Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

15.01.2010
piątek

„Star Wars: The Force Unleashed” – recenzja gry

15 stycznia 2010, piątek,

Screen z gry Star Wars The Force UnleashedJEDI KLAWISZE NACISKAĆ MUSI

„Star Wars: The Force Unleashed Ultimate Sith Edition” to nie jest nowy „Jedi Knight”; to nie jest nowy „Jedi Knight”; to nie jest nowy „Jedi Knight”. Ten refren, niestety, pojawi się w tekście jeszcze kilka razy.

Star Wars to bez wątpienia fenomen – każdy inny fantastyczny wszechświat, traktowany w ten sposób przez właściciela licencji już dawno wyzionąłby ducha. Od lat eksploatowane są w nim te same pomysły, pojawiają się wciąż te same/takie same postacie (w gruncie rzeczy różniące się między sobą jedynie wyglądem i kolorem ostrza świetlnego miecza), wreszcie – opowiadana jest ta sama, powtarzająca się jak zdarta płyta, historia. Ale fani, z jakiegoś powodu, którego pojąć nie potrafię (sam z resztą jestem ofiarą tej zawstydzającej przypadłości), kupują, niestety, wszystko, co opatrzone jest złotym znaczkiem LucasArts – czego najbardziej wymownym przykładem właśnie „The Force Unleashed”. 

Screen z gry Star Wars The Force Unleashed
   
„Star Wars: The Force Unleashed” jest, jak każda produkcja LA, więźniem kanonu. I nie chodzi tu o chwalebną spójność wszechświata (chronologię, związki pomiędzy postaciami czy typy i wygląd gwiezdnych okrętów), lecz stworzony przez George’a Lucasa fabularny schemat, do którego wszystkie produkcje SW (co dotyczy w równej mierze filmów, książek, komiksów i gier) muszą się stosować. Mamy tu zatem dysponującego niezwykłą Mocą „metabohatera”, walczącego po jednej ze stron konfliktu między głównymi siłami galaktyki Gwiezdnych wojen – zakonu Jedi lub Sithów, dodatkowo obarczonego wielką odpowiedzialnością, bowiem ewentualne niepowodzenie oznacza katastrofę na skalę kosmiczną. Podróż przez Galaktykę (czyli kolejne lokacje), rzadko będąca podróżą w głąb siebie, i pokonywanie coraz liczniejszych hord mało inteligentnych wrogów zastępują zarówno rozgrywkę, jak i fabułę. Wszystko to, jak to w Gwiezdnych wojnach, ozdobione najwyższej klasy grafiką, orkiestrową muzyką inspirowaną dziełami Johna Williamsa i doczepionym na siłę, zupełnie nieprzekonującym wątkiem romantycznym (to ostatnie jest ponoć osobistym wkładem George’a Lucasa).

 

Zadziwiające, że szefowie LA tak konsekwentnie ignorują zmęczenie fanów scenariuszową sztampą, zmieniającą się powoli w stalową sztancę. A przecież najlepsze fabularnie gry Star Wars raczej się od tego schematu oddalały – wystarczy wspomnieć „Shadows of the Empire” (gdzie głównym motorem opowiadanej historii była przyjaźń – Luke, miłość – Leia i chciwość – Dash Rendar), czy dwie części „Jedi Knight”, w których motywacją Kyle’a Katarna była miłość do Jan Ors. I choć proste skojarzenie nakazuje nam zestawiać TFU z „Jedi Knight”, to poza mieczem świetnym, główną bronią Starkillera, tych dwóch tytułów nie łączy niemal nic. Bo „Star Wars: The Force Unleashed” to nie jest nowy „Jedi Knight”.

Screen z gry Star Wars The Force Unleashed

Akcja TFU toczy się pomiędzy trzecim a czwartym epizodem Gwiezdnych wojen – w okresie ważnym dla wewnętrznej spójności SW, ale stosunkowo słabo znanym fanom (jak wiadomo, tak zwanego rozszerzonego wszechświata, czyli głównie licznych książek i komiksów LA nie traktuje jako obowiązującej części kanonu). Scenarzyści mieli więc duży margines swobody przy tworzeniu opowieści, ale też stąpali po kruchym lodzie logiki łączącej ze sobą „Zemstę Sithów” i „Nową nadzieję”. I uznali najwyraźniej, że najprościej będzie umieścić w niej wszystkie możliwe fabularne kalki, całkowicie rezygnując z prób stworzenia czegoś oryginalnego.

Screen z gry Star Wars The Force Unleashed

Darth Vader, polujący na ostatnich ocalałych Jedi, spotyka na Kashyyyk kilkuletniego chłopca, dysponującego niezwykłym potencjałem Mocy. Vader zabija ojca chłopca, a jego samego porywa i, w tajemnicy przed Imperatorem, zaczyna szkolić w wykorzystywaniu ciemnej strony. Zgodnie z tradycją Sithów wyjątkowo pojętny uczeń ma posłużyć w przyszłości jako broń w planowanej konfrontacji z Sidiousem. Tymczasem jednak wyręcza swojego astmatycznego mistrza w eksterminacji pozostałych członków zakonu. Takie są właśnie pierwsze misje gry – do bólu liniowe i zrealizowane wedle tego samego, sztampowego schematu – polegające na pokonaniu niezliczonej liczby słabych wrogów, kilku średniaków (AT ST, rancory, Dark Troopers) i finałowej walce z potężnym bossem.

Screen z gry Star Wars The Force Unleashed

Mechanika walki (a zatem i całej rozgrywki, bo poza walką nic innego tu się nie dzieje) zdradza ewidentnie konsolową proweniencję TFU. Najefektywniejszą metodą jest „zablokowanie się” na konkretnym przeciwniku, wykończenie go Mocą lub mieczem i powtarzanie całej procedury aż do oczyszczenia poziomu. Mimo że od premiery „Jedi Outcast” mięło już siedem lat, o swobodzie i maestrii, z jaką poruszał się Kyle Katarn możemy tylko pomarzyć – zamiast nich w TFU dano nam do dyspozycji sekwencyjne klikanie, które swoje apogeum osiąga w pojedynkach z bossami, gdzie musimy naciskać wskazywane przez program klawisze – w nagrodę gracz może obejrzeć animację, przedstawiającą efektowne ciosy krytyczne. Cóż, nie jest to nowy „Jedi Knight”…

Screen z gry Star Wars The Force Unleashed

Rozgrywka szybko staje się tak monotonna, że starwarsowego weterana do jej kontynuowania zmotywować może jedynie chęć podziwiania desingu kolejnych leveli. Trzeba przyznać, że projekty graficzne są doskonałe, jednak twórcy bardzo ograniczyli swobodę eksploracji – bez względu na to, jak wiele przestrzeni obiecują, najczęściej dostępne dla nas są tylko wyznaczone przez nich ścieżki, z których zejść nam nie wolno. Jeśli zaś wolno, okazuje się, że nie ma to sensu – wszystkie kluczowe elementy znajdują się na wyciągnięcie ręki, nie ma więc ryzyka, że ktoś się tu zgubi na dłużej niż piętnaście sekund. Potencjalną frustrację mniej rozgarniętych (lub niecierpliwych) graczy, wynikającą z konieczności rozwiązywania zagadek zlikwidowano razem z samymi zagadkami – zamiast poszukiwania kluczy i układania skomplikowanych puzzli dano nam w TFU możliwość rozwalania drzwi Mocą. Nawet kompletowanie holokronów nie sprawia żadnej frajdy, tym bardziej, że cała trudność nie polega tu na ich odnalezieniu, ale pokonaniu niewygodnego sterowania. Oj, nie jest to nowy „Jedi Knight”…

Screen z gry Star Wars The Force Unleashed

Opowiedziana w grze historia Starkillera rozwija się z typową dla Gwiezdnych wojen subtelnością – bohater zakochuje się w imperialnej pilotce (o banalnej urodzie skandynawskiej supermodelki), zostaje zdradzony przez Vadera, zabity, a następnie wskrzeszony (tego akurat jeszcze chyba nie było), pobiera nauki u starego Jedi, powoli przechodzi na jasną stronę Mocy… Westernowa scena z pijanym w sztok upadłym mistrzem Jedi jest nie tylko sztampowa, ale i po prostu głupia, a filmowe cytaty w skali 1:1 nie są żadnym puszczaniem oka do odbiorcy, tylko rzucaniem w niego młotkiem. Kilka niezłych, choć niewykorzystanych pomysłów – jak historia szalonego Jedi Kazdana Paratusa – nie ratuje gry. A logika i tak poległa. Na przykład – jeśli Imperator poznał tożsamość Baila Organy, to po co senator wracał na Alderaan? Żeby Gwiazda Śmierci miała co wysadzić?

Screen z gry Star Wars The Force Unleashed
 
Przyznam się, że nawet po ukończeniu gry nie zrozumiałem motywacji bohatera, nie potrafiłem też dostrzec w mydłkowatej postaci Starkillera żadnego rysu charakteru, który tłumaczyłby jego pozycję jako jednego z najpotężniejszych Jedi i „o mało co” pogromcy Vadera i Imperatora. Historia nudzi, walka frustruje, sterowanie jest uciążliwe, a cała gra jest produktem raczej dla młodszych nastolatków niż weteranów serii „Jedi Knight”. Najgorszy jednak w „The Force Unleashed” jest całkowity brak starwarsowej magii, obecnej w tylu poprzednich, znacznie przecież mniej zaawansowanych technicznie produktach LucasArts. Zapowiedź drugiej części TFU, z powtórnie wskrzeszonym Starkillerem, pokazuje aż nadto wyraźnie, w jakim kierunku podążać będą kolejne gry SW. I nie jest to kierunek, który mi się podoba.

Jan M. Długosz

Ocena: 55%

0% 100%

Zalety: Klasę mają jedynie muzyka, udźwiękowienie i graficzna strona programu. Fabuła i postacie TFU są też ciekawym elementem „rozszerzonego wszechświata” Star Wars.

Wady: Banalna i pełna logicznych płycizn fabuła, czysto mechaniczny model rozgrywki, liniowość i powtarzalność zadań.

Dla rodzicówGra dla graczy nastoletnich (PEGI 16+), również biorąc pod uwagę model rozgrywki.

Wymagania sprzętowe gry Star Wars: The Force Unleashed: Procesor Core 2 Quad 2.4 GHz, 2 GB RAM, karta grafiki 512 MB, 25 GB HDD, Windows XP SP3/Vista SP2/Windows 7.

Star Wars: The Force Unleashed, gra TPP (akcja), od lat 16 (PEGI 16+), w polskiej wersji językowej. Dystrybutor: LEM. Cena: 99,90 zł.

Polecamy także:

„Jedi Knight: Dark Forces II” – recenzja gry

„Dragon Age: Początek” – recenzja gry

„Tekken 6” – recenzja gry   

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 17

Dodaj komentarz »
  1. recenzja do kitu nie rozumiem jak Polityka może sygnować takie wypociny

  2. Za to komentarz mistrzowski. Świetna argumentacja, wzmocniona zaledwie kilkoma, ale jakże celnie wybranymi przykładami. Do tego jeszcze ta fraza „nie rozumiem jak Polityka…” Nigdy jeszcze czegoś takiego nie było. Na wskroś oryginalne.
    JMD

  3. zgadzam sie w 110%. Jestem wielkim fanem Jedi Knight a SWTFU strasznie mnie znudziło po 1 minucie grania. Na razie odłożyłem, nei wiem czy wróce. Troche szkoda tej wydanej kasy

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. @Bird
    Słyszałem od różych ludzi, i mam sam takie przeczucie, że coś jednak w sprawie JK się ruszy. Najbardziej prawdopodobne wydaje mi się powtórne wydanie tzrech pierwszych części serii JK (włącznie z Dark Forces). Oby to nie były tylko moje pobożne życzenia, ale plotki o reedycji serii X Wing nie biorą się znikąd. Więc i JK powinien sie pojawić. Trzymajmy zatem kciuki.
    JMD

  6. „recenzja do kitu nie rozumiem jak Polityka może sygnować takie wypociny”

    komentarz do kitu nie rozumiem jak gh może sygnować takie wypociny

  7. do kitu

  8. słaba recenzja, widać że autor ,,na chama” chce oczernić grę. ,,Banalna i pełna logicznych płycizn fabuła” to zdanie mnie rozwaliło, bo fabuła w tej grze to jedna z najmocniejszych stron gry.

  9. „bo fabuła w tej grze to jedna z najmocniejszych stron gry” – bo ale co konkretnie? Vader jako twórca sojuszu Rebeliantów? Najpotężniejszy Jedi Starkiller, o którym nikt nigdy wcześniej nie słyszał? Znany Vaderowi Bail Organa, który sobie po śmierci Starkillera wesoło hasał i montował rebelię, o czym nic nie wiedział Tarkin?
    Oczywiście, „w kwestii gustu nie ma dyskusji”, ale widziałem odcinki „Bolka i Lolka” z lepszym scenariuszem niż ten w TFU.
    JMD

  10. Przeszedłem TFU na PS2 i gra bardzo mi się podobała, natomiast wersja na PC jest dużo gorsza (moim zdaniem) przedewszystkim ze zględu na niewygodne sterowanie (o czym autor pisał). Pozatym etapy są dużo dłuższe niż w wersji na PS2 przez co gra faktycznie momentami jest nudna. Pozatym gra (wersja PC) ma jedną wielką wadę – po śmierci gracz jest cofany dość sporo do tyłu co czasem potrafi doprowadzić do furii.

  11. Polecam tą grę niż TFU II. Ta gra bardziej wciąga, ciekawa fabuła i ciekawe pojedynki między starkillerem a bossami. SW TFU II strasznie się różni i jest o 20%-30% gorsza. Ostatnia walka z Vaderem jest (za przeproszeniem i zrozumieniem redakcji i członków) do Dupy przez duże „D”. Naprawdę polecam pierwszą część! Pozdrowienia!

  12. SWTFU – gra może nie jest świetna, ale mi się podobała
    SWTFUII – Wolałbym by ten sequel NIGDY nie powstał bo:
    Sklonowany starkiller ? – denna próba stworzenia dobrej fabuły
    gdy kończymy grę po jasnej SM to Vader jest uwięziony – gdzie jest tu potęga Wielkiego Imperium Galaktycznego ?

    I na marginesie NIE PORÓWNUJ serii JK do SWTFU – TO DWA RÓŻNE ŚWIATY !

  13. „I na marginesie NIE PORÓWNUJ serii JK do SWTFU – TO DWA RÓŻNE ŚWIATY !”

    Skoro już przeszliśmy na Ty: czyli Kyle Katarn był oficerem oświatowym na Enterprise i przyjaźnił się ze Spockiem??? Jakie różne światy???
    JMD

  14. Na wstępie doradzam, żeby nie porównywać dwóch gier. Nie znam dokładnie fabuły Jedi Knight, ale uważam, iż głupotą jest porównywanie to do tego.
    Zanim się Pan weźmie za recenzje, to niech sprawdzi dobrze, zanim napisze głupotę. Muzykę do gry nie tworzył John Williams.
    Z resztą, fani Star Wars (w tym i ja) widzą w tej grze coś innego, niż zwykłą nawalnkę o dennej fabule. Fani znajdą w tej grze coś więcej i żadna recenzja nie zmieni ich zdania.
    Pozdrawiam.

  15. @Dorhea Tuasi
    Słuszna uwaga dot. Johna Williamsa – poprawiłem.
    Co do reszty – zestawiam Jedi Knight z TFU dlatego, że ta druga była przestawiana jako następca JK. Poza tym, to proste porównanie pokazuje, jak beznadziejną grą jest TFU, a jak świetne tytuły kiedyś wydawał LucasArts. Wreszcie – wydaje mi się, że „fani SW” prezentują na temat TFU różne opinie. I to nawet tacy, którzy „znają dokładnie fabułę Jedi Knight” i gameplay też.
    JMD

  16. A ja zaliczam się i do ,,młodszych nastolatków” i do ,,weteranów JK” (przyznaję się, że nie ukończyłem tylko Jedi Academy). I faktycznie – to nie jest kolejny JK. Jednak jak już wspomniano, nie powinno się ich porównywać – TFU to po prostu hack’n’slash w starwarsowych klimatach, za to JK był czymś znacznie więcej. Ale nawet elementy masowej rozróby (bo jak inaczej nazwać starcie grupy szturmowców z mieczem Katarna?) były w JK na co najmniej tak dobrym poziomie jak w TFU. Oprócz grafiki i muzyki, do plusów dorzuciłbym jednak fabułę – niby nic odkrywczego, ale i tak jest lepiej niż w większości obecnych produkcji. I tak największym minusem jest stosunek LA do pecetowców – badziewne sterowanie i takaż optymalizacja.

  17. Autorowi tej recenzji chyba coś się poje*ało w głowie.TFU to świetna gra,nie licząc czasem zacinających się filmików

  18. Kocham takie komentarze, jak pana Sułka 😉
    JMD

css.php