Najnowsza odsłona Killzone’a wbrew przedpremierowym plotkom nie ma „czwórki” w tytule. Po kilku godzinach z padem w rękach łatwo można się domyślić dlaczego.
Killzone to synonim siermiężnego science-fiction, gdzie smukłe na ogół statki kosmiczne zastępują toporne stalowe konstrukcje, laserowe pistolety zwykła ostra amunicja, a fantazyjnych przeciwników z innej galaktyki wzorowani na oddziałach III Rzeczy żołnierze przyszłości. Seria charakteryzowała się też wyważoną rozgrywką, gdzie stosunkowo wolne tempo akcji pozwalało na chłonięcie atmosfery i zabawę z naprawdę przebiegłymi przeciwnikami. Tak było na PlayStation 2 w przełomowej „jedynce”. Podobnie wyglądała sytuacja na PS3 z rewelacyjną jak na tamte czasy „dwójką” i nawet udaną częścią trzecią. Sequel nie wpisuje się niestety w tę tendencję, nad przywiązanie do serii stawiając przywiązanie do najnowszych rynkowych trendów.
A tymi rządzi Call of Duty, które jest szybkie, bardzo zręcznościowe i uniwersalne – już po kilku chwilach przed ekranem wiadomo o co w nim chodzi. Dzięki temu jest tak niezmiernie popularne, konkurencja robi więc wszystko w swojej mocy, żeby przy zachowaniu sobie życzliwości starych fanów zjednać nowych, niewybierających dotąd gry Activision. Nie muszę chyba mówić czym kończy się taki szpagat?
Killzone: Shadow Fall z jednej strony ma inspirowane II wojną uniwersum (choć tym razem znalazły się też analogie do zimnej wojny), a z drugiej kolorową paletę barw, której nigdy w serii nie widzieliśmy. Wszechobecne światła, neony i odblaski prezentują się naprawdę cudnie, ale nie pasują do tej gry. Odejście od rdzenia Killzone’a jest na tyle duże, że ten momentami przypomina Deus Ex lub Mass Effect. Co samo w sobie nie byłoby złe, pod warunkiem, że nie nazywałoby się Killzone.
Dziwnie wypada też rozgrywka, która niczym strzelaniny spod igły Infinity Ward jest bardzo szybka, ale z drugiej strony nie tak intensywna. Nie ma tutaj fal wrogów, co cieszy. Ale przy podkręconym tempie jednak nie do końca pasuje. Liniowa fabuła zawodzi też w kwestii stopniowania napięcia, przez co bliżej jej do nieudanych singlowych kampanii ostatnich Battlefieldów niż wzorcowej pod tym względem konkurencji z Activision.
Historia nie byłaby jeszcze taka zła, gdyby nie fatalny dubbing. Co ciekawe, równie słabo brzmi on w polskiej jak i angielskiej wersji językowej. A szkoda, bo pomysł na nawiązania do Muru berlińskiego i rodzących się po dwóch stronach ściany emocji był naprawdę trafiony. Gorzej wyszła jednak jego realizacja.
Holendrzy z Guerrilla Games wraz z nową generacją Killzone’a zmienili sporo rzeczy, kolorowe lasery nie zdominowały jednak (jeszcze?) rozgrywki – wciąż strzelamy z ostrej amunicji. I wciąż strzelamy do mrocznych Helghastów, którzy w moim prywatnym rankingu prezentują o wiele ciekawiej niż zabawne stworki z serii Halo. Można więc powiedzieć, że zawsze mogło być gorzej. Owszem, ale mogło też być lepiej, czego przedsmak dał nam już mobilny Killzone. Stworzona z myślą o PS Vicie gra ma w sobie więcej tego świetnego klimatu niż najnowsza część na nowiutką konsolę Sony.
Killzone: Najemnik mimo nienagannej jak na możliwości PS Vity jakości technicznej nie może się jednak równać z grafiką Killzone: Shadow Fall. Ta jest urzekająca – wszystko działa w Full HD i sześćdziesięciu klatkach na sekundę. Prezentuje rewelacyjną jakość obrazu i świetne efekty. Na tym tle rażą tylko troszkę twarze bohaterów, z naciskiem na ich oczy, które wydają się zupełnie martwe. Na szczęście mamy do czynienia z grą FPP, „z oczu” więc patrzymy na świat i nie mamy zbyt wielu możliwości przypatrywania się im z innej perspektywy.
Killzone: Shadow Fall to bardzo ładna gra pokazująca możliwości PlayStation 4. Wygląda tak, jak wydane w tym roku topowe produkcje na PC, których sama karta graficzna kosztuje tyle co cała konsola Sony. W całym tym next-genowym zamieszaniu i graficznym przepychu uleciała jednak gdzieś esencja serii. Miejmy nadzieję, że tylko chwilowo, a w pełnoprawnej „czwórce” wszystko już wróci do normy.
Paweł Olszewski
6 grudnia o godz. 17:14 558274
„Ta jest urzekająca ? wszystko działa w Full HD i sześćdziesięciu klatkach na sekundę.”
To jest nieprawda – 60fps w teorii jest trybie dla wielu graczy, a w praktyce nie jest, tylko bywa, bo spadki są częste.
W kampanii dla jednego gracza wprawdzie nie ma ograniczenia klatek do 30, ale w praktyce gra prawie caly czas wyswietla maksymalnie ok 30-40 klatek na sekund, a 60 jest jak sie patrzy w sciane albo w niebo.
Potwierdzenie w artykule „Next-Gen Now: Killzone Shadow Fall, Resogun and Knack” na eurogamer.net – nie wrzucam linka bo chyba filtr antyspamowy wycina.
„Frame-rate hovers between 30-40fps generally in the campaign, while multiplayer varies between 40-60fps”
Nie chce teraz wyjsc na zarozumiałego buca albo typowego internetowego trola i hejtera, ale musze napisac, ze jezeli recenzent nie odróżnia 40 fps od 60 fps przez co wprowadza w błąd czytelnika („wszystko działa w Full HD i sześćdziesięciu klatkach na sekundę”), to nie jest dobrze.
Ja akurat jestem bardzo wyczulony na plynnosc, liczylem ze w killzone faktycznie bedzie 60fps, ale sie zawiodłem.