Zdecydowana większość współczesnych komputerowych RPG-ów fantasy korzysta z amerykańskiej mechaniki Dungeons & Dragons, z klasycznym podziałem na klasy i poziomy oraz sześć głównych współczynników opisujących postać. Co więcej, gier opartych na tych sprawdzonych rozwiązaniach pojawiło się tak wiele, że każde odstępstwo może być uznane za egzotykę. Tak jest w przypadku nowego niemieckiego cRPG „Drakensang: The Dark Eye”, będącego wiernym odwzorowaniem szalenie popularnego w kraju swego pochodzenia systemu Das Schwarze Auge.
Jak w każdej takiej produkcji, przygoda rozpoczyna się od stworzenia bohatera. Szybko staje się jasne, że niemieckie Czarne Oko jest o wiele bardziej skomplikowane od amerykańskiego D&D. W czasie rozgrywki okazuje się, że całość systemu da się dość szybko poznać i swobodnie wykorzystywać, jednak na początku jest to dość trudne nawet dla starych wyjadaczy.
Do wyboru mamy szeroki wachlarz klas, poczynając od amazonki, a na włamywaczu kończąc. Dodatkowo, wybrana profesja nie wymusza sztywnego rozwoju bohatera w raz obranym kierunku. Za wykonywane zadania oraz pokonanych przeciwników otrzymujemy punkty przygody, służące do rozwoju postaci i określające jego poziom. Nie ma tutaj ograniczenia co do wyboru umiejętności, czarów czy manewrów bojowych, dlatego każdym z awanturników możemy pokierować w taki sposób, by stał się jak najbardziej użyteczny dla drużyny.
Screen z gry Drakensang: The Dark Eye
Ponadto jego cechy mogą zostać zwiększone w dowolnym momencie. To wyraźny powiew świeżości, ponieważ mechanika jest nie tylko skomplikowana, ale też ciekawa i daje graczowi mnóstwo możliwości tworzenia swego komputerowego alter ego.
Historia rozpoczyna się od otrzymania listu od starego przyjaciela o imieniu Ardo, który prosi nas o rychły przyjazd do miasta Ferdok. Wkrótce wychodzi na jaw, że został on zamordowany tuż przed naszym przybyciem do grodu, zaś główny bohater (czyli my) i towarzyszący nam śmiałkowie podejmują śledztwo mające wyjaśnić tajemnicę jego śmierci. Początkowe wydarzenia rozwijają się w długą opowieść, której ukończenie zajmie co najmniej kilkadziesiąt godzin. Gra jest rozbudowana, ale nie przekłada się to na jakość scenariusza.
Screen z gry Drakensang: The Dark Eye
Niestety, scenarzyści „Drakensanga” nie stanęli na wysokości zadania i scenariusz wypada blado, szczególnie w porównaniu z rodzimym „Wiedźminem”. Główny wątek nie porywa, zdarzają się w nim spore dłużyzny (jak choćby błądzenie po labiryncie kanałów), zaś poszczególne części są nierówne. Zadania poboczne to w większości krótkie epizody i, poza kilkoma wyjątkami, nie wychodzą poza schematy doskonale znane z innych gier cRPG.
Całość utrzymana jest w heroicznym stylu, co nadaje charakterystyczny, niezbyt realistyczny rys zarówno postaciom, jak i wypowiadanym przez nie kwestiom. Dialogi brzmią miejscami tak sztucznie i drętwo, że ciężko odróżnić, czy to wina tłumacza, czy jakości „materiału literackiego”. Spolszczenie jest dużym minusem „Drakensang”, dziwaczne kalki językowe są widoczne wszędzie. Solidne baty należą się osobie, która wymyśliła „dziewkę barową”, będącą w rzeczywistości barmanką.
Screen z gry Drakensang: The Dark Eye
Sama rozgrywka jest przemyślana i przyjemna. Prowadzimy jedną główną postać, do której możemy dołączyć towarzyszy różnych specjalności. Ich wybór jest bardzo duży, dzięki czemu mamy szanse wypróbować każdą konfigurację składu drużyny. Tutaj pojawia się problem związany z niemożnością powrotu do Ferdok, będącego bazą wypadową, w dowolnym momencie eksploracji świata. Czasem zdarza się bowiem, że potrzebny nam specjalista, na przykład złodziej potrafiący otwierać zamki, pozostał w mieście, zupełnie poza naszym zasięgiem. W tym miejscu potrzeba realizmu przegrywa z frustracją użytkownika programu i funkcją wczytania stanu gry.
W czasie podróży po Aventurii często spotykamy się z różnymi niebezpieczeństwami, dlatego cieszy sprawnie rozwiązana walka z wykorzystaniem aktywnej pauzy. Każdemu z członków drużyny możemy wydawać po kilka poleceń, używać ich trybu obrony bądź ataku lub samodzielnie kierować każdą postacią po kolei. Mamy też dostęp do bardzo dużej ilości ataków specjalnych, rozwiązanych podobnie do drzewka umiejętności znanego z Diablo. Magowie zaś dysponują zestawem ponad 40 zaklęć, łącznie z używanymi do przyzywania niezwykle przydatnych magicznych pomocników.
Screen z gry Drakensang: The Dark Eye
Pierwsze wrażenia wizualne są bardzo pozytywne, bo okolica, w której rozgrywa się prolog to piękna, barwna wioska wśród łąk i lasów. Krajobraz jest bardzo efektowny, kolory nasycone, a subtelne szczegóły, jak choćby spadające liście czy też latające nad łąką trzmiele zwiększają realizm otoczenia. Później entuzjazm nieco opada, choć grafikę nadal należy uznać za dobrą. Początkowe widoki natury szybko ustępują miejskim zaułkom, lochom i jaskiniom.
Wyraźnie widać tu europejskie pochodzenie gry, bowiem siedliska ludzkie wyglądają o wiele bardziej naturalnie, niż w jakiejkolwiek amerykańskiej produkcji. Razi to, że w każdej lokacji jest jedynie kilka osób, z którymi można porozmawiać (i to łącznie ze sprzedawcami) zaś wnętrza niemal wszystkich domów stoją zamknięte na głucho. Zupełnie, jakbyśmy oglądali sceniczne dekoracje. Pryska tutaj uczucie dowolności działań, charakterystycznej dla gier RPG i obecne w części ich komputerowych adaptacji.
Screen z gry Drakensang: The Dark Eye
Postacie wykonane są przeciętnie i animowane poprawnie, jednak można mieć zastrzeżenia do ich zachowania w trakcie dialogów – gesty NPC-ów są mocno przesadzone, przez co w niezamierzony sposób komiczne. Oprawa dźwiękowa również niczym się nie wyróżnia. Zwykle każda z napotkanych osób wypowiada tylko początkową kwestię, a reszta dialogu pozostaje tylko tekstem wyświetlanym na ekranie. Muzyka pasuje do heroicznych przygód, ale nie zapada w pamięć, za to efekty dźwiękowe pasują do całości.
Drakensang ma sporo zalet, lecz są one w dużej mierze „równoważone” wadami. Efektem jest produkt przeciętny, który stanowi pewne wytchnienie od amerykańskich gier osadzonych w cukierkowych nibylandiach, ale sam niewiele wnosi do gatunku. Największym zarzutem, który można postawić Drakensang jest ten, że świeży i dopracowany system gry jest przesłonięty kiepskimi dialogami i wadami scenariusza. Historia nie przykuwa uwagi, a z postaciami nie nawiązujemy więzi emocjonalnej, co powoduje, że dość szybko rozgrywka zmierza do mechanicznego wykonywania kolejnych zadań.
Screen z gry Drakensang: The Dark Eye
Szkoda, bo gra jest swoistym powrotem do korzeni i gdyby była bardziej dopracowana fabularnie, to mogłaby spokojnie konkurować z wysokobudżetowymi produkcjami zza oceanu. Choć jest warta uwagi i na tle gier takich jak „Neverwinter Nights 2” wcale nie wypada blado, to po bardzo dobrym wstępie rozczarowuje rozwojem wydarzeń. Brakuje jej interesujących postaci i porywającej historii, która przyciągnęłaby gracza na długie godziny i dała motywację do odkrywania świata. Bez tych cech pozostaje programem interesującym, choć dalekim od ideału i tytułowy smoczy śpiew pozostaje śpiewem łabędzim.
Łukasz Fedorowicz
Ocena: 4/6.
Zalety: Mechanika gry, ogrom możliwości rozwoju postaci, ciekawe rozwiązania walki, ładne krajobrazy.
Wady: Sztywne dialogi i niezbyt wciągający scenariusz, słabe tłumaczenie.
Dla rodziców: Gra jest dostępna dla nastolatków od 12 roku życia. Zawiera sporo niezbyt realistycznej przemocy (walki na miecze i czary niemożliwe do pomylenia z prawdziwymi), lecz poza tym nie ma praktycznie żadnych przeciwwskazań aby udostępnić grę młodzieży. Rozgrywka wymaga łączenia i kojarzenia faktów, choć z pewnością nie będzie zbyt wymagająca nawet dla dwunastolatków. Całość historii dobrze wpisuje się w młodzieżową literaturę fantasy.
Minimalne wymagania sprzętowe gry Drakensang: The Dark Eye: System Windows XP/Vista, Procesor Pentium IV 2.4GHz , 1 GB RAM (1,5 GB w przypadku Visty), karta graficzna GeForce 6600 lub lepsza, 6 GB wolnego miejsca na dysku.
Drakensang: The Dark Eye, gra RPG, w polskiej wersji językowej, od lat 12 (PEGI 12+). Cena: 99,90 zł. Dystrybutor: Techland
Zobacz trailer gry:
29 grudnia o godz. 19:14 46145
a mi sie podoba okreslenie ‚dziewka barowa’. ma klimat i dopasowuje sie do konwencji, a barmanka kojarzy sie z obecnymi czasami i tepymi polnagimi studentkami na barem.
21 lutego o godz. 3:20 47886
Najlepsza byłaby „dziewka karczemna”. Ha! 😉
26 lipca o godz. 14:31 52228
a może po prostu szynkarka
7 grudnia o godz. 17:46 63936
Co za trola my tu mamy? Hmmm… Niezbyt ciekawą, ale dopracowaną mechanicznie grę?
8 czerwca o godz. 20:24 64797
Mi w tej grze nie podoba się jedynie system walki.
3 marca o godz. 1:42 464675
Grze warto dać szansę. Zgadzam się, że jak ktoś jest po trylogii Mass Effect np., to te klikanie tekstu pisanego do kilku powtarzających się animacji zachowania postaci jest śmieszne, ale Drakensang jest tak przyjemny, baśniowy i przygodowy jak żadne inne gry na podstawie D&D, i nadrabia tym wszystkie swoje niedociągnięcia. Walka jest naprawdę satysfakcjonująca, pokonanie jakiegoś trudnego bossa to sama słodycz, i cieszymy się razem z postaciami :). Muzyka, aranżacja poziomów tak samo. Świetna przygoda!