BADYCI NA DWUNASTEJ!
Usiąść za sterami myśliwca – Spitfire’a albo Mustanga – takie marzenie z lat chłopięcych spełnić może bardzo niewielu (autentyczna maszyna z czasów II wojny kosztuje ponad milion dolarów, nie mówiąc już o koniecznych do jej prowadzenia umiejętnościach). Reszcie, sklejającej w młodości plastikowe modele i zaczytującej się w książkach Bohdana Arcta, pozostają wirtualne kokpity i bitowe niebo. Szczęśliwie gry lotnicze coraz lepiej symulują pilotowanie prawdziwych samolotów, czego świetnym przykładem „Wings of Prey”.
Ten duchowy spadkobierca legendarnego już „Sturmovika” jest pecetową wersją wydanej niedawno gry „Birds of Prey”, będącej z kolei wcale udaną próbą przeszczepienia lotniczej symulacji do nieprzyjaznego jej dotąd świata konsol. Należy tu od razu uspokoić komputerowych purystów – „Wings of Prey”, mimo swego konsolowego pochodzenia spełnia zarówno wymagania miłośników niezobowiązujących programów arcade, jak i (większości) fanów prawdziwej symulacji.
Twórcy „Wings of Prey” zaoferowali nam w istocie nie jedną, ale dwie niemal całkowicie różne gry. Pierwsza nie ma nic wspólnego z symulatorem – z racji wybitnie zręcznościowego charakteru, a rodzajem rozgrywki przypomina takie tytuły jak „Blazing Angels” czy „Heroes over Europe”, z tym jednak zastrzeżeniem, że jest od nich dużo, dużo lepsza.
Kampania to sześć wielkich powietrznych bitew (wielkich w znaczeniu historycznym), toczących się od 1940 do 1945 roku. „Alianckie” i „rosyjskie” poziomy przeplatają się ze sobą – najpierw walczymy w bitwie o Anglię, następnie toczymy boje z Luftwaffe nad Stalingradem, bierzemy udział w desancie na Sycylię (1943), ofensywie korsuńskiej (1944), powietrznej bitwie nad Ardenami i wreszcie w operacji berlińskiej. Kampania ma jedną zasadniczą wadę – zawiera zaledwie dwadzieścia misji, z których każdą można przejść w góra kilkanaście minut, czyli jest, po prostu, za krótka!
Panowie z Gaijin z pewnością doskonale znają historię wojny powietrznej i świetnie poruszają się w gęstwinie informacji o osiągach i zaletach ówczesnych samolotów, ale w obu tych sprawach, delikatnie rzecz ujmując, nie przywiązują wagi do szczegółów. Najlepszym przykładem jest intro gry, złożone z fragmentów historycznych kronik wojennych: mimo, że tryb kampanii jest sprawiedliwie podzielony pomiędzy aliantów i Rosjan, jakieś 80 proc. samolotów na filmach ma na skrzydłach wymalowane gwiazdy. Kampanię rosyjską rozpoczynamy za sterami I 16, który szybko wykazuje zdecydowaną przewagę (Stalingrad, 1942 r.!, i ani słowa o tym, co działo się na rosyjskim froncie od czerwca 1941 r.) nad niemieckimi Bf 109, a na stronie oficjalnej gry można przeczytać, że najlepszym myśliwcem II wojny z silnikiem tłokowym był Ła-7. Tak się, proszę Państwa, robi politykę historyczną!
Gra ma kilku różnych bohaterów, o których w zasadzie niczego się nie dowiadujemy – każdy z nich w wewnętrznej encyklopedii „Wings of Prey” jest opisany raptem dwoma zdaniami. Jasne, że najważniejszą rzeczą w symulatorach jest latanie, ale szkoda, że producent nie pokusił się o jakieś rozwiązanie, które choć odrobinę pogłębiłoby immersję i związało gracza z postaciami bohaterów czy wirtualnych kolegów-pilotów. Nie zobaczymy też scen odpraw, które tak doskonale podkreślały klimat choćby w „European Air War”. Zostawmy jednak nieobecną fabułę i skupmy się na tym, co w grach lotniczych najważniejsze: lataniu i maszynach.
W „Wings of Prey” nawet tryb zręcznościowy nie jest pozbawiony elementów symulacji. Świat gry możemy oglądać z kokpitu, zza ogona samolotu lub przez wirtualny HUD. Działa tu, choć w ograniczonym zakresie, fizyka – pociski nie lecą po prostej (punkt poprawki jest zaznaczony na ekranie), można też, choć z rzadka, przeciągnąć maszynę. Bardzo jestem też wdzięczny twórcom scenariusza, że nie umieścili nim żadnej „zręcznościowej” misji, w rodzaju strzelania do min na czas („Heroes over Europe”) czy wysadzania agentki na dach pociągu z lecącego 200 mil na godzinę Spitfire’a („Blazing Angels 2”)…
Dwa kolejne tryby – realistyczny i symulator, są dużo bardziej wymagające. Tu największym zagrożeniem dla gracza nie jest (wyraźnie lepsza) sztuczna inteligencja przeciwników czy większa wrażliwość na uszkodzenia, ale sama maszyna, która nie wybacza błędów w sztuce pilotażu. Jego opanowanie jest zadaniem znacznie trudniejszym niż walka powietrzna – każdy gwałtowny a nieprzemyślany manewr powoduje utratę sterowności. Pół biedy, gdy jesteście wysoko – przy odrobinie szczęścia i umiejętności udaje się wtedy uratować maszynę przed zderzeniem z ziemią. Jeśli jednak spotka was to w trakcie walki kołowej na małej wysokości, najprawdopodobniej zakończycie lot piękną eksplozją… Tryb realistyczny, poza „wsparciem mechaniki lotu” pozbawiony jest wielu ułatwień, na przykład otwarcie ognia powoduje wyhamowanie samolotu, nie jest widoczny wskaźnik poprawki, a po wykonaniu gwałtownego manewru ekran się zaciemnia (co symuluje prześladujący pilotów efekt chwilowej utraty wzroku na skutek silnego przeciążenia). Tryb symulacyjny pozbawiony jest wszelkiego wsparcia, wymaga też od nas zastosowania wszystkich opcji i całej tablicy zaawansowanego sterowania – klap, trymerów, hamulców aerodynamicznych i podobnych rzeczy, znanych fanom hardcorowych gier lotniczych. Realizm jednak nie jest pełny – odejściem od symulatorowej ortodoksji jest nielimitowana amunicja, brak kokpitów w bombowcach czy możliwości sterowania oddzielnie każdym silnikiem.
Walka w kampanii „Wings of Prey” jest szybka, widowiskowa i piekielnie dynamiczna. Autorzy słusznie zrezygnowali z historycznego realizmu na rzecz grywalności. W niemal każdej misji możemy strącić od kilkunastu do kilkudziesięciu przeciwników, wykonując kilkustopniowe zadania. Najłatwiejsze jest, oczywiście, strzelanie do latających w zwartych formacjach bombowców (choć nawet powolne Ju 87 potrafią się odgryzać ogniem tylnych strzelców), czego nauczymy się walcząc w bitwie o Anglię. Na drugim miejscu skali trudności znajduje się walka z niemieckimi i włoskimi myśliwcami – z tymi drugimi zapoznamy się bliżej w trakcie lądowania na Sycylii, i zapewniam, że lekceważenie ich jest dużym błędem – umiejętnościami nie ustępują swoim niemieckim kolegom, a ich zwrotne Macchi C.202 mogą sprawić niemiłą niespodziankę. Jednak najbardziej wymagające są zadania szturmowe, szczególnie gdy siedzimy za sterami wytrzymałego, ale potwornie ciężkiego Iła-2. Na szczęście zawsze latamy w towarzystwie skrzydłowych (ich pomocy jest konieczna do wykonania części zadań), którym można wydać rozkaz osłony naszej maszyny lub ataku na konkretny, wskazany cel.
W całym „Wings of Prey” znajdziemy 24 samoloty (z czego aż 21 niemieckich), jednak w kampanii możemy zapoznać się tylko z kilkoma z nich. Są to wyłącznie maszyny alianckie i rosyjskie – Hurricane i Spitfire, I-16, IŁ-2, Mustang i Ła-7. Reszta, w tym samoloty niemieckie i włoski Macci, dostępna jest w trybie treningowym, gdzie wybieramy nie tylko maszynę swoją i przeciwnika, ale też ustawiamy szereg innych parametrów (mapę, czas, liczbę przeciwników, model lotu, ilość paliwa i amunicji i tak dalej). Trzeba przyznać, że samoloty wyglądają znakomicie – modele są szczegółowe, w kokpitach siedzą wirtualni piloci, widoczne są uszkodzenia, przestrzeliny w skrzydłach, dym z silników, a kiedy otwieramy ogień, ze skrzydeł sypią się karabinowe łuski. Gdy przelatujemy przez chmury, na owiewkach pojawiają się krople deszczu, a po celnym strzale z niewielkiej odległości chlapie na nas olej z uszkodzonych silników przeciwnika. Ważne są też oczywiście charakterystyki poszczególnych samolotów – szybkość, wznoszenie, zwrotność i siła uzbrojenia mają decydujące znaczenie zarówno w walce, jak i w pilotażu – na przykład zwrotny Mustang daje początkującemu pilotowi większe szanse niż potężny, ale ciężki Thunderbolt.
Zapewne właśnie zwrotny Mustang albo chyży Spitfire będzie ulubioną maszyną tych graczy, którzy zdecydują się wziąć udział w rozgrywkach sieciowych. Jako pretendent do roli następcy kultowego Sturmovika, „Wings of Prey” posiada oczywiście tryb multiplayer. Twórcy zaproponowali cztery typy rozgrywki – walka kołowa, czyli „sam przeciw wszystkim”; bitwę drużynową; nalot, czyli bombardowanie na czas i zdobycie lotniska, w którym zwycięża się przez wylądowanie na lądowisku wroga. Jak wynika z zapowiedzi twórców, gra ma mieć (w niesprecyzowanej dotąd) przyszłości dedykowane serwery, tryb kooperacji, edytor misji i możliwość tworzenia modów.
Największym problemem, z jakim borykają się użytkownicy, jest sterowanie. Na całe nasze szczęście, gra obsługuje joysticki (można też korzystać z joypada lub klawiatury), ale domyślnie skonfigurowane są cztery modele Thrustmastera i dwa Saiteka. Każdy gracz posiadający inny model kontrolera musi sam skonfigurować sterowanie. Niestety, ta funkcja nie jest przyjazna dla użytkownika. Nie dość, że konfigurowanie nie jest intuicyjne, to jeszcze gra potrafi zgubić ustawienia. Zważywszy, że wprowadzanie ustawień może trwać dobre pół godziny, jest to więcej niż irytujące. Ze sterowaniem łączy się też kwestia instrukcji, która w takim programie powinna być wyjątkowo wyczerpująca, a nie jest. W ramach oszczędności zarzucono też dobry, stary obyczaj dodawania do symulatorów tablic sterowania, bardzo przydatnych szczególnie w pierwszych godzinach rozgrywki.
Jednak te dwie uwagi (plus wspomniana już krótka kampania) wyczerpują listę wad „Wings of Prey” – kapitalnej, szybkiej, pięknej graficznie i dobrze zoptymalizowanej gry lotniczej, łączącej w sobie cechy programu arcade i rasowego symulatora. Z pewnością warto skusić się na ten zakup, tym bardziej, że jeśli deweloper dotrzyma złożonych przed społecznością obietnic, „Wings of Prey” czeka długie życie.
Jan M. Długosz
Ocena: 85%
Zalety: Dwie gry – arcade i 99 procentowy symulator na jednej płycie, mnóstwo samolotów, dynamiczne walki, piękna grafika i modele maszyn, świetna optymalizacja. Wady: Krótka kampania, praktycznie brak fabuły, zbyt zręcznościowy model pilotowania bombowców, za skromna instrukcja, kłopoty z definiowaniem sterowania. Dla rodziców: Gra została sklasyfikowana jako Pegi 7+. Polecamy młodym pilotom. Zalecane wymagania sprzętowe gry Wings of Prey: Dwurdzeniowy procesor 2,4 GHz, 2 GB pamięci RAM, karta grafiki z 512 MB pamięci, 10 GB wolnej przestrzeni na dysku twardym, system operacyjny XP/Vista/ Windows 7. Gra wymaga aktywacji przez Internet. Wings of Prey, symulacja/arcade, od lat 7 (PEGI 7+), w polskiej wersji językowej (napisy). Wydawca: Gaijin Entertainment, polski dystrybutor: Cenega. Cena: 119,99 zł. |
Polecamy także:
13 kwietnia o godz. 9:31 49924
Gra mimo zachwytów autora recenzji to tylko truchę „podkoloryzowane” arcade. Nie dziwię się jednak opinii,że jest to 99 % symulator, gdyż biorę pod uwagę fakt, że autor nigdy w prawdziwy symulator nie grał.Recenzja nie może być opiniotwórcza dla ludzi szczególnie zainteresowanych lataniem w symulatorach, które imituje w sposób idealny rzeczywistość. Mam apel: nie oceniajcie gier według innych gier a już na pewno nie według własnego mniemania o tytułach podobnych. Zmylacie tym tylko graczy szukających dobrej rozrywki.Może i znawca się nie nabierze, ale na pewno zrezygnuje z szukania na łąmach tego blogu gier wartych zakupu…
13 kwietnia o godz. 10:13 49926
„gdyż biorę pod uwagę fakt, że autor nigdy w prawdziwy symulator nie grał”.
Proszę, nie tylko znawca tematu (co się nie nabierze), ale też umie czytać w myślach.
JMD
13 kwietnia o godz. 15:56 49934
Zgadzam się z JMD. Nie czepiałbym się jednak definiowania sterowania. Grałem na domyślnych i było okej.
12 maja o godz. 19:04 50590
Niestety muszę się zgodzić z Manianem. Kupiłem ten symulator po przeczytaniu podobnej recenzji i jestem bardzo zawiedziony. Nawet w trybie symulacji samoloty pilotuje się bardzo łatwo (zapomnijcie o dreszczach strachu przy lądowaniu). Dla każdego, kto opanował starego Il2 nawet tryb symulacji będzie się wydawał arcade. Przykład: W Il2 single player udaje mi się zestrzelić samolot co drugą misję. Tutaj nigdy nie wracam z mniej niż czterema killsami.
Biorąc pod uwagę, ze odczułem brak realizmu mimo, że nie jestem jakimś symulatorowym wymiataczem stanowczo odradzam jakimkolwiek weteranom Sturmovika.
Muszę jednak zgodzić się z JMD, że grafika robi piorunujące wrażenie: klify w Dover i Sycylia z Etną w tle są niesamowite.
28 sierpnia o godz. 22:03 53333
Mnie również zaskakuje ta recenzja. Grałem w grę przed przeczytaniem jakiejkolwiek recenzji i właśnie teraz szukam na necie artykułów, żeby sprawdzić, bo może to ja czegoś nie rozumiem…
Mam do gry jeden główny zarzut: wszystkie samoloty (za wyjątkiem bombowców i szturmowców) latają właściwie tak samo.
Przesiadając się z myśliwca typowo kołowego – Spitfire – na energetyczny – Mustang – nie czuje się różnicy w zwrotności i prędkości. W stary Sturmoviku latało się tymi dwoma zupełnie inaczej a tutaj zmiana taktyki nie jest potrzebna.
MC202 jest najlepszym myśliwcem wojny! Autorzy skrzętnie przedstawili wszystkie jego zalety… zapominając o wadach. Siłą ognia spokojnie dorównuje Spitfire! Dopiero po chwili nauczyłem się, że wystarczy zrobić pętlę, bo tak to nie wiem co bym zrobił! Czemu pętla działa? Nie wiem, nie powinna.
To nie tylko mój problem, bo moi skrzydłowi pospadali niemal natychmiast. Włosi powinni byli wygrać tę wojnę.
Gra jest poza tym świetna.
Nie wiedziałem, że gra pochodzi od twórców Sturmovika i nie przemknęło mi to przez myśl.
Jedną z zalet, które nieco osładzają grę jest pozbycie się wielogodzinnych misji z długimi przelotami.
16 listopada o godz. 11:58 56202
„(…)nielimitowana amunicja, brak kokpitów w bombowcach czy możliwości sterowania oddzielnie każdym silnikiem”, kilkanaście zestrzeleń w czasie lotu (w sumie trudno się dziwić – wszak latamy z wagonem amunicji), aerodynamika lotu – tak jak pisał Marcin – praktycznie identyczna dla każdej maszyny. Cóż na to nasz recenzent? „99 procentowy symulator”!
Nie trzeba, szanowny JMD, posiadać umiejętności czytania w myślach – wystarczy umiejętność rozumienia czytanego tekstu, żeby się zorientować, że niektórzy najwyraźniej nie rozumieją, co piszą… Szkoda tylko, że parają się pisywaniem recenzji. No, takich… „99 procentowych” recenzji.
16 listopada o godz. 13:19 56207
@sierra
Te pierwsze zdania to z mojej recenzji, czy z jakiegoś innego tekstu? Ramka pod recenzją jest dla tych, którym czytać się nie chce – jak rozumiem z tonu wypowiedzi, Pan do nich nie należy. Czy zatem to, co w tekście, nie powinno być dla wytrawnego znawcy recenzenckiej pracy ważniejsze? A jeśli pamiętam, to o tej nielimitowanej amunicji, zbytnich przewagach MC 202 i I-16 chyba napisałem… Być może nie rozumiem, co piszę, ale Pan chyba nie bardzo zrozumiał, co czyta, bo poza tymi nieszczęsnymi „99%” znajdują się w tekście informacje, które miłośnika szturmowika mogą przestrzec przed pewnymi uproszczeniami w mechanice. No ale fakt, tekst był dość długi…
JMD
25 grudnia o godz. 23:10 58399
Zanabyłem tę grę i uważam że jest bardzo ciekawą propozycją dla marzycieli latania szczególnie po oglądaniu filmów z II wojny światowej. Dużym plusem jest to że w stosunkowo krótkim czasie można bez problemów latać i strzelać. No i widoki b. piękne. CO do symulacji, to od kilku lat „na codzień” używam fs 2004 a ostanio FSX, rzadziej X-Plane 9. jak ktoś chce mieć 99% symulator to niech sobie zapóści X-Plane, tyle że nie ma tam bitwy o Anglię, oczywiście nie muszę dodawać ile trzeba spędzić godzin „nauki” by poprawnie wystartować, lecieć, lądować”. Nie wspomnę już o grafice gry WOP, takich wysokich fps przy takich detalach życiu nie widziałem ani na fs2004, ani na FSX ani X_plane na moim kompie (fakt że chmury w wop są troche skopane ale idzie wyżyć). Ta gra nabiera dużego sensu gdy jest z kim grać. im więcej graczy tym lepsza frajda. A robienie zbyt skomplikowanych gier nie sprzyja temu, (jeśli chodzi o symulacje latania). Jak dla mnie ma ona minimalny poziom złożoności który jest akceptowalny dla myślącego młodego człowieka
17 lutego o godz. 10:55 61396
Hmmm, noszę się z zamiarem zakupu tej gry od dłuższego czasu i cieszę się, że trafiłem na tę recenzję. Sam Il-2 Sturmovik 1946 nie grzeszył przesadnym realizmem – sekwencja startowa przede wszystkim. Co do modelu lotu, to ciężko mi się wypowiadać, bo nie latałem nigdy samolotem z II WŚ, ale z tego co czytałem w Il-2 1946 też chłopcy musieli pójść na kilka kompromisów i m.in. uprościli fizykę silnika. Szkoda, że uproszczono WoP. Swoją drogą w FSX-ie i X-Plane też pojawiają się różne kwiatki, ale to raczej drobne niedociągnięcia.
Może uda się znaleźć moda lub sposób na nielimitowaną amunicję w kampanii. Co do Ła-7 i C.202 to były to na prawdę dobre samoloty. Obydwa były późnymi konstrukcjami (późniejszymi niż Me109 i Spitfire, które mimo modyfikacji miały swoje ograniczenia) i przewyższały w niektórych aspektach 109-tki i Spitfire-y. Oczywiście włosi mieli problemy z produkcją i słabym uzbrojeniem.
Niepokoi mnie najbardziej podobny model lotu dla myśliwców, ale podobno da się z tym żyć.
Maniakom realizmu mogę polecić dodatki do FSX-a w postaci Wings of Power II i III oraz RealAir i Flight Replicas. Czytałem wiele pozytywnych rzeczy. Inna sprawa, że sam taki mod kosztuje tyle co gra :D.
1 marca o godz. 16:46 61978
„Wings of Prey” to porażka. Latam na serwerach Hyper Lobby starym ił-2 Sturmovik z patchem 4.09m i dodatkiem UP 2.01 i/lub z patchem 4.10.1 i mogę powiedzieć jedno: Stara wersja to SYMULATOR!. „Wings …” to arkadówka. Nie ma nic wspólnego, poza twórcą, z poprzednikiem jeżeli idzie o grywalność. Teraz ma ukazać się „Clifs Of Dover”. Mam nadzieję że będzie to kolejny symulator a nie gierka. Ideałem był by iłek z grafiką z „Wings, of Prey” i ew. nowym silnikiem fizyki lotu oraz balistyki pocisków. Oby to nie był kolejny gniot wpasowujący się w ogólną tendencję do upraszczania wszystkiego i czynienia z ludzi tępych naciskaczy klawiszy bez możliwości rozwoju osobowości i wiedzy.
2 marca o godz. 18:45 64404
wings of prey jest stworzone z połączenia symulatora z trybem arcade. CZego oprócz tego chcecie?