JATKA CO SIĘ ZOWIE
W życiu liczą się proste przyjemności. Kieliszek dobrego wina, fortepian Glenna Goulda, „Jesienna opowieść” Rohmera, i – o tak, tak – poddawanie zombich obróbce skrawaniem!
Druga część „Left4Dead”, dzieła zasłużonego studia VALVE (kanoniczny „Half Life”), cieszy wszystkie zmysły rozbudzone niezdrowo przez część pierwszą. Podobnie też jak w poprzedniczce, tak i w tej podstawowy tryb rozgrywki przedstawia historię czwórki ocalałych z apokaliptycznej zarazy bohaterów, którzy ogniem, mieczem i patelnią wyżynają sobie drogę ku ocaleniu, prąc przez hordy żywych trupów.
„L4D2” cieszy wzrok – spowitymi bagiennymi, malarycznymi oparami krajobrazami południa Stanów Zjednoczonych oraz chorobliwym, lekko jakby tanecznym powabem (vide Bohdan Łazuka z korbą rozrusznika z pamiętnego „Nie lubię poniedziałku”) truposzy. Cieszy też słuch – radośnie szowinistycznymi, bluesowymi tonami Luizjany (a la Tarantino?) i oprawą dźwiękową rodem z najgorszych snów Wesa Cravena. I niemal realnie drażni smak i węch – zanurzając gracza w świecie produktów mięsnych trzeciej świeżości, w uniwersum płynów ustrojowych we wszystkich kolorach tęczy. To się nazywa dogłębne zanurzenie. Po zakończonej rozgrywce producent zaleca ablucję.
Gracz wymagający (ponoć są tacy) spełni swe perwersyjne zachcianki w walce przeciwko osobnikom wprawdzie martwym, ale zachwycająco inteligentnym – zwłaszcza w przypadku zbiorowym. Hordy zombich są czujne, agresywne i bezwzględne, co sprawia, że – zwłaszcza w opcjach zaawansowanych – marsz naprzód przyrównać można tylko do obłędnego, nieustającego szturmu, gdy decyzje o bieżących strategiach podejmować należy w ułamku sekundy.
W świecie „L4D2”, gdzie człowiek człowiekowi zombim, cień szansy na przetrwanie daje wyłącznie współpraca, rzekłbym nawet – solidarność. Wejrzyj w siebie, zdają się mówić twórcy gry, znajdź w sobie Rambo, znajdź w sobie dobrego samarytanina, połącz te istoty w jedno, a z małą pomocą przyjaciół będziesz ocalony. O przyjaciół trzeba więc dbać jak o, nie przymierzając, PIN do bankomatu, bo śmierć każdego z nich dramatycznie przybliża ryzyko letalnej porażki. Jakże to chrześcijańskie przesłanie tej szatańsko grywalnej gry.
Pełnokrwiści (dosłownie i nie tylko) bohaterowie, silny akcent na współpracę, wysoki iloraz inteligencji przeciwnika, kinematograficzne klimaty, oraz niewymuszony, smolisty, nierzadko absurdalny humor – słowem: jatka co się zowie! Co godne dodatkowej pochwały – jatka stylistycznie spójna i bezpretensjonalna, bo zrealizowana z pełną świadomością i w jasno określonych ramach zawadiackiej konwencji zadanej przez pierwszą część „L4D”.
Żal niewymowny, że za sprawą polityki Microsoftu, gracze w Polsce dostają zaledwie kadłubek, nomen omen, pełnej gry. Brak legalnego dostępu do usługi Xbox Live uniemożliwia wykorzystanie jakichkolwiek trybów rozgrywki poza tymi najbardziej podstawowymi.
Karol Jałochowski
Ocena: 90%
Zalety: Bezpretensjonalność, klimat, tempo, humor. Wady: Wtórność wobec pierwszej części? Nie – prostych przyjemności nigdy za mało. Dla rodziców: Pegi 18 +. Produkt trzymać w miejscach niedostępnych dla dzieci. Left 4 Dead 2, gra akcji (TPP), od lat 18 (PEGI 18+). Deweloper: Valve, Dystrybutor: Electronic Arts; platforma: Xbox 360; cena: około 200 zł. |
Polecamy także:
27 lutego o godz. 22:02 48178
Dlaczego Wy się tak tragicznie spóźniacie z recenzjami? Kogo dzisiaj interesuje recenzja LfD2 skoro wszyscy już sobie zdążyli wyrobić opinię? To zreszta widać choćby i po tym że sekcja z komentarzami pustkami świeci. Szkoda ogromna, bo uważam że artykuły macie tu na wysokim poziomie co jest coraz większą rzadkością w Internecie.
28 lutego o godz. 9:56 48192
@ nadrektor
W imieniu Ojca Dyrektora dziekuje za dobre slowo (Dyrektor wybaczy?).
Ale – pierwsze primo – byc moze nie wszyscy jeszcze zdazyli sobie wyrobic opinie i – drugie primo – Technopolis to nie (tylko) przeglad premier.
28 lutego o godz. 10:09 48193
@ nadrektor
Słowa krytyki są zupełnie uzasadnione. Na swoje usprawiedliwienie Technopolis ma tyle, że staramy się kończyć gry, które opisujemy, a czas, w którym opada już marketingowo-bitewny kurz sprzyja bardziej niezależnym sądom. Niemniej jednak Czytelnik ma rację i postaram się, żeby chociaż część premier była opisywana bardziej aktualnymi tekstami. A za dobre słowo dziękuję w imieniu redakcji.
Raczej Wujek niż Ojciec Dyrektor
JMD
28 lutego o godz. 20:24 48211
Wiem że Technopolis to nie przegląd premier. Za to jestem szczególnie wdzięczny, bo najbardziej interesują mnie właśnie opisy wykopanych w pocie czoła perełek, niesłusznie zapomnianych przebojów, zestawienia tematyczne czy publicystyka „okołogrowa”. Odczuwam jednak pewien niedosyt – po prostu strasznie rzadko pojawiają się nowe materiały. Tak sobie pomyślałem że może się to wiązać z niską oglądalnością serwisu a to z kolei wynikać ze wspomnianego spóźnialstwa. A może po prostu nie wiem o czym gadam i się wymądrzam:) Tak czy siak będę do Was zaglądać.. choć wolałbym częściej i więcej. Pozdrawiam redakcję i życzę dalszego zapału do kontynuowania tworzenia ambitnego serwisu o grach.
28 lutego o godz. 22:36 48212
Może właśnie tu leży pies pogrzebany. Jak by nie patrzeć, na początku lat dwutysięcznych padły wszystkie ambitniejsze gazety o grach wideo, a ostały się jedynie papkowate gro-tabloidy. Myślę, że wszyscy, którzy śledzili i śledzą rynek papierowych wydawnictw wiedzą, o czym mowa. 🙂
1 marca o godz. 8:40 48227
@ nadrektor
Ze spóźnialstwem walczyć będziemy, słowo – choć czasem (zwykle?) w gre wchodzą czynniki natury zewnętrznej. Wyrazy szacunku.
2 marca o godz. 10:42 48267
@AJ
A jakie to byly „ambitniejsze gazety o grach wideo”? Bo w tamtych czasach zadnych nie zanotowalem a jedyny magazyn, ktory jest ambitniejszy ciagle wychodzi i rosnie w sile. Chyba ze mamy inna definicje „ambitniejszego” …
2 marca o godz. 11:15 48268
Pawle, a Tobie o jaki „ambitniejszy tytuł” chodzi? Serio, serio?
2 marca o godz. 11:44 48269
Edge – dostepny nawet w Polsce w Empikach i podobnych.
2 marca o godz. 11:52 48270
Może chodziło o rodzime tytuły…
2 marca o godz. 22:40 48295
Rodzime tytuly? To chyba jeszcze gorzej w tej mierze … 🙂
4 marca o godz. 8:44 48352
Hm, to sie nie doczekalem wyliczenia „ambitniejszych gazet o grach wideo” 🙂 …
4 marca o godz. 13:10 48364
IMVHO w porównaniu z tym co jest teraz, pisma typu Gambler, czy Reset możnaby chyba przy dużej ilości dobrej woli nazwać ‚ambitniejszymi’.
4 marca o godz. 18:51 48381
Nie postawiłbym własnej głowy za Gamblera czy Reset – głownie dlatego że to strasznie dwano było, a sentyment robi straszne rzeczy z krytycznym podejściem. Myślę jednak że negatywna ocena publicystyki dotyczącej gier komputerowych (w porównaniu z tym co było kiedyś) wynika z tego że gry stały się w międzyczasie głównonurtowe, dochodowe i z dużą grupą docelową. Ogromnie zwiększyło się grono odbiorców a co za tym idzie – metody komunikacji. Nie od dziś wiadomo że najlepszą formą komunikacji z dużą grupą ludzi jest tabloid i plotka. I to widać w 10kach portali o grach – infantylne quizy, podsycanie ognia w wojenkach platformowych i zachwycanie się miernością jeśli tylko owinięta jest w kolorowy papierek marketingu. Można na to narzekać, ale nic tego nie zmieni. To tak jakby oczekiwać od TVNu żeby zaczęli nadawać teatr telewizji. Na pociechę zostaje fakt że zwykle znajdują się nieliczni którzy jednak inaczej ustawiają swój target Grono odbiorców mniejsze ale i wierniejsze. No i konkurencji brak.
4 marca o godz. 21:20 48385
Sorry, Paweł, nie czytuje za dużo komentarzy. Już odpowiadam.
Tak, chodziło mi o nasz rodzimy rynek, a do „ambitniejszych” tytułów tamtych czasów zaliczam przede wszystkim „Świat Gier Komputerowych” oraz w mniejszym stopniu – „Gambler” (który nota bene w dużej mierze bazował na pomysłach z ŚGK, bo z tegoż regularnie podkradali redaktorów). Opinię tą bazuję na podstawie researchu, który przeprowadzałem do pracy magisterskiej trochę ponad pół roku temu. Być może jest to typ „ambicji na skalę krajową”, której nie jestem w stanie skonfrontować z wydawnictwami zachodnimi (Edge nigdy nie czytywałem), ale w moim przekonaniu wymienione wyżej pozycje przedstawiały poziom o klasę lepszą niż np. prześmiewcze i papkowate CD-Action, za którym stoi ogromny koncern, który wygryzł konkurencję z rynku między innymi dzięki kilku niezbyt czystym zagraniom na początku lat dwutysięcznych, pakując przy okazji pieniądze w licencje na pełne wersje gier dołączane na płytach.
5 marca o godz. 0:06 48391
Ok, czyli mamy inne standardy „ambitnosci” 🙂 – SGK i Gamblera pamietam. Szkoda, bo przez chwile mialem naprawde nadzieje, ze mi kiedys mignal jakis dobry magazyn, do ktorego mozna byloby wrocic. Zgodze sie chyba tez z Nadrektorem, ze oddalenie czasowe roznie wplywa na ocene publikacji.
5 marca o godz. 14:47 48408
Ja zaś do śmierci wierny pozostanę „Bajtkowi”…