Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

12.01.2010
wtorek

„The Lost Crown” – recenzja gry

12 stycznia 2010, wtorek,

Screen z gry The Lost Crown

POSZUKIWACZE SKARBÓW, ŁOWCY DUCHÓW I PORYWACZE KOTÓW

Zdawać by się mogło, że najdogodniejszy termin polowania na duchy to 31 października, gdy u nas trwa noc dziadów, a świat zachodni celebruje celtyckie święto Samhain. Jednak zarówno w kalendarzu Słowian, jak i bardziej nas tutaj interesujących Celtów była jeszcze jedna data wyznaczająca moment, gdy granica między światem żywych i zmarłych zaciera się, a dusze przodków odwiedzają swe dawne domy. Działo się tak w ostatnią noc kwietnia, kiedy to wygaszano wszystkie ogniska, by rozpalić je nazajutrz podczas obchodów ku czci boga światła Bela. Dziwnym trafem Nigel Danvers przybywa do Saxton na parę dni przed świętem Beltane.
 
Ktokolwiek zdążył już sobie wyobrazić wirujący stolik z tradycyjnych seansów spirytystycznych, proszony jest o zastąpienie go sprzętem bardziej zaawansowanym technologicznie. W ekwipunku znajdziemy tym razem kamerę noktowizyjną, miernik pola magnetycznego, superczuły magnetofon czy reagujący na ruch aparat fotograficzny. Wcielamy się bowiem w nowoczesnego łowcę duchów, który nie ogranicza się do wiary w zjawiska paranormalne, lecz szuka dowodów na ich istnienie. Wysłuchuje przesądnych i zabobonnych, ale pozostaje też otwarty na argumenty miejscowej sceptyczki.

Screen z gry The Lost Crown
 
Dość długo utrzymujemy się w przekonaniu, że akcja rozgrywa się na planie realnym; wyposażeni w profesjonalny sprzęt, odwiedzamy realistycznie przedstawione kornwalijskie miasteczko, gdzie uczestniczymy w wydarzeniach prawdopodobnych. Radzę jednak od początku nałożyć słuchawki, bo goście z zaświatów mogą zamanifestować swą obecność nie tylko przez zjawiska sferyczne i stężenie ektoplazmy. Warto uruchamiać grę dopiero po zachodzie słońca, by w pełni poddać się jej nastrojowi. Kto lubi dreszczyk emocji, będzie miał okazję się z lekka przestraszyć. 

Wizualnie The Lost Crown przypomina czarno-biały film z lat pięćdziesiątych, tylko gdzieniegdzie obraz ożywiają pojedyncze akcenty barwne. Na ogół wybór akcentowanych elementów krajobrazu wydaje się przypadkowy, ale niekiedy uda nam się odgadnąć intencję autora. Szare pejzaże pochmurnych dni dobrze się komponują z kolorystyką nocnych eskapad na cmentarz, odwiedzin nadmorskich grot i zapomnianej kopalni, dokąd nigdy nie docierają promienie słoneczne. Nawet gdy brak naturalnego światła, gra się komfortowo, a wszystkie detale są widoczne i czytelne. Mimo dominującej szarości lokacje są na tyle intrygujące i różnorodne, że ich eksploracja sprawia przyjemność.

Screen z gry The Lost Crown

Tytuł nawiązuje do legendy o zaginionej koronie anglosaskich władców, która ponoć spoczywa gdzieś na wybrzeżu południowej Anglii. Legenda przyciąga poszukiwaczy skarbów, a ci muszą stawić czoła duchom, które czasem proszą o pomoc, kiedy indziej bronią dostępu i sprowadzają na manowce. Pomysł fabularny pochodzi z opowiadania M. R. Jamesa „A warning to the curious”, ale Jonathan Boakes wykorzystał go tylko jako punkt wyjścia do snucia własnej opowieści. Stworzył Saxton – nie tylko jako lokację, ale mikroświat, z własnymi legendami, wierzeniami i bogatą historią osadzoną na tle dziejów Anglii. Będziemy ten świat poznawać i zgłębiać, wysłuchując opowieści mieszkańców, wertując stare księgi lub oglądając filmy w muzeum. Losy żywych, zmarłych i duchów splątane są z poszukiwaniem tytułowej korony, a na tym tle pojawia się jeszcze dość nietypowy wątek kryminalny: tajemnicze zniknięcia kotów. Wbrew pozorom to całkiem poważna historia, dla miłośników zwierząt może się nawet okazać najbardziej poruszająca ze wszystkich.

Screen z gry The Lost Crown

Prędzej czy później ciekawość pcha gracza do sprawdzenia, na ile tak sugestywnie przedstawiony świat wirtualny jest zbieżny z realnym. Znajduje stronę miasteczka, porównuje miejsca rzeczywiste z lokacjami w grze, czyta relacje badaczy zjawisk paranormalnych i coraz trudniej mu znaleźć granicę między prawdą, fikcją i mistyfikacją. W ten sposób zabawa z The Lost Crown nie zamyka się w obrębie rozgrywki, ale ma swoje przedłużenie w zasobach światowej sieci.

Screen z gry The Lost Crown

Aby się nie pogubić w plątaninie wątków, otrzymujemy notatnik, uruchamiany automatycznie w kluczowych momentach. Czytamy wówczas krótkie podsumowanie ostatnich wydarzeń oraz plan zadań w następnej sekwencji. Brak tu natomiast tak popularnych ostatnio ułatwień, jak ujawnianie hot-spotów, teleportacja, pomijanie dialogów. Jednych długie wędrówki, rozmowy i mozolne poszukiwania będą nużyć, innym pozwolą się lepiej… zanurzyć w świecie gry. W immersji nie przeszkadzają też zagadki; w większości na tyle logiczne i dobrze osadzone w fabule, że niemal nie zauważa się ich istnienia. No, może dopóki nie zaczniemy się bawić w organistę…

Screen z gry The Lost Crown

Od początku dostrzegamy natomiast kłopoty z animacją głównego bohatera; Nigel bardziej sunie (jak duch) niż kroczy, co przy odrobinie dobrej woli można uznać za efekt zamierzony. Chyba jednak wynika to z braku doświadczenia, bo w poprzednich grach (Dark Fall 1 i 2) autor wykorzystywał widok pierwszej osoby. W konstrukcji da się zauważyć rysa, która sprawia, że w ostatniej fazie gry spada napięcie, a nawet można odczuwać znużenie. Punkt kulminacyjny następuje dość wcześnie, po czym dalszy ciąg odbieramy jak epilog, bez większych emocji. Mówiąc o usterkach, nie sposób pominąć faktu, że studio Darkling Room to właściwie jedna osoba, a więc niemal wszystko jest tu dziełem Jonathana Boakesa, jedynie w pracy nad efektami świetlnymi wspomagał go Matt Clark. Wiele niedoskonałości dałoby się wyelimować poprzez dokładniejsze testy czy zatrudnienie profesjonalnych aktorów (głosy podkłada autor oraz przyjaciele). Natomiast zaletą jednoosobowego zespołu jest to, że pilnie wsłuchuje się w opinie graczy, może więc uwzględni ich uwagi w pracach nad zapowiedzianą już kontynuacją.

Mimo że The Lost Crown ukazała się prawie dwa lata temu i w wielu plebiscytach została uznana za najlepszą grę przygodową 2008 roku, do naszych sklepów trafiła dopiero w grudniu 2009. Miejmy nadzieję, że na polskie wydanie The Last Crown: Haunting of Hallowed Isle nie przyjdzie nam czekać zbyt długo.

tetelo

Ocena: 80%

0% 100%

Zalety: polowanie na duchy z użyciem nowoczesnej technologii, absorbująca fabuła, intrygujący świat, oryginalna oprawa graficzna, nastrojowe efekty dźwiękowe.

Wady: spadek napięcia w końcówce, drobne usterki wynikające z niedopracowania.

Dla rodziców: gra dla dorosłych oraz dorastających nastolatków; ze względu na tematykę trochę niepokojąca, lecz pozbawiona scen drastycznych. (PEGI 12+) 

„The Lost Crown”; gra przygodowa; deweloper: Darking Room; Wydawca: IQ Publishing; cena: 49,90 złotych.

Polecamy także:

Downfall – Jak przeżyłam Upadek, choć umarłam dwa razy

„Ścieżka”

„A Vampyre Story” – recenzja gry  

POSZUKIWACZE SKARBÓW, ŁOWCY DUCHÓW I PORYWACZE KOTÓW

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 2

Dodaj komentarz »
  1. Do autora recenzji: a może jakiś komentarz na temat tłumaczenia gry?…

  2. @Ando
    Było niezłe – tyle mogę powiedzieć w rok po przejściu gry. Nie pamiętam żadnych większych wpadek, tylko pewne niezręczności w dokumentach, które wynikały zapewne z próby odtworzenia ich archaicznej stylizacji.
    Chętnie komentuję tłumaczenia, gdy mam grę na świeżo w pamięci i dostęp do cytatów.
    Przepraszam za zwłokę, przeoczyłam ten komentarz.

css.php