Nabity w rój
Od początku uważałem pomysł na podzielenie „Starcrafta II” na trzy części za niedorzeczny. Być może w duchu wciąż jeszcze żyję melancholią za latami dziewięćdziesiątymi, gdy do pełnowartościowych gier wydawało się rozszerzenia lub dodatki, ale bardzo często już sama idea DLC jest dla mnie nie do przełknięcia. Kiedy usłyszałem, że nowy RTS od Blizzarda wyjdzie jako trylogia, poczułem się oszukany jeszcze zanim pierwsza jej odsłona ujrzała światło dzienne.
Mimo to „podstawka” SC2 pochłonęła mnie na kilka ładnych godzin. Nie przepadam za graniem w sieci, więc liczyłem na to, że twórcy wycisną z kampanii ile tylko się da. Pod tym względem Blizzard nie zawiódł. Dobra fabuła, wyraziste postacie, zróżnicowane misje – „Wings of Liberty” miało to wszystko. Jasne, po ukończeniu gry czułem zawód, że to już (zabawa nie trwała dłużej niż kilkanaście godzin), ale powtarzałem sobie, że to jeszcze nie koniec. Twórcy obiecali, że kolejne części wychodzić będą w kilkunastomiesięcznych odstępach. W perspektywie czasu rok to nie aż tak wiele. Taaa, rok…
Na „Heart of the Swarm” trzeba było czekać prawie trzy lata. Przez tak długi czas zdążyłem zupełnie zapomnieć, co działo się w „Wings of Liberty”, do tego stopnia, że po odpaleniu „HotS” nie miałem bladego pojęcia – kto? co? gdzie? i jak? Szybka lektura Wikipedii pozwoliła mi odnaleźć się w sytuacji i… kolejny zawód. W porównaniu z podstawką fabuła „Heart of the Swarm” jest tak słaba, że niemal nie zasługuje na swoje miano. Gdybym miał użyć jednego przymiotnika na jej określenie byłoby to słowo „pretekstowa”. Wszystkie wydarzenia z tego rozszerzenia stanowią jedynie lepszą lub gorszą wymówkę dla tworzenia coraz większych rojów zergów, którymi rozjeżdżamy kolejne wraże armie. Niby jest tu jakiś wątek zemsty, miłości, zdrady, ale wszystko razem jest miałkie i nijakie. Zbliżoną jakość rozgrywki można byłoby osiągnąć, generując sobie kilkanaście losowych map i grając przeciwko komputerowej SI, po drodze wyobrażając sobie, że jest w tym jakiś głębszy sens.
To wrażenie potęgują bliźniaczo podobne misje. A nawet, gdy natrafimy na jakąś misję będącą odstępstwem od tej reguły, to szybko ogarnie nas przeświadczenie, że coś podobnego widzieliśmy już w „WoL”. Prawdziwą nowinkę stanowią jedynie misje ewolucyjne, w których mamy okazję „przetestować” dwa różne szczepy danej jednostki (np. skaczące zerglingi lub hydraliski atakujące spod ziemi), a następnie wybrać sobie ten, który odpowiada nam bardziej. Tylko co z tego, skoro większość z tych misji nie trwa dłużej niż 3-4 minuty?
Nowością jest też element RPG. Najważniejszą postacią w grze jest rzecz jasna Sarah Kerrigan – będziemy ją mieć do dyspozycji podczas większości misji. Kerrigan to potężna jednostka, która z czasem staje się śmiertelnie niebezpieczna. Każda ukończona misja oznacza bowiem dodatkowe poziomy doświadczenia dla Królowej Ostrzy, a tym samym więcej punktów życia, większe obrażenia i ponad dwadzieścia umiejętności. Całkiem sporo jak na potrzeby RTS-a, więc za to mały plusik.
Poza tym nie ma w „HotS” chyba nic co mogłoby zachwycić. Oprawa audiowizualna, która zawsze stanowiła bardzo mocny punkt w każdej produkcji Blizzarda teraz, powiedzmy – głowy nie urywa. Silnik gry zdążył się już odrobinkę zestarzeć i chociaż wciąż wygląda nieźle, to nie robi już takiego wrażenia jak te trzy lata temu. Nawet filmowe przerywniki, od zawsze będące sztandarowymi osiągnięciami Blizzarda, teraz nie zachwycają. Zwyczajnie brak im rozmachu. Najlepszym cinematikiem z „Heart of the Swarm” był trailer, a ten można było obejrzeć sobie wielokrotnie jeszcze zanim gra pojawiła się na sklepowych półkach. Jedynie do oprawy dźwiękowej nie można się nijak przyczepić – pod tym względem wciąż jest to klasa światowa.
Muszę powiedzieć, że jestem rozczarowany. Bardzo liczyłem na ten dodatek. Po smakowitej przystawce jaką było „Wings of Liberty” zapowiadało się pyszne danie główne. Ostatecznie wyszedł spory zakalec. „HotS” to zwykły przeciętniak. Gdyby nie marka „Starcrafta” być może mógłbym nawet powiedzieć, że to niezła gra. Rzecz w tym, że Blizzard przyzwyczaił nas do znacznie wyższej jakości. Jeśli więc od dłuższego czasu zasadzaliście się na ten tytuł, to szczerze radzę poczekać i zakupić całość w jakimś bundle’u, bo niestety „Heart of the Swarm”, podobnie jak jego warstwa fabularna, stanowi jedynie pretekst, by ponownie sięgnąć graczom głęboko do kieszeni. Na razie pozostaje cierpliwie czekać na deser, w nadziei, że Blizzard nie użyje do jego przygotowania słodko-gorzkich owoców.
Andrzej Jakubiec
OCENA: 50%
Zalety: Proste elementy cRPG; udźwiękowienie.
Wady: Nijaka fabularnie; mało nowatorska; powtarzalne misje.
6 czerwca o godz. 20:05 487668
naprawde nic specjalnego(dorwalem sie toyssaurus w na krotko konsoli do;
bardzo dobra grafika.
6 czerwca o godz. 21:09 487670
Wtem! Wiem w końcu jak czuł się mój ulubiony troll Zapiskowiec, jak obsobaczyłem w Technopolis „Fallout: New Vegas”.
A rzekł Pan: szanuj prawo recenzenta do wyrażania własnej opinii, zwłaszcza jak się z nią nie zgadzasz i bądź gotowy za to prawo umrzeć 🙂
Osobiście byłem kampanią singlową zachwycony, podobała mi się zdecydowanie bardziej od terrańskiej. A że też miałem ten problem z niepamiętaniem o co chodziło w pierwszej części, to przypomniałem ją sobie tuż przed zakupem drugiej. Co więcej: uważam HotS za najlepszy produkt Blizzarda po roku 2008. Kolejne dodatki do WoW są coraz mniej fajne, Diablo 3 zupełnie mi nie podeszło, natomiast StarCraft trzyma poziom, który mnie satysfakcjonuje.
Powiem więcej – nigdy nie lubiłem zergów, uważałem je za obrzydliwe z jednej strony i niepasujące do mojego stylu gry z drugiej. Natomiast teraz pokochałem piękno zerg rushu 🙂
De gustibus cośtam cośtam.
7 czerwca o godz. 11:43 487908
Nieładnie. W moim własnym imieniu przepraszam.
8 czerwca o godz. 11:12 488550
Nie zgadzam się z niemal każdym zdaniem recenzji:)
Kampania jest szalenie wciągająca i bardzo emocjonalna. Być może jest to kwestia tego, że SC uwielbiam od czasów ukazania się w sklepach jedynki, jednak nie zmienia to faktu, że ta historia wciąga. Kto pamięta Mengska jeszcze z czasów jedynki ten na pewno zgodzi się z BLizzardem, że wątek zemsty Kerrigan po prostu musiał stanowić osobny tytuł. I tak też się stało.
Motyw alteracji rozwoju roju uważam za wprost genialny – w prosty sposób twórcom udało się wprowadzić element zmienności do rozrywki co sprawia, że grę można przechodzić wiele razy.
Misje do tego są naprawdę zróżnicowane. Być może autor grał na niższym poziomie trudności, jednak na Brutalu raczej ciężko jest każdą przejść w ten sam sposób:)
Do tego multi. Tym SC broni się od narodzin.
Moja ocena to 9,5/10:)