwi, że Cyberpunka 2077 czeka dokładnie to samo, co trzecią część Wiedźmina.
12 stycznia o godz. 15:59 1381259
@ lukasso – przepraszam za opóźnienie w wyświetleniu komentarza, wpadły do spamu, nie widziałem ich od razu (to oczywiście nadgorliwość filtra), przywracam już tylko ten drugi.
Co do meritum – ja bym się tak znowu nie martwił, bo co czeka „Wiedźmina 3” tak naprawdę nie wiadomo, z tego tu m.in. ironizuję – niektórzy już teraz wiedzą co go czeka i jak zareagują.
Chyba że masz na myśli samo opóźnienie premiery, ale było już tyle przedwczesnych premier, że ja z opóźnieniem przy tak złożonych produkcjach – także „Cyberpunka” – godzę się bez problemu.
13 stycznia o godz. 1:02 1381260
Moze nie opoznia cyberpunka, tylko od razu wyznacza termin premiery na 2017 albo 2018 i spokój. 2017 ma sens marketingowy, bo siódemka moglaby plynnie przechodzic w jedynkę na animacjach zapowiadajacych gre 😉
Dwukrotne opoznienie (po pierwszym mówili „no more delays”, czyli to drugie opoznienie to była oznaka desperacji, inaczej nie łamali by własnego słowa) , dosc wysokie wymagania sprzetowe wiedzmina 3 i niewielkie „nożyce” miedzy minimalnymi i rekomendowanymi niezbyt dobrze rokują.
Mam tez nadzieje, ze The Division wyjdzie albo pod sam koniec 2015, albo najlepiej w 2016. Kolejnego Unity nam nie potrzeba.