Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

29.05.2013
środa

Call of Juarez Gunslinger – recenzja gry

29 maja 2013, środa,

Nadszarpnięcie zaufania graczy, zdewaluowanie dobrze rokującej marki do miana budżetowego tytułu z cyfrowej dystrybucji – określenia te pasują do historii Call of Juarez, ale zupełnie nie oddają charakteru jej najnowszej części, Gunslingera.

Mało brakowało, a Techland zniszczyłby jedną ze swoich mocniejszych marek. Dwie pierwsze części Call of Juarez były istotnym filarem globalnego sukcesu wrocławskiego developera, ale Cartel to gigantyczny krok wstecz. Nie tylko dla kowbojskiej serii, ale i wizerunku firmy. Rehabilitacją za nieudany Cartel jest Gunslinger, który choć rzeczywiście został stworzony bez rozmachu i wydany (na konsolach) tylko w cyfrowej dystrybucji, to pozytywnie zaskakuje. Pokazuje, że Techland słucha graczy, liczy się z ich zdaniem, ale jednocześnie nie osiada na laurach i wciąż eksperymentuje.

Poza całą masą pomniejszych błędów Cartel cechował jeden, chciałoby się rzec kardynalny – odejście od klimatu Dzikiego Zachodu. W Gunslingerze nie powtórzono już tego błędu – znów wracamy do czasów, w których kowboje toczyli pojedynki z Indianami, innymi kowbojami czy w końcu szeryfami – wszystko zależało od okoliczności składających się na naprawdę ciekawe historie, Które, snute nad szklankami whiskey, często nabierały dodatkowego kolorytu. Mimo pewnych ubarwień zawsze opisywały jednak losy prawdziwych bohaterów, a nierzadko także łowców nagród. Właśnie w jednego z nich wcielamy się w Gunslingerze. Silas Greaves to tajemniczy, zmęczony życiem rewolwerowiec, który pozornie przypadkowo zatrzymuje się w jednym z saloonów i dopiero co spotkanym towarzyszom zaczyna opowiadać historię swojego życia.

Gra jest więc jedną wielką retrospekcją i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie sposób jej przedstawienia. W przeciwieństwie do konkurencyjnych strzelanin pokroju wydanego jeszcze na PS2 i Xboksa Black czy Call of Duty: Black Ops, tutaj retrospekcja nie kończy się wraz z wczytywaniem nowego poziomu. Zaczyna się w intrze i trwa przez całą grę, wraz z towarzyszącym nam głosem narratora. Dochodzącym z tła, nawet wówczas, gdy naciera na nas banda Indian albo bierzemy udział w pojedynku rewolwerowców. Czasami może to trochę rozpraszać, ale jak kapitalnie buduje klimat! Zwłaszcza, że opowieść ta jest nie tylko opisem widocznych na ekranie wydarzeń. Greaves nie unika dygresji i wtrąceń, co buduje kapitalną atmosferę opowieści. Prawdziwym narracyjnym majstersztykiem są jednak wspomniane wcześniej ubarwienia czy nawet pomyłki. Nasz bohater czasem zapędza się w opowieści i potem cofa swoje słowa, co wizualizuje przewinięcie całej akcji do tyłu i rozpoczęcie misji od nowa. W tym samym miejscu, ale już z trochę innym celem i następującymi po sobie wydarzeniami. Oczywiście każdy fragment – zarówno ten błędny jak i właściwy, jest grywalny, pokazany w perspektywie FPP.

Pomysł na połączenie powolnej, dobiegającej z tła narracji z wartką akcją na pierwszym planie wypadł rewelacyjnie i pokazał, jak jeszcze duży potencjał tkwi w sposobie opowiadania wirtualnych fabuł. Jestem przekonany, że konkurencja szybko podchwyci tę stylistykę, choć Gunslingera, a szczególnie pojawiające się w trakcie historii smaczki, ciężko będzie przebić. Zwłaszcza dobiegające z saloonu głosy, rozmowy czy nawet powątpiewania okolicznych towarzyszy co do wiarygodności snutej opowieści. Którą my rozgrywamy przecież na naszych monitorach, wybijając w pień setki wrogów. Aż chciałoby się wymienić tutaj kilka unikalnych pomysłów na zderzenie tych dwóch światów i pokazanie ciekawie stworzonego kontrastu między akcją na ekranie a opowiadaną historią, ale nie będę psuł wam zabawy – musicie sami to sprawdzić. Naprawdę warto, zwłaszcza, że abstrahując już od całkiem interesującej, zakończonej obowiązkowym zwrotem akcji fabuły, Gunslinger to bardzo porządna strzelanina.

Gra pozwala nam brać udział w spektakularnych wymianach ognia, zwalniać czas i eliminować wyróżnionych w tym trybie wrogów czy w końcu brać udział w pojedynkach rewolwerowców, gdzie liczy się nie tylko celne oko, ale też poziom koncentracji, a nawet pozycja dłoni nad rękojeścią broni. Każdy z tych elementów został przemyślany i najważniejsze – dopracowany. Zwykłe strzelaniny bawią i gdyby przeciwnicy wykazywali się trochę większą zawziętością, to byłoby już naprawdę świetnie. Zwolnione tempo fajnie urozmaica grę, ale jej nie dominuje. To nie Max Payne, gdzie bez tego trybu rozgrywka traci połowę uroku. No i na końcu wspomniane pojedynki. Wymagające, mocno losowe, ale wciągające. Wieńczą sporą liczbę poziomów, a oprócz tego doczekały się odrębnego trybu. Choć po prostu postrzelać, ale tym razem na punkty i czas też można w dedykowanym trybie, który odświeża poziomy z kampanii.

A te są bardzo fajnie zaprojektowane i co najważniejsze, zróżnicowane. Gunslinger to Dziki Zachód w pigułce, w ciągu 6-8 godzin gry dostajemy to, co powinno znaleźć się w porządnym westernie. Są osady, miasteczka, kolejowe wiadukty, kopalnie złota czy w końcu malownicze szlaki górskie. Wszystko to zostało skąpane w mocno komiksowym sosie, przez co z miejsca kojarzy się z serią Borderlands. Gunslinger przebija grę 2k przywiązaniem do detali i bardziej fantazyjnym designem, ale nie oferuje za to otwartego świata. Przez całą grę podążamy wąziutką ścieżką.

Stosunkowo mały obszar gry to pierwszy objaw niewielkiego budżetu. Drugim są ograniczone do minimum cutsceny. Właściwie ich nie ma, a miejsce tradycyjnych przerywników filmowych pełnią statyczne, komiksowe plansze trochę podobne do tych z Hard Reset. Zaoszczędzone tutaj środki nie zostały jednak zmarnowane i odnoszę wrażenie, że poszły na fenomenalne udźwiękowienie. Z soundtracku dumny byłby sam Ennio Morricone – skomponowane na potrzebę Gunslingera utwory mają wszystko na swoim miejscu, wpadają w ucho i cieszą różnorodnością. Od wysokiego poziomu gry nie odstaje angielski dubbing, okraszony nieinwazyjnie polskimi napisami.

Call of Juarez Gunslinger to gra wyraźnie mniejsza od swoich poprzedniczek. Pod każdym względem tańsza, ale nie gorsza. Jest zupełnie inna od poważnych Więzów Krwi, bardziej zręcznościowa. Unikalny sposób prowadzenia fabuły, ponadczasowy cel-shading i wartka akcja tworzy z niej jednak mieszankę wybuchową, która może zaprocentować i pomóc serii Call of Juarez w powrocie do ekskluzywnego grona wydawanych na płytach Blu-ray gier AAA.

Paweł Olszewski

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 2

Dodaj komentarz »
  1. Mi ta seria od początku niezbyt podpadła. Podobnie jak Bioshock. Obydwie gry niezwykle charakterystycze, niezwykle piękne i dopracowane, jednak chyba klimat który oferują nie jest dla każdego:)

  2. Mi się w miarę podoba, są rzeczy które należałoby poprawić, ale ogólnie to jest do przyjęcia.

css.php