Uncharted 2, Assassin’s Creed II, Battlefield: Bad Company 2, Batman: Arkham City – co łączy te gry? Wyjątkowa jakość, status sequela i fakt, że ich kolejne części zupełnie nie dorównywały poprzednikom. Fatum trzeciej odsłony?
Uncharted 3 było fajne. Tylko fajne, odpowiedzialni za genialną „dwójkę” ludzie z Naughty Dog pracowali wtedy w końcu już nad The Last of Us, przygody Nathana Drake’a zlecając nowej, wewnętrznej ekipie. Z Assassin’s Creedem i Battlefieldem było jeszcze gorzej – po genialnych sequelach serie te wyraźnie oklapły nie oferując fanom singleplayerowej rozgrywki nic odkrywczego. Naprawdę złą trzecią częścią genialnej niegdyś serii jest jednak najnowszy Batman.
Scenariusz jego powstania jest podobny do innych branżowych historii – uznany developer zaczyna prace nad nową, najprawdopodobniej next-genową grą, a wynajęci przez wydawcę rzemieślnicy tworzą kolejną odsłonę znanego cyklu. Mają do dyspozycji rozpoznawalną markę, silnik graficzny, wsparcie merytoryczne i zaufanie graczy. Brak im tylko talentu.
Batman: Arkham Origins podobnie jak Gears of War: Judgment czy God of War: Wstąpienie jest prequelem ciągnącej się na przestrzeni ostatnich lat historii. W przeciwieństwie do obydwu GoW-ów jest jednak nad wyraz mierny i zupełnie nie dorównuje swoim poprzednikom.
Gra zawodzi na linii fabularnej – nawet nieźle zapowiadająca się intryga z niespodziewanym objawieniem Jokera szybko traci impet, a historia rozjeżdża się na kilka wątków. Z jednej strony poznajemy więc początek relacji Batmana z Jokerem, a z drugiej co rusz natykamy się na Bane’a, Deathstroke’a, Pingwina i innych czarnych charakterów, którzy w domyśle mieli urozmaicić fabułę, a w praktyce wprowadzili do niej chaos. To samo tyczy się samej konstrukcji misji – zapomnij o przemyślanej od A do Z strukturze zdań z Arkham City, gdzie sidequesty idealnie zazębiały się z głównym wątkiem. Arkham Origins to pakiet różnych i raczej mało wciągających zadań, które bardziej nadawałyby się do dużego DLC niż pełnoprawnego sequela. Na plus odstają za to walki z bossami – każde starcie jest inne.
Arkham Origins jest odtwórcze, a najlepszymi jego elementami jest to, co widzieliśmy już w Arkham City. Najlepszymi, ale niestety niedopracowanymi. Wymyślony przez Rocksteady system walki stracił więc na precyzji, przeciwnicy zyskali sporo błędów w AI, a świetnie zoptymalizowany w „dwójce” engine dostał czkawki – w otwartych przestrzeniach Arkham gra potrafi strasznie przyciąć i nie dograć na czas tekstur, a okazjonalnie też się zawiesić.
Najgorszy jest właśnie fakt, że Batman: Arkham Origins jest najeżony błędami. Małymi graficznymi glitchami jak i poważniejszymi bugami objawiającymi się niedogrywającymi na czas (albo i w ogóle) punktami kontrolnymi, elementami interfejsu czy niewidzialnymi ścianami. Fuszerka ta w połączeniu z autosavem i brakiem możliwości wczytania z menu całego poziomu od początku często kończy się więc niemożnością skończenia gry.
Batman: Arkham Origins to mimo pięknej grafiki, niezłego udźwiękowienia i sporego rozmachu gra zła, z każdą godziną sprawiająca coraz więcej kłopotów i coraz bardziej nużąca kadłubkową historią i festiwalem błędów. Nawet jeżeli za kilka tygodni lub miesięcy, po premierze kolejnych patchy, będzie już w pełni grywalna, to i tak mam wątpliwości, czy warto w ogóle marnować na nią czas. W końcu tyle jest innych wartych uwagi tytułów, a jak ktoś z was naprawdę ma ochotę wcielić się w Batmana, to zawsze może odkurzyć rewelacyjne Arkham City w opcji New Game +.
Paweł Olszewski
3 listopada o godz. 20:07 547761
Szkoda, że tak wyszło z naprawdę świetną serią. No nic, kupi się na jakiejś wyprzedaży jak już będzie z wszystkimi możliwymi patchami.
11 listopada o godz. 20:23 550802
moim zdaniem:
no,tak, 08/15, ale dobre wprowadzenie dla tych, ktorzy szukaja flatu w arkchamcity…