Można mieć wątpliwości wobec właśnie wydanej, odnowionej na 20-lecie edycji gry przygodowej „Gabriel Knight: Sins of the Fathers”. Jakim cudem utwór wyglądający nawet w nowej wersji tak niepozornie może cieszyć się estymą jednej z najważniejszych gier wideo w historii? Pozwólcie, że Wam opowiem.
Pecet to było coś. Kiedy w 1994 roku zajrzałem pod otwartą klapę nowego zestawu, moim oczom ukazały się zwoje kabli, błyszczące oporniki, labirynty łączy na płycie głównej – tajemnice, które w poprzednich generacjach komputerów domowych skrywała fabrycznie zamknięta obudowa. Do możliwości błyskawicznego w tamtym czasie zdobywania programów i gier dołączyła wolność modyfikacji sprzętu, rozwijania go w miarę potrzeb.
Potrzeba pojawiła się prawie natychmiast. Obok dyskietek wymienianych z każdym napotkanym człowiekiem – znajomym czy nie – z szerokiego świata napływały wieści o srebrnych płytkach, które podobno pomieszczą więcej niż przeciętny twardy dysk. Namawiam więc rodziców na zakup napędu CD (o podwójnej prędkości!) do kilka miesięcy wcześniej złożonej maszyny. Na start mam pożyczone „7th Guest” i „Rebel Assault”, wizualnie efekt jest piorunujący, choć po kilku dniach muszę gry zwrócić. Już rozumiem, że nadeszła rewolucja – coś, czego nie można po prostu skopiować.
Z musu wracam do dyskietek. Trochę z niesmakiem instaluję nową grę studia Sierra Online, podobno wreszcie łatwiejszą w obsłudze od poznanych jeszcze na Amidze „Police Quest 2” i „Leisure Suit Larry”.
Najpierw dziwaczny sen – kobieta płonie na stosie, jej oprawca płacze – potem nagle wszystko jest normalne, zwyczajna księgarnia, zwyczajna dwójka ludzi, zwyczajna rozmowa – drobne złośliwości, codzienne problemy. Zaraz, zaraz – że jak? Codzienne problemy w grze wideo? Bez akcji, wojen, bez ostrej fantastyki i horroru od pierwszych chwil, bez kpin i mrugania okiem? Po chwili okazuje się, że chodzi o zagadkę kryminalną z mrocznym kultem w tle, ale efekt niespotykanej wiarygodności pozostaje. „A wiesz, że to jest na CD?” – podpowiada ktoś. Czas wyruszyć w teren.
Najpierw kiosk – długo domagam się nieznanego wciąż pisma „Secret Service”, potem jakoś powoli wygrzebuję drobne. „Skończyłeś, młody człowieku?” – pyta czekająca za mną wysoka, elegancka kobieta w jasnym prochowcu. „Co dziś dla pani, pani Agnieszko?” – słyszę, odchodząc i mamrocząc pod nosem jakiś złośliwy komentarz. Dopiero potem dotarło do mnie, jak często widywałem Agnieszkę Osiecką na ulicy Francuskiej na warszawskiej Saskiej Kępie, gdzieś między moim ulubionym kioskiem a jej ulubioną kawiarnią Sax.
Wtedy czym prędzej przewertowałem pismo, natykając się na reklamę – „Jako pierwsi w Polsce zajmujemy się tylko oprogramowaniem na CD”. Jadę na ulicę Wiejską w pobliżu placu Trzech Krzyży i wchodzę do klitki, gdzie widzę dwóch niewiele starszych ode mnie chłopaków. Z siedziby „CD Projekt” wychodzę z – jak się okaże – fatalną „interaktywną encyklopedią” i dwiema wersjami CD świetnych gier: „Dune” i „Gabriel Knight”.
Historię Gabriela kontynuuję już z dodatkiem filmów przerywnikowych w prerederowanym 3D, podkładem głosów znakomitych aktorów – m.in. Tima Curry i Marka Hamilla – bogatszy o dokument z powstawania gry, w niespotykany wcześniej sposób przedstawiający główną autorkę – Jane Jensen. Ale przede wszystkim fascynuje sama interakcja. Przełom w śledztwie i grach wideo następuje bodaj trzeciego dnia historii, gdy między Gabrielem a tajemniczą Malią Gedde pojawia się miłość, pokazana bez znieczuleń, upiększeń i żartów.
W tym samym czasie jako szesnastolatek chłonę książki, filmy, muzykę. I muszę w tym miejscu przeprosić klasyków prozy i poezji, mistrzów kina, wielkich kompozytorów. Bo mimo temperatury uczuć od „Casablanki” po „Blade Runnera”, cudów muzycznych od Chopina po Republikę, uniesień u Hemingwaya i Nabokova czy u niedoścignionej pani Agnieszki z ulicy Francuskiej – to tragiczna miłość Gabriela i Malii, tych dwóch grudek z pikseli, była dla mnie prawdziwsza i ważniejsza.
To była miłość moich czasów, moich przełomów. Nie z narzuconych lektur, kanonów innych pokoleń. Długo można słuchać opowiadań o odwilży lat 50., o szoku zachodniej literatury, którą czytało się całymi nocami. Albo o płytach z jazzem i rockiem, których z czcią nabożną słuchano w mieszkaniu kolegi. Moje pokolenie też miało takie płyty, to były pierwsze CD-ROM-y cudownie hipisowskich dla gier wideo lat 90., kiedy wydawało się, że za parę lat to ho, ho – gry staną na piedestale sztuki. Wysoka cena i niemożność kopiowania wymuszały ciągłe polowanie, pożyczanie, dokładny wybór. A przecież co chwila padały kolejne bariery ekspresji, postęp był namacalny, dział się tu i teraz, w „naszym” nowym środku wyrazu, nie w czyichś wspomnieniach czy w podręczniku.
Dziś sięgając po wznowienie „Gabriela Knighta”, okupione przez autorkę ciężką walką o pieniądze ze zbiórki społecznościwej i prawa do marki, nie mogę oprzeć się wrażeniu deja vu. Znów zwlekam z uruchomieniem gry, przysłuchując się słynnemu motywowi muzycznemu Roberta Holmesa, wałęsam się bez celu po księgarni Gabriela, oglądając każdy szczegół. Choć zdaję sobie sprawę, że dla młodego gracza to musi być tylko „niezła muza”, „przeciętna grafa” i „brak dynamicznej rozgrywki”.
Z zaskakującą łatwością akceptuję poprawioną, ale przecież daleką od należnej klasykowi oprawę wizualną, nowe głosy postaci wymuszone kwestiami organizacyjnymi i ekonomicznymi. Gabriel wciąż z lekkością przeskakuje te bariery. Maniera jego wymowy i zachowania, mogąca dziś być uznana za pozę nadętego mizogina, jest szybko zniesiona ukazaniem wrażliwszej strony, a jego przodkowie, mogący wzbudzać współczesne wątpliwości jako „nieustraszeni łowcy czarownic”, okazują się rozdartymi idealistami. Mimo że to stereotypowe zagrania w scenopisarstwie, wciąż stanowią wzorzec budowy wielowymiarowych, wiarygodnych interaktywnych postaci. Trzeba zdawać sobie sprawę, że przed 20 laty to właśnie one stanowiły przełamanie stereotypów najpopularniejszych gier. Sierra Online, jako jeden z czołowych wtedy producentów, miała możliwość nie tylko odpowiedniego wsparcia technicznego i finansowego odważnych twórców, ale spopularyzowania ich pracy poza zasięg wcześniejszych pionierów – choćby autorów gier tekstowych. W takich okolicznościach ambitne założenia szybko stawały się mainstreamem.
„Gabriel Knight” 1993 w ruchu:
Można zapytać, czy powrót Gabriela jest potrzebny, skoro młodsi mają swoje, inne standardy. Czy nie wystarczy sięgnąć do oryginału, który przecież całkiem godnie się zestarzał? Pamiętajmy, że głównym powodem wznowienia jest nadzieja autorki i jej miłośników na kolejną, czwartą część serii urwanej w roku 1999 wraz z załamaniem popularności gier przygodowych. Problematyczny może być spadek formy pisarskiej Jane Jensen i wybranie jako współpracowników studia Phoenix Online, posługującego się wątpliwą artystycznie manierą estetyczną. Obie te okoliczności doprowadziły do porażki, jaką była tegoroczna premiera gry „Moebius” (choć pamiętajmy też o dobrej „Gray Matter” z 2010), i to one stoją za niektórymi kontrowersyjnymi decyzjami w nowym „Gabrielu”, na czele z zastąpieniem oryginalnego wizerunku bohatera – dojrzałego rudzielca, wersją bliższą trzeciej części serii – odmłodzonego, przylizanego blondyna.
Zwiastun edycji 2014:
Nową wersję gry mogę z czystym sumieniem polecić wielbicielom gier przygodowych, niezależnie od tego, czy znają pierwowzór. Oni najlepiej wyłapią klasyczne i nowe rozwiązania, docenią niezwykłe dopracowanie historyczno-socjologiczne fabuły, ucieszą ich dodatki zza kulis obydwu edycji. Zainteresowani historią gier powinni najpierw sięgnąć po oryginał. W kwestii ewentualnej kontynuacji serii mam odczucia mieszane. Może to być niepotrzebny, dalszy ciąg zakończonej już opowieści, która stała się legendą. Ale możliwe, że dawna magia znów zadziała i pozwoli nie tylko wrócić do formy autorce, ożyć sentymentom, ale zająć należne im miejsce w dzisiejszej rzeczywistości. „Gabriel Knight” nie musi przecież ponownie zostawać liderem kształtowania narracji i postaci w grach wideo. Nie tam jego miejsce. „Gabriel” stanowi jeden z fundamentów.
Nowa edycja do kupienia w sklepach sieciowych; wersja klasyczna z GOG.
Czytaj i słuchaj także:
„Gabriel Knight: Sins of the Fathers” posiada jedną z najbardziej charakterystycznych ścieżek muzycznych do gier wideo. Ktoś kiedyś napisał o niej w ten sposób, a tak wygląda najciekawsze wykonanie motywu głównego na żywo:
20 października o godz. 17:15 1381219
„Można mieć wątpliwości wobec właśnie wydanej, odwodnionej na 20-lecie edycji gry przygodowej „Gabriel Knight: Sins of the Fathers””
Oryginalna wersja była zbyt wilgotna? 😀
Tak, wiem, miało być „odnowionej”, ale wyszło zabawnie 🙂
20 października o godz. 18:01 1381220
Piękne, freudowskie. Po prostu pierwsza edycja była nadzwyczaj soczysta, nie da się zaprzeczyć. Ale oczywiście przepraszam, to typowy „niewidzialny” dla mnie rodzaj błędu wprowadzany przez autokorektę. Ale korekta redakcyjna też była 😉
21 października o godz. 9:30 1381221
„Ferudowskie” 😀 😀 😀
21 października o godz. 10:37 1381222
@ Simplex – Nie, to nie jest tu przymiotnik dzierżawczy:
http://sjp.pwn.pl/slowniki/Freudowski.html
Albo tu: http://sjp.pl/freudowski – (dopuszczalne w grach!!)
Edit: OK, kolejność, jak zwykle. Ale o czym my tu gadamy…
21 października o godz. 18:07 1381223
Nic nie poradzę, że błąd był na samym początku artykułu 🙂 Później jest jeszcze „Gabierla Knighta” – przekręcanie literek to jakaś plaga 😉
Ale żeby nie było że potrafię czepiać się tylko literówek, to w pierwszą część trylogii grałem jakieś 10 lat po premierze, a i tak zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie oprawą wizualną i dźwiękową, zwłaszcza portrety postaci wyglądały świetnie, o ile lokacje były prezentowane w rozdzielczosci VGA (320×240 256kolorów), to portrety podczas dialogów były w niesamowitej na ówczesne czasy rozdzielczości SVGA (640×480) co sprawiało że wyglądały świetnie.
http://lparchive.org/Gabriel-Knight-Sins-of-the-Fathers/Update%2003/37-36.jpg
Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to jak niesamowita była dbałość o szczegóły – czyli różnice w ubiorze Gabriela!
http://www.adventurelantern.com/reviews/gabrielKnight/5.jpg
Niestety utknąłem gdzieś w połowie dwójki, pamiętam że były problemy z uruchamianiem jej na współczesnych systemach operacyjnych, a na remake to raczej nie ma co liczyć, musiałaby to być zupełnie inna gra.
W remake chętnie zagram, choć pozostaje niesmak po Moebiusie, wielu graczy narzeka też w recenzjach na głos głównego bohatera, oraz ogólny brak „szlifów”, dopracowania gry (po angielsku mówią na to „polish”).
21 października o godz. 18:08 1381224
Aha, dzisiaj ma być premiera 1 odcinka Dreamfall Chapters, może warto z tej okazji zrobić podobną retrospekcję o TLJ (i Dreamfall).
21 października o godz. 21:34 1381225
@Simplex
Od razu lepiej.
Czekając na opóźniony „Dreamfall” (zdążą dotestować na dziś?) i nie mogąc już patrzeć na wykresy doświadczeń z pracy, napiszę tak:
Warto jednak skończyć drugiego Gabriela (teraz jest wersja z GOG) – te niemieckie smaczki, trochę żarty ze stereotypów, trochę sprawy serio, jak zwykle duża porcja romantyzmu w historii i muzyce – tworzą świetną kombinację. Dla mnie dopiero trzeci GK jest słabszy – koszmarna estetycznie oprawa wideo, karkołomne zagadki (ze słynnymi wąsami na czele), brak mocnego adwersarza (odpowiednika pewnej czarownicy z GK1 i pewnego barona z GK2), zbyt (?) ostra wolta na koniec. Ale jak się lubi Gabriela to zagrać oczywiście trzeba.
Tak czytam i słucham w różnych miejscach i widać, że Jane chce bardzo tę czwartą część zrobić. A nawet całą kolejną trylogię. I jednak jej tego życzę – wszystko, tylko nie „Moebius 2”. Na „Gabriela” i „Gray Matter” może liczyć ponownie na moje wsparcie nawet na KS.
A co do literówek – tak, to niestety moja plaga. Dopóki nie zacząłem pisać na komputerach nie było problemu, więc pewnie żadnej ciekawej diagnozy nie dostanę. Postaram się sprawdzać lepiej i jeszcze raz uczulić korektę. Czasem tylko jest dylemat – siedzieć jeszcze dwa wieczory nad literkami, czy puścić…
22 października o godz. 15:12 1381226
Bardzo ciekawy artykuł
24 października o godz. 23:56 1381228
Świetny tekst, Dawidzie! Przy okazji gratuluję bloga, dopiero teraz zauważyłem, że się tu objawiłeś. Z przyjemnością znowu wrócę do lektury Technopolis.
26 października o godz. 17:36 1381229
@DW
Co do GK2, to mam kupiony na GoGu i może w końcu się zabiorę, zachęciłeś mnie. Będę pewnie musiał zacząć od początku.
Na PCGamerze znalazłem ciekawy artykuł o grafice w pierwszym Gabrielu, m.in. o operowaniu kolorami z ograniczonej palety (256):
http://www.pcgamer.com/gabriel-knight-and-the-colours-of-voodoo/
I tu płynne przejście do Dreamfall Chapters, które wyszło w dniu planowanej premiery, ale są spore problemy techniczne, za sprawą silnika Unity – autor wyżej wspomnianego artykułu w ramach tego samego cyklu (o nazwie Critical Paths) napisał też o grafice w Dreamfall Chapters, a konkretnie o cyberpunkowym/bladerunnerowym Europolis:
http://www.pcgamer.com/dreamfall-chapters-a-stark-contrast-with-cyberpunk/