Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

8.07.2013
poniedziałek

Metro: Last Light – recenzja gry

8 lipca 2013, poniedziałek,

Dla Polaków sprawa metra to temat do kiepskich, często cierpkich żartów. Jednak są na świecie istniejące już od lat tunele, które nawet bez dawki fikcji skrywają swoje tajemnice.

Motyw ten wykorzystał Dmitrij Głuchowski, rosyjski dziennikarz i pisarz, który wziął pod uwagę znane fakty i dawkę miejskich legend, po czym przedstawił wizję fikcyjnego, odseparowanego od reszty świata po katastrofie nuklearnej moskiewskiego podziemia.

Tak narodziło się całe uniwersum – zakrojony na szeroką skalę projekt, który swe korzenie ma w powieści „Metro 2033”. Od tego czasu do Głuchowskiego dołączyli inni autorzy, w planach jest kinowa ekranizacja, a już teraz dostępna jest bazująca na książce gra, a także jej kontynuacja – Metro: Last Light.

Produkcja ta jest bardzo wierna duchowi swej poprzedniczki, ale sprawia przy tym wrażenie stworzonej z dużo większą swobodą artystyczną. Gęsty klimat pełnych niebezpieczeństw tuneli jest tutaj jeszcze bardziej odczuwalny. Choć nie udało się uniknąć kilku niedoróbek, to gra jest naprawdę godnym konkurentem dla wysokobudżetowych produkcji od największych wydawców. Ale jednocześnie czuć przy tym, że gramy w tytuł ze Wschodu – objawia się to w detalach, specyficznym przywiązaniu do szczegółów i ogólnym poczuciu przytłoczenia.

W lokalnym języku

Wydarzenia przedstawione w Last Light mają miejsce w rok po Metro 2033. Autorzy zdecydowali się wybrać jedno z zakończeń pierwszej gry jako kanoniczne, w efekcie czego ponownie wcielamy się w Artema, któremu raz jeszcze przyjdzie podążyć śladem mrocznych kreatur. Mężczyzna zdąży przy tym wplątać się w wydarzenia, które mogą zagrozić nie tylko jego kompanom, ale i wszystkim innym żyjącym na stacjach metra ludziom.

Zaczynając rozgrywkę warto wyciągnąć lekcję z poprzedniej części lub gier z serii S.T.A.L.K.E.R. I –  jeżeli tylko pozwala na to wersja gry –  wybrać rosyjskie dialogi. Jeżeli brak nam znajomości języka, wystarczy posiłkować się polskimi lub angielskimi napisami. Takie połączenie zapewni najlepsze wrażenia z poruszania się po pełnych Rosjan tunelach i umocni klimat wykreowanego świata.

A skoro o tym mowa – na sam odbiór uniwersum mocno wpływa specyficzne uczucie presji. Często skradamy się w mroku, chronieni przed radioaktywnym powietrzem tylko dzięki starej masce. Razem z bohaterem męczymy się, by odrobinę przetrzeć wysłużone szkło i przejść jeszcze kilka metrów. Byle do bezpieczniejszego miejsca. Byle zdjąć to cholerstwo i zaczerpnąć nieco świeżego powietrza, bez ciągłego martwienia się o kończący się właśnie filtr. Last Light naprawdę potrafi przytłoczyć.

Krok po kroczku

Skradanie się to zresztą rzecz, która w ramach alternatywy pojawia się w ostatnim czasie w wielu grach akcji. Korzystając z cichego zabijania przeszedłem sporą część Crysis 3. W podobny sposób zdobyłem osiągnięcie za ukończenie całego Deus Ex: Human Revolution. Możliwość grania „po cichu” nie tylko wydłuża rozgrywkę, ale i mocno zmienia wydźwięk gry, tym bardziej, że Metro: Last Light posiada różne zakończenia, zależne od naszych poczynań.

Tu pojawia się jeden z zarzutów – gra pozwala na skradanie się, ale nazbyt często musi to mieć miejsce według z góry założonej ścieżki. Gracz zmuszony jest do zaobserwowania pewnego schematu, a potem odgadnięcia drogi, po której musi przejść i uciszyć strażników. Improwizacja rzadko jest wskazana – ot, to bardziej wybór między odgadnięciem wizji twórców a akcją w stylu Rambo.

Odliczone naboje

Oczywiście pamiętać należy, że uniwersum Metro 2033 rządzi się swoimi, bardzo konkretnymi prawami. Jednym z nich jest rola amunicji, która w moskiewskich podziemiach znacznie częściej niż do zabijania, służy do handlowania. Naboje jako takie dzielą się na dwa typy: te lepszej jakości, jeszcze sprzed zagłady nuklearnej, i te wytworzone już w spartańskich warunkach, z odpadów. Jeżeli chcemy wpakować w coś trochę żelaza, wybór jest jasny, chociaż pamiętać trzeba, że skuteczność takich nabojów daleka jest od perfekcji.

Czy miłośnicy otwartej akcji powinni się zatem obawiać kłopotów? Na szczęście nie. O ile na ogół trzeba być rozsądnym w swoich działaniach, tak czasem gra sama zachęca do wciśnięcia spustu i siania ogniem do ganiających wokół kreatur. Sporą zasługę w budowaniu złożoności rozgrywki mają tu dobrze zoptymalizowane poziomy trudności. Te najwyższe potrafią dać w kość – od tego w końcu są, ale nigdy nie odniosłem wrażenia, że potraktowano mnie nie fair, sztucznie zawyżając wymagania chociażby przez nienaturalnie odpornych przeciwników.

Szukanie i zwiedzanie

Szkoda tylko, że przy całej akcji mającej miejsce na ekranie dość topornie rozwiązano sprawę ekwipunku. Nie chodzi o samą broń, która jest aż nadto zróżnicowana i w większości etapów możemy wybierać, co mamy akurat przy sobie. Gorzej, że zarządzanie posiadanymi karabinami i strzelbami wcale nie jest wygodne i raczej niepotrzebnie odrywa od właściwej rozgrywki. Wątpliwości mam też co do systemu ulepszania pistoletów. Położono na to zbyt mały nacisk, w efekcie czego podważyć można sensowność jakiegokolwiek skupiania się na poprawkach zdobytych „pukawek”.

Pomijając jednak te drobne niedogodności, naprawdę nie sposób nie pokochać wykreowanego przez Dmitrija Głuchowskiego świata, który w tak twórczy sposób rozwinęli zdolni artyści z ukraińskiego 4A Games. Tak na płaszczyźnie fabularnej, jak i czysto graficznej- podziemia Moskwy potrafią zauroczyć swoją różnorodnością. Zgodnie z książkową konwencją poszczególne stacje są mniej lub bardziej zaangażowane w konflikt, który toczony jest nie tylko między ludźmi a zmutowanymi stworzeniami, ale i najróżniejszymi frakcjami ocalałych. Rosyjscy faszyści i komuniści to tylko niektóre z nich, a samo odkrywanie w jaki sposób myślą osoby zamieszkujące poszczególne stacje potrafi zaintrygować. Przez Metro: Last Light można przemknąć jak przez każdą strzelankę, ale straci się wtedy naprawdę wiele.

Zew przyszłości

Z trzech dostępnych wersji platformowych, to ta przeznaczona dla poczciwych pecetów wypada zdecydowanie najlepiej. Konsolowe odpowiedniki i owszem, nie wyglądają źle, ale edycja PC potrafi oczarować, zwłaszcza gdy nasza maszyna pozwoli na włączenie detali i dodatkowe efekty. Ekipa 4A Games zdziałała tu naprawdę wiele i nie sposób nie oczekiwać kolejnego ich projektu, może tym razem nastawionego już na platformy nowej generacji?

Metro: Last Light zabiera z życia kilkanaście godzin co przekłada się na trzy długie, dobrze spędzone wieczory – jeżeli tylko gra wpadnie w Wasze ręce, gorąco zachęcam do pokręcenia się po postapokaliptycznych tunelach.

Paweł Borawski

Polecamy także:

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php