Śniłem kiedyś, że jestem motylem, i teraz nie wiem już, czy jestem Czuang-tsy, który śnił, że jest motylem, czy też jestem motylem, który śni, że jest Czuang-tsy
„Jesteś tam?” to ambitna w założeniu, ale niestety nie do końca udana próba poruszenia kwestii wpływu gier komputerowych na życie społeczne i zdolności budowania relacji międzyludzkich. To oryginalny film, którego akcja częściowo ma miejsce w grach, próbuje odpowiedzieć między innymi na pytania jakie konsekwencje mogą mieć próby przeniesienia przynajmniej części naszej tożsamości i życia bezpośrednio do gier i czy w ogóle opłaca się mieć wirtualnego partnera.
Jitze dzięki graniu zarabia pieniądze i jest znany szerszej publiczności. Dwudziestoletniego Holendra poznajemy na lotnisku tuż przed wylotem do Tajpej na jeden ze światowych e-sportowych turniejów. Od pierwszych scen widać jednak, że praca i sława nie sprawiają mu przyjemności. Chłopak jest małomówny i bardzo zamknięty w sobie, co utrudnia jego relacje z otoczeniem. Skalę tego znieczulenia w całej okazałości widzimy w jednej z lepszych scen filmu, kiedy Jitze jest świadkiem wypadku drogowego, podczas którego potrącona dziewczyna ginie na miejscu patrząc prosto w oczy bohatera. Ten, zamiast zareagować, stoi bezczynnie traktując całe wydarzenie jako najwyraźniej nierealne widowisko. Jednak kiedy podobna sytuacja, tym razem na niby, ma miejsce podczas gry na turnieju, kiedy oczami swojego awatara – żołnierza widzi śmierć swojego kolegi, coś w nim pęka i w wyniku dekoncentracji przegrywa rozgrywki. Dodatkowo chłopak doznaje kontuzji ręki, co uniemożliwia dalsze granie. Pomocna w leczeniu ramienia okazuje się będąca masażystką nowo poznana atrakcyjna Tajka, która zamiast randki proponuje wspólną sesję w Second Life…
Choć na film nie szedłem z wielkimi oczekiwaniami, to jednak poczułem się zawiedziony. Ciekawy z początku pomysł polegający na próbie przeniesienia relacji uczuciowej Holendra i Tajki do świata wirtualnego rozczarowuje. Wyraźnie widać, że reżyser filmu Holender David Verbeek bardzo chciał, by jego film był kontemplacyjny. Postaci są chorobliwie małomówne, akcja wlecze się niemiłosiernie, a każda scena rozciągnięta jest do granic możliwości. Wszystko to po pewnym czasie zamiast pozwolić się w film zatopić, zaczyna zwyczajnie męczyć. Okazuje się bowiem, że po prostu nie ma tak naprawdę nad czym medytować, bo zamiast ambitnego dzieła otrzymujemy wytarte klisze o chorobliwej samotności i nieśmiałości, ukazane często w sposób tak dosłowny, że aż karykaturalny. Przykładem niech będzie sam Holender, ukazany jako człowiek tak bardzo w sobie zamknięty, że praktycznie rzecz biorąc nic się o nim w trakcie filmu nie dowiadujemy. Powoduje to, że po pewnym czasie postać zamiast ciekawić staje się zwyczajnie pusta.
Nie jest też jednak tak, że niczego dobrego o „Jesteś tam?” nie można powiedzieć. Spodobało mi się to, jak reżyser poruszył w filmie zagadnienie gier komputerowych. Ukazał je bowiem nie jako beztroską rozrywkę umilającą wolny czas, ale integralną część życia społecznego, swoisty implant, tak zrośnięty już z ludzkim życiem na najróżniejszych poziomach, że niewywołujący już praktycznie żadnych emocji u tych, którzy z niego korzystają. Z jednej strony mamy tu grę jako pracę, poważne zajęcie przykuwające uwagę i będące celem samym w sobie – wspomniany e-sport tak popularny obecnie na całym świecie. Z drugiej, gra jest tutaj substytutem intymnej przestrzeni, szansą spotkania (na ile udanego i rzeczywistego?) z drugim człowiekiem. W filmie przedstawiono ten problem z wykorzystaniem wspomnianego Second Life będącego jedną z najpopularniejszych na świecie gier MMO.
W scenach, kiedy bohaterowie logują się do wirtualnych światów, zdjęcia zrobione są w samej grze. To ciekawy zabieg, bo przybliża nam bohaterów ukazywanych bądź to w FPP (pierwszej osobie), TPP (trzeciej), lub w ujęciach z tzw. spectate, czyli podglądu graczy przez widzów znanego z gier sieciowych. Jednak podobnie jak sceny z reszty filmu te nakręcone w grach są jeszcze bardziej toporne i nużące. Wielka szkoda.
Akcja filmu została ograniczona do trudnych relacji Tajki i Holendra. Żałuję, że postaci nie zostały pogłębione, bo zostawia to poczucie niedosytu, choć taki mógł być cel twórców – ukazać postaci niby rzeczywiste, ale de facto nieodgadnione, ukryte za maskami ról społecznych i wycofane z rzeczywistości, co tak upodabnia je do kierowanych przez nie awatarów. Bohaterowie nie mogąc, nie chcąc budować relacji w świecie rzeczywistym przenoszą się do wirtualnego. Z jakim skutkiem warto zobaczyć samemu, ale dość powiedzieć, że w konsekwencji rzeczywistość została ukazana w „Jesteś tam?” jako nie tyle kolejna gra czy symulacja, ale coś na kształt chłodnej, nieprzenikalnej społecznej struktury pełnej pustych i sztucznych relacji. Bardzo to wszystko smutne i przygnębiające, a gry ukazane zostały tutaj zdecydowanie w bardziej negatywnym świetle. Z jednej strony jako emocjonalny odczulacz (strzelaniny FPS Holendra Jitze) z drugiej marna atrapa poszukiwania własnego miejsca i spokoju (Second Life Tajki Min Min). To co łączy oba przypadki to próba ucieczki ze świata w na pozór bezpieczne alternatywne rzeczywistości.
Jest to zabieg pozorny, bo gra mająca być dla bohaterów ucieczką staje się swoistym emocjonalnym więzieniem, z którego bohaterowie bardziej „logują” się do rzeczywistości miast odwrotnie. W swoim wydźwięku „Jesteś tam” to smutna opowieść o samotności i niemożności nawiązywania międzyludzkich relacji mimo technologicznych ułatwień, jakie w tym przypadku niosą ze sobą sieciowe gry.
Adam Szymczyk
13 listopada o godz. 19:34 63872
Recenzja dobra, ale nie zgadzam się z nią w 100%. Motyw z wpływem wypadku na psychikę bohatera i przełożenie tego na grę było grubymi nićmi szyte. Poza tym co z psychologicznym pęknięciem ma boląca ręka głównego bohatera? Nie rozumiem tego. Film ciekawie się zapowiadał, z początku fajnie pokazał e-sport (zwłaszcza dla ludzi niebędących w temacie), a potem rzeczywiście popadł w klisze i znudził. Nie polecam.
15 listopada o godz. 12:55 63877
Zdecydowanie za długi, nudnawy film. Dla mnie jest o tyle ciekawy jako mniej lub bardziej udana próba uchwycenia społecznego fenomenu narosłego wokół sieciówek. Jako romans wypada to wszystko rzeczywiście bardzo blado. A co do tego psychologicznego pęknięciab i ręki to może jakoś psychosomatycznie miało to być ukazane? Szczerze to naprawdę nie mam pojęcia, jak dla mnie to bardzo to wszystko na siłę zagmatwane. A co do tej sceny biegania po kamieniach i następnie przeskoku akcji do pociągu to już naprawdę był odlot absurdalności 😀