Zawrzało, niestety także w pustych głowach. Iskrą tym razem stał się film (poniżej), w którym amerykańska działaczka feministyczna Anita Sarkeesian wypunktowuje, jak przedmiotowo i „dekoracyjnie” traktowane są kobiety w grach wideo. Po kilku dniach od publikacji autorka uciekła do przyjaciół w obawie przed groźbami gwałtu i odebrania jej życia.
Sarkeesian jest na celowniku od czasu, gdy w kampanii społecznościowej zdobyła fundusze na serię filmów spoglądających z krytycznej, kobiecej perspektywy na gry wideo. Oskarżano ją nieskutecznie m.in. o wydawanie pieniędzy na sprawy oczywiste, kradzież materiałów na potrzeby filmów, przywłaszczenie pieniędzy ze zbiórki i brak aktywności. W tym tygodniu te nieporadne dotąd groźby stały się wyjątkowo bezpośrednie.
Kwestia podnoszona przez Anitę to tylko część większego problemu dotyczącego kobiet w branży gier wideo (gdzie są kobiety w historii polskich gier? Jeszcze do tego wrócimy). Gdy brytyjski serwis sieciowy „Rock, Paper, Shotgun” poparł w artykułach działalność Sarkeesian oraz grupę pracownic studiów tworzących gry, które domagały się na konferencji GDC 2013 równouprawnienia w kwestii pensji, stanowisk czy warunków pracy – musiał odpierać ataki rozwścieczonych komentatorów, tłumacząc, dlaczego serwis o grach wideo rozważa, co jest nie tak w branży gier wideo. Teraz poparcie dla Sarkeesian wyrazili twórcy, m.in. Tim Schafer – autor „Grim Fandango” i „Broken Age”, Neil Druckmann – autor „The Last of Us” i pisarz Cory Doctorow. Od razu spadły na nich uwagi części fanów, wśród których „już nigdy nie kupię rzeczy, które zrobiłeś”, należały do delikatniejszych.
Uwaga, wideo zawiera szczególnie brutalne sceny:
Film jest selektywny, nieobiektywny, ale trafia w czuły punkt (warto też zobaczyć inne). Pokazuje wyraziście jeden z wielu problemów gier wideo. Podobne materiały można stworzyć o bezradności wobec dzieci (to druga, mniej widoczna strona medalu – kobiety są eksponowane przedmiotowo, dzieci częściej chowane, by nie wywołać kontrowersji), zabawowemu ukazywaniu wojny, trywializacji przemocy, upraszczaniu relacji międzyludzkich, estetyce schlebiającej najniższym potrzebom, braku poszanowania dla realiów i odkryć naukowych, wreszcie robieniu pośmiewiska z napompowanych testosteronem mężczyzn. Większość z tych kwestii to problemy całej kultury popularnej.
Ale Sarkeesian nie twierdzi, że brak poszanowania dla kobiet to JEDYNY problem TYLKO gier. Nie mówi także o WSZYSTKICH grach (do pozytywnego przykładu z końca filmu warto szczególnie dodać „The Path” – grę skupiającą się na metaforycznym pokazaniu dojrzewania kobiety, wraz z jego pułapkami). Po prostu zwraca uwagę na kwestię, którą bada i potępia, a która – zważywszy nawet na reakcje branży – jest warta podjęcia. Nie atakuje personalnie, nie popełnia istotnych błędów merytorycznych, mówi o trendach. To się nazywa opinia. Da się z nią podyskutować na równym poziomie kulturalnym i merytorycznym.
Dlaczego warto tę oczywistość przypominać? Bo skrajny sposób, w jaki duża grupa ludzi wyraża swoje potępienie wobec Anity Sarkeesian (także na naszym podwórku), można tylko w grubym cudzysłowie określić „graczami” przeciw „feminizmowi”. Tak naprawdę to zgraja półgłówków w kolejnym przykładzie ataku na kulturę wyrażania opinii.
31 sierpnia o godz. 12:39 1249298
„Film jest selektywny, nieobiektywny” to powiedziane delikatnie. A sam artykuł też jest selektywny i nieobiektywny. Brak wspominania o tym, jak traktowani są ci, którzy chcą z Anitą polemizować w sposób kulturalny i merytoryczny. Sama Anita ich ignoruje, za to jej fani często popełniają to, o co oskarżani są jej wrogowie. Przy czym warto zauważyć, że jej krytycy nie blokują komentarzy, ani nie unikają krytyki która spada z kolei na nich.
I nie dziw, że Anita ignoruje merytorycznych krytyków, bo stwierdzenie, że „nie popełnia istotnych błędów merytorycznych” jest chyba kpiną. Cała jej tyrada na temat Hitmana jest tak fantastyczną bzdurą, że szkoda gadać. To nie jest wyciąganie problemów na jaw, to jest tworzenie fikcyjnych problemów, doszukiwanie się na siłe źródeł obrazy. Od redaktora, który żyje w kraju gdzie Kościół doszukuje się zewsząd ataków na siebie oczekiwałbym nieco trafniejszej, bardziej trzeźwej diagnozy sytuacji. Bo nie widzę wielkiej różnicy pomiędzy księdzem narzekającym na „dżender” i lewackie spiski mające zniszczyć kościół, a Anitą perorującą o patriarchacie próbującym ujarzmić kobiety. Wespół zespół nie mają za bardzo pojęcia o czym mówią, poziom intelektualny jest żenujący, a do dyskusji się nie dopuszcza. Jego atakują bezbożni degeneraci, ją zapluci mizogini. Brzmi znajomo? Oboje od czasu, do czasu mogą natrafić na jakiś poważny argument, coś o czym można by chociaż podyskutować, ale otoczka i pretensjonalność uniemożliwia poważne traktowanie.
Gry komputerowe mają przed sobą bardzo długą drogę jeżeli chodzi o ich analizę i krytykę. Eksplozja popularności nie pomogła, najwięksi wydawcy przejęli taktyki Hollywood, a wiadomo jak jest ze znalezieniem inteligentnego, kreatywnego filmu stamtąd. Niestety zdecydowana większość dziennikarzy zajmujących się grami jest zbyt zajęta byciem przedłużeniem departamentów marketingowch, żeby zająć się poważną krytyką, zadawaniem trudnych pytań. Wywiady z deweloperami wyglądają jak konferencje prasowe z Kremla – pytania są proste i przyjazne, a osoba odpowiadająca po prostu reklamuje swój produkt.
Nie pomaga, że większość osób piszących o grach pisze na poziomie esejów licealnych lub z pierwszych lat studiów, nie mówiąc o katastrofalnym braku wiedzy. Kiedy wyszło „Dear Esther” nikt z „profesjonalistów” nie miał pojęcia „jak to ugryźć”, wszelkie recenzje były po prostu komicznie bezradne. Dlatego ciężko traktować tych ludzi poważnie, szczególnie kiedy próbują się brać za „poważny” temat (niezależnie czy mowa o kobietach, czy przemocy).
Coraz więcej można znaleźć ludzi, którzy nieodpłatnie, w wolnym czasie zajmują się ciekawą krytyką gier. Ludzi, którzy są otwarci na merytoryczny dyskurs, dyskusję zamiast kazań z ambony. Nie są zależni od zysków z reklam, więc mogą sobie pozwolić na swobodną krytykę. Polecam spróbować Matthewmatosis lub Errant Signal, żeby zobaczyć jak można dyskutować o grach. I to nie tylko poprzez narzucanie własnych ideologii społecznych i politycznych, ale przez analizę gier jako mediów, środka przekazu i ich potencjału jako nowego, fascynującego rodzaju sztuki.
Zacznijmy od tego, a środowisko wokół samych gier, „kultura” „graczy” i wiele innych problemów stopniowo wyzdrowieją i wyjdzie to wszystkim na dobre.
31 sierpnia o godz. 14:24 1249304
Dzięki za obszerny komentarz, od razu powiem, że z większością jego drugiej części trudno mi się nie zgodzić, warto chyba dokładniej poczytać moich kilka poprzednich wpisów, żebyś lepiej wiedział z kim rozmawiasz. Bo „redaktorem” nie jestem.
Co do pierwszej części – oczywiście, że tekst jest nieobiektywny, jak każdy tekst który się tutaj pojawi, dopóki ja tu jestem. Tylko informacje będą jak najbardziej zgodne z prawdą, ale ich dobór i opinia – zawsze subiektywne. Choć akurat na fakt, że Anita ignoruje merytoryczne zarzuty nie trafiłem, ciekawe dlaczego? 😉
Nie uważam, że wizja serii Hitman przedstawiana w filmach Anity jest daleka od prawdy (już bardziej FarCry/Assassin’s Creed/Wiedźmin). Hitman po 2 pierwszych częściach (i tak brutalnych, ale mających jeszcze coś z filmowego „Leona”) zaczął zmieniać się w festiwal bezsensowniej przemocy (łącznie z remake jedynki), w którym kobiety grają rolę wyjątkowo przedmiotową. To oczywiście taka maniera – głównie wśród tych, których bohater eliminuje. Tacy źli, zepsuci. Dla mnie – czysta szmira. (jeszcze dopisek) Pamiętasz zakonnice z kampanii reklamowej Absolution? To był dla mnie szczyt taniej ohydy – myśli miałem wtedy zupełnie zbieżne z Anitą, choć jeszcze nie wiedziałem kto to jest. Dla przypomnienia: https://www.youtube.com/watch?v=bTub2tSCDT0
Nie uważam, że Anita czy inne osoby podobnie wyrażające swoją opinię cokolwiek komuś narzucają. I stąd uważam porównanie z niektórymi polskimi przedstawicielami kościoła za błąd. Anita jest krytykiem mediów, o pewnych poglądach, które wyraża. Tak samo jak ja wyraziłem w tekście i jak Ty w komentarzu. Nie wydajemy rozkazów podwładnym, ani nakazów wiernym, już nie mówiąc o źródłach finansowania.
A jeśli uważasz, że sprawy polityczne i społeczne to oddzielny świat od „analizy mediów” i sztuki, to wybacz, ale nie spodziewaj się wiele więcej od recenzji Dear Esther, niż rozbioru na „grafikę, dźwięk, grywalność”.
Pozdrawiam!
1 września o godz. 4:14 1250145
Wydaje mi się, że cała ta feministyczna krytyka gier jest mocno nie trafiona. Chodzi mi o fakt, że gry są produktem, który przede wszystkim ma się sprzedać. I z tego celu wynika zdecydowana większość ich cech. Np. szerokie uproszczenia celem poszerzenia grona odbiorców. Tak samo traktowanie kobiet w grach wynika z tego, że:
a) To się sprzedaje.
b) Inne szlaki jeszcze nie zostały przetarte lub się nie sprzedają.
Rynek zdaje się wciąż jest zdominowany przez ludzi którzy chcą nowego Call od Duty co roku. I oni za nie płacą. Stwierdzanie, że wizerunek kobiet jest nieodpowiedni wydaje mi się świadectwem skrajnego egocentryzmu. To jak przyjść do kina na blockbustera i obrażać się, że nie rozmawiają o Teorii nieoznaczoności i Kancie. Ludzie płacą za możliwość postrzelania, samemu i pewnie taniej niż w kinie. A kobieta, postaci, czy w ogóle fabuła jest niemal zawsze dodatkiem. Większość z opowieści w grach, nawet tych uważanych za najlepsze miejscami budzi żałość, a tutaj chcą lepszego traktowania jednego elementu.
A sama toksyczna odpowiedź myślę, nie ma specjalnego znaczenia. Tak to wygląda, na każdego wyleją tą kadź żółci, jeśli tylko nadepnie komuś na odcisk.
1 września o godz. 4:52 1250213
Poziom pseudointelektualnego zadęcia w art. o grach na tej stronie przekracza granice absurdu i graniczy z kabaretem.
1 września o godz. 8:24 1250330
@ Pillar –
Po pierwsze: Fakt, że gry są produktem nie powoduje, że przestają być wypowiedziami medialnymi. Czy z powodu, że np. muzyka czy film dobrze się sprzedają, mamy akceptować bezkrytycznie, że np. (piosenka) w słowach obraża jakąś grupę społeczną, czy (film) przekłamuje fakty historyczne? Mam nadzieję, że nie.
Po drugie: Fakt krytyki jednego elementu gier nie wyklucza braku innych problemów i ich krytyki. Napisałem to w tekście. Np. sam w przeszłości skupiałem się bardziej na sprawach banalnego pokazywania wojny i nauki w grach.
Krytyka prowadzona przez Anitę bez ataków personalnych, bez nawoływania do bojkotu/zakazów, nie uzasadnia fali nienawiści, która na nią się wylewa. Dla mnie skala świadczy to tylko to tym, że trafia w ważny i istniejący problem. Bez ataków na nią i na serwis RPS prawdopodobnie nie zadawałbym sobie sprawy jaka jest skala agresywnej mizoginii wśród graczy.
Przytoczę wypowiedź Druckmanna (autora przecież świetnie sprzedającej się „The Last of Us” – a więc chyba świetnego produktu) z Twittera: „To wideo (mowa o powyższym) powinien zobaczyć każdy, kto tworzy gry wideo i komu na nich zależy”. Naprawdę chcemy, żeby gry stały w miejscu i były bezradne wobec własnych problemów, tylko dlatego, że bzdury lepiej się sprzedają?
Gra Druckmanna pokazuje, że obniżenie ilości bzdur nie musi powodować spadku sprzedaży. Ale żeby robić takie kroki warto znać problemy, ograniczenia i mieć inspirację. Z tego powodu np. studio Bungie specjalnie dyskutowało kilka lat temu z Anitą w swojej siedzibie i do dziś ją wspiera. Czy to spowodowało, że gry Bungie od tego czasu sieją „feministyczną propagandę”?
@fas – Nooo, to wszystko jest na miejscu. A już się bałem – tak piszę, piszę, i nikt nie użył jeszcze słowa „pseudointelektualny”. Polecam jak zwykle spojrzeć z jasnej strony: Wśród tych wszystkich poważnych, ambitnych, dojrzałych stron o grach, które mamy w Polsce, przyda się odrobinka kabaretu absurdu, nieprawdaż?
1 września o godz. 16:11 1251020
@ Dawid Walerych
Żeby nadać kontekstu:
http://www.polygon.com/2014/6/10/5797132/e3-2014-women-at-e3-violence-e3-2014
Ten feministyczny nurt zlewa mi się trochę w jedno, więc być może nie słusznie oceniam pojedyncze wypowiedzi. W powyższym tekście postulat jest dość prosty: prezenterzy na E3 powinni być możliwie różnorodni. Większość tych prezenterów to byli twórcy gier, ściśle z nimi związani, wg. tego tekstu należałoby wyrzucić ich i na siłę szukać ludzi pod względem płci lub koloru skóry. Wydaje mi się to obrzydliwe i w żaden sposób nie traktujące ludzi sprawiedliwie. Stąd moje negatywne nastawienie do tego typu wypowiedzi.
Obejrzałem też kawałek materiału Sarkeesian. Wyglądał w miarę rzetelnie. Nie rodzi on mojego sprzeciwu. Rodzi go postawa, która narzuca swoją wolę innym. Trudno mi zaakceptować gdy mówi mi się, że ma być inaczej bo ktoś tak chce. Widzę ogromną różnicę pomiędzy stwierdzeniem: „Nie podoba mi się, nie kupię”, a stwierdzeniem: „Nie podoba mi się, twórca powinien przestać to robić”.
Uważam, że dowolne dzieło, jako wypowiedź autora, ma prawo przekłamywać fakty, obrażać kogokolwiek chce i łamać wszelkie normy. Ten postulat jest konieczny, jeśli chcemy mieć wolność słowa. Oczywiście to nie oznacza, że musimy się z każdą wypowiedzią zgadzać, zgadzam się. Ale ponownie, możemy robić to wspierając twórców których uważamy za dobrych, albo próbując cenzurować (upraszczam) tych których nie lubimy.
PS: Odnosząc się do mojej poprzedniej wiadomości. Nie chodzi mi o to, że krytyka jednego elementu wyklucza krytykę innych. Chodzi mi o to, że na dobrą sprawę cała warstwa fabularna w grach jest bardzo często tylko dodatkiem. I krytycy nie zauważają, że tak na prawdę to wszystko bez znaczenia, bo ludzie grają w grę z innego powodu, a poświęcanie większej uwagi na fabułę nikomu nie jest na rękę.
I jeszcze w sprawie tego jadu, zdaje się, że może trochę go nie doceniam. Ale spójrzmy na Phila Fisha (autor „Fez”), który odszedł z branży z powodu toksyczności. Wydaje mi się, że oceniając skalę nienawiści najpierw powinniśmy wziąć poprawkę, że groźby karalne są u nas na porządku dziennym (co trudno ubrać w słowa, swoją drogą). Dopiero z tej perspektywy zobaczymy czy rzeczywiście sam mizoginizm jest tak wielki. Chociaż może trochę to bagatelizuję
5 września o godz. 0:02 1257790
Jestem całym sercem za pracą, którą wykonuje Anita Sarkeesian.
Podziwiam ją i cieszę się, że ta jej działalność zaczyna przynosić konkretne efekty, chociaż jestem przerażony faktem, że dopiero skandaliczne reakcje zwykłych grających samców (bo nie oszukujmy się, to nie jest margines, to są normalni ludzie, z którymi co wieczór gramy w te wszystkie online’owe strzelanki) skłoniły środowiska gamedevowe do reakcji.
Czy ta reakcja ( tu link: http://www.polygon.com/2014/9/2/6096163/developers-end-hate-open-letter ) cokolwiek zmieni?
Nie od razu, ale może znowu jakaś ilość ludzi otworzy oczy?