Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

14.12.2011
środa

Batman: Arkham City – recenzja gry

14 grudnia 2011, środa,

Wydany w 2009 roku Arkham Asylum był nie tyle jedną z lepszych gier o Batmanie, co jedną z lepszych gier wideo w ogóle. Po ponad dwóch latach dostaliśmy sequel i trudno w to uwierzyć, ale jest on jeszcze lepszy niż pierwsza część.

Batman: Arkham City wciąga, zachwyca i pokazuje, że w biegających w lateksowych strojach superbohaterach tkwi jeszcze potencjał. Trzeba go po prostu znaleźć i dostosować do obecnych standardów. Studio Rocksteady już w 2009 roku udowodniło, że zna się na tym jak nikt inny, a teraz znów uderza ze zdwojoną siłą. Ze stosunkowo małego azylu Arkham przenosimy się bowiem do tytułowego miasta, wcielamy nie tylko w Batmana ale i Cat Woman, a na drodze obok Jokera staje nam cała plejada czarnych charakterów z Gotham City. Jak na idealny sequel przystało, jest więcej, lepiej i – cytując Cliffa Bleszinskiego – more badass.

Tytułowe Akham City nie jest jednak miastem do jakiego przyzwyczaiła nas seria GTA, czy z bliższej Batmanowi konkurencji – inFamous i Prototype. Akham City nie jest nawet kompletnym miastem, a tylko małą dzielnicą Gotham o powierzchni zbliżonej do jednej wyspy z konkurencyjnych serii. Nie traktowałbym jednak tego jako wady, bo Batman: Arkham City nie ma ambicji stać się kolejnym sandboksem z tętniącą życiem metropolią. Twórcy udostępnili nam po prostu trochę większy niż w pierwszej części teren, pełniący raczej rolę wypadowego huba niż areny działań. Zdecydowana większość misji toczy się bowiem w rozsianych po Arkham City zamkniętych lokacjach. Na świeże powietrze wychodzimy po każdej misji, wtedy jest też czas na ewentualne zwiedzanie okolicy i wykonywanie zadań pobocznych. Rdzeniem rozgrywki zostało jednak to, za co tak bardzo polubiliśmy pierwszego Batmana – stosunkowo liniowe misje będące idealnym połączeniem skradanki z grą akcji i przygodówką.

Jak na dobrą przygodę z Batmanem w roli głównej przystało, znów trafiamy na „teren wroga”, gdzie musimy walczyć z odwiecznymi przeciwnikami. W pierwszej części przemierzaliśmy korytarze więzienia i szpitala psychiatrycznego w jednym – Arkham Asylum. Teraz zostajemy zamknięci w Arkham City, czyli Arkham Asylum do kwadratu. Otoczona wysokim murem i zasiekami dzielnica jest swego rodzaju gettem, gdzie burmistrz Gotham wraz z doktorem Hugo Strangem zamknął wszystkie znane z komiksu szumowiny. Te jednak zamiast potulnie odsiadywać swoją karę zaczęły walczyć o wpływy. W sam środek tej wojny wpada jednakowo znienawidzony przez każdą frakcję Batman, który nie tylko musi przeżyć, ale też wykonać kilka jeszcze trudniejszych zadań.

Te są podzielone na mniejsze, ale powiązane ze sobą misje. Nie mamy więc praktycznie żadnej swobody w pchnięciu akcji do przodu – jest liniowo, a na dodatek mamy do czynienia z backtrackingiem, jednak te pozorne wady Rocksteady znów zdołało przekuć w zalety. Brak swobody w doborze misji skutkuje fabularną spójnością, kolejne wydarzenia są bezpośrednim skutkiem wcześniejszych działań. Wracanie do pierwszych lokacji również nie razi, bo ponowne odwiedziny wiążą się z nowymi przeciwnikami i możliwościami ich pokonania. Z czasem pojawiają się nowe gadżety. Każdy z nich jest potrzebny, a niektóre, jak np. poziomo wystrzeliwana linka, umożliwia eksplorację niedostępnych wcześniej miejsc. Zresztą – nawet gdyby tych wszystkich bajerów nie było, to dwukrotne przechodzenie tych samych pomieszczeń też by nie raziło. Są tak duże i świetnie zaprojektowane, że każde przejście możemy zaplanować inaczej. Przemykać po gargulcach i atakować z zaskoczenia, wynurzać się z szybów wentylacyjnych i skradać, albo po prostu wpaść z impetem w sam środek sługusów Jokera i nawiązać otwartą walkę.

Choreografia Batmana i plastyczność starć nie robi już takiego wrażenia jak w Arkham Asylum, ale nie oznacza to, że jest gorzej. Nie ma po prostu tego efektu nowości co w 2009 roku, choć trzeba przyznać, że twórcy starali się rozwinąć i ten element. Pojawia się szereg nowych kombinacji czy ciosów specjalnych i „finiszerów”, bez których nie pokonamy określonych typów przeciwników. Zanim przystąpimy jednak do ich oklepywania warto trochę potrenować na ulicach Arkham, bo Batman wbrew pozorom nie ma zbyt dużej przewagi. Gra zmusza do kombinowania i gimnastyki, a otwarty atak na uzbrojone po zęby zastępy oprychów szybko kończy się zgonem i sarkastycznym komentarzem oprawców. Ci generalnie są rozmowni, żywo komentują najnowsze wydarzenia z miasta, rozmawiają ze sobą, dodają otuchy albo panikują, zwłaszcza gdy zauważą gdzieś „nietoperza cień”. Takie podsłuchiwanie przeciwników daje wiele radości i kapitalnie buduje klimat – czujemy, że to my jesteśmy panem sytuacji, a nasze działania nie pozostają bez echa.

W Batman: Arkham City świetnie rozwiązano też bolączkę wszystkich gier z otwartym środowiskiem – misje poboczne. Zapomnijcie o wtórnych i nijak mających się do linii fabularnej zadaniach. W Arkham City są one ciekawe i bezpośrednio wynikają z głównej historii, pojawiają się we właściwych momentach i często kontynuują tylko zarysowane w fabularnych misjach wątki. Nie są obligatoryjne, ale ich wykonanie pozwala na głębsze zrozumienie opowieści i wczucie się w klimat ponurego Arkham City. Jest ich zaledwie dwanaście, ale małą liczbę rekompensuje ich jakość, złożoność i długość. Kapitalny jest też fakt, że przed zakończeniem niektórych zadań można zacząć kolejne. A te pierwsze skończyć później, jak przyjdzie nam na to ochota.

Atmosfera emanująca z ekranu jest ponura, ciężka i bardzo wciągająca, co jest zasługą świetnego designu świata i wrzucenia do gry większości znanych z komiksów przeciwników Batmana. Oparta na Unreal Engine grafika to absolutne wyżyny jeżeli chodzi o konsole – wysokiej jakości zróżnicowane tekstury cieszą oko, a całość podkreśla zawodowo odwzorowane światło. Nie tylko rozdzielczość i graficzne efekty budują jednak klimat – gotycka architektura Arkham i abstrakcyjni przeciwnicy przewijający się przez całą grę. Universum DC jest tak pojemne, że dla większości z nich zabrakło miejsca i pojawiają się tylko epizodycznie, zostawiając miejsce Jokerowi, Pingwinowi, Dwóm Twarzom czy Freezowi. Nie bez znaczenia jest też dźwięk – zarówno pompatyczna muzyka jak i klimatyczny anglojęzyczny dubbing. Polskiego nie ma, ale są za to kinowe napisy. I to na wszystkich trzech platformach. Polski dystrybutor postarał się i przetłumaczył nie tylko ścieżki dialogowe, ale też np. hasła do drzwi w komputerze Batmana. Profesjonalna robota.

Po skończeniu Batman: Arkham City pojawia się tryb New Game Plus, gdzie zaczynamy przygodę od zera ze zdobytym już wcześniej ekwipunkiem i umiejętnościami. Silniejsi wrogowie stanowią wtedy odpowiednio większe wyzwanie, ja jednak walczyłem sam ze sobą, żeby ponownie nie zacząć grać w Batmana. I jest to chyba najlepsza rekomendacja, choć mógłbym rozpisać się jeszcze o misjach w skórze Cat Woman, zagadkach Riddlera czy unikalności Arkham, ale po co? Sprawdzicie to sami, bo najnowszy Batman to pretendent do gry roku i po prostu trzeba w niego zagrać.

Paweł Olszewski

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php