Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

9.02.2012
czwartek

„Władca Pierścieni: Wojna na Północy” – recenzja gry

9 lutego 2012, czwartek,

Hu, hu, ha, nasza zima zła

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o „Wojnie na Północy”, miałem nadzieję, że gra opowiadać będzie o Wojnie Wygnanych Elfów z Nieprzyjacielem, toczącej się na północnym zachodzie Śródziemia na długo przed wydarzeniami opisanymi we „Władcy Pierścieni”. Nie będę ukrywał, że od dawna marzyła mi się taka produkcja.

W końcu kto nie chciałby zobaczyć Wielkiej Bitwy, w trakcie której połączone armie Valarów, Eldarów oraz ludzi pokonały potęgę pierwszego Władcy Ciemności, Morgotha? Niestety dość szybko stało się jasne, że najnowsze dzieło Snowblind Studios to kolejna wariacja na temat trylogii, niewiele mająca wspólnego z „Silmarillionem” i legendami o Dawnych Dniach. Skąd zatem taki tytuł?

Historia przedstawiona w grze toczy się równolegle do przygód Froda, a opowiada o losach trójki przyjaciół, Dúnedaina Eradana, krasnoluda Farina i elfickiej strażniczki wiedzy, Andriel, którzy jako grupa dywersyjna mają za zadanie pokrzyżować plany podbicia ziem dawnego Arnoru i przyległych mu krain przez czarownika Agandaura. Autorski scenariusz w dość ciekawy sposób rozwija ledwie zaznaczony na kartach powieści wątek walki wolnych ludów północy z najeźdźcami z Mordoru. Jest też doskonałym pretekstem do pokazania nieco mniej znanych zakątków Śródziemia, takich jak Góry Szare, ruiny Fornostu – númenoryjskiego miasta na Wzgórzach Eriadoru czy Karn Dum, dawnej twierdzy Czarnoksiężnika z Angmaru, pierwszego i najpotężniejszego z Nazguli.

Snowblind Studios tworząc „Wojnę na Północy” dysponowało zarówno prawami do książkowego „Władcy Pierścieni”, jak i do jego filmowej adaptacji. I trzeba przyznać, że zrobiło z nich całkiem niezły użytek. Gra ma klimat, którego na próżno szukać w innych produkcjach typu hack and slash. Już od pierwszych chwil, kiedy zobaczyłem Czarnych Jeźdźców atakujących pod osłoną nocy obóz Dúnedainów, nie miałem wątpliwości, że trafiłem do Śródziemia pod koniec Trzeciej Ery. Wrażenie to potęgują duża dbałość o szczegóły i zgodność z literackim pierwowzorem oraz liczne nawiązania do trylogii Petera Jacksona. Nie tylko Elrond Półelf, jego córka Arwena, stary Bilbo i Drużyna Pierścienia, których możemy spotkać w Rivendell, wyglądają jak filmowi bohaterowie. Także wiele miejsc wraz z wypełniającymi je przeciwnikami, orkami, trollami czy Uruk-hai, przywodzi na myśl hollywoodzką megaprodukcję. Niesamowity klimat to w dużej mierze również zasługa świetnie zrealizowanej warstwy dźwiękowej (ciarki po plecach potrafią przejść, kiedy się słyszy wzywający do boju róg) oraz soundtracku Inona Zura, kompozytora odpowiedzialnego za muzykę m.in. w „Icewind Dale 2” oraz serii „Dragon Age”.

„Wojna na Północy” ma olbrzymi potencjał, którego jednak nie wykorzystuje. Schematyczna, liniowa rozgrywka, polegająca na mozolnym przedzieraniu się od check pointu do check pointu po bardzo podobnie skonstruowanych poziomach po pewnym czasie zaczyna nudzić, a ciągłe odbijanie się od niewidzialnych ścian, wyznaczających jedyną słuszną drogę, irytuje. Nie lepiej prezentuje się trójka bohaterów, w towarzystwie których przyjdzie nam spędzić kilka, kilkanaście godzin niezbędnych do ukończenia kampanii. Postaci są bezbarwne, trudno się do nich przywiązać, zaś wybór tej czy innej klasy ma stosunkowo niewielki wpływ na przebieg zabawy. Niezależnie bowiem, czy wcielimy się w ciężkozbrojnego krasnoluda, zwinnego Dúnedaina czy magicznie uzdolnioną strażniczkę wiedzy, przez większość gry i tak korzystać będziemy z dwóch ataków wręcz oraz jednego dystansowego. Sam system walki jest prosty i szalenie widowiskowy, a polega na wyprowadzaniu za pomocą myszki serii lekkich (LPM) i ciężkich (PPM) ciosów, po których następują efektowne, wykonywane w zwolnionym tempie uderzenia krytyczne. Wygląda to świetnie i przez pierwszych kilka godzin sprawia dużo frajdy, z czasem jednak staje się monotonne, zwłaszcza, że urozmaicających starcia umiejętności specjalnych nasi bohaterowie znają stosunkowo niewiele.

Nowy „Władca Pierścieni” najlepiej sprawdza się w trybie kooperacji. Nie przeszkadza wtedy ani liniowość produkcji, ani brak wyraźnego zróżnicowania postaci. Liczy się tylko to, kto będzie miał więcej orków na koncie pod koniec każdego etapu (o czym informują stosowne statystyki). Z myślą o wspólnej zabawie stworzono również specjalne areny (na razie są dwie), na których możemy spróbować swoich sił w pojedynkach z coraz trudniejszymi do pokonania falami wrogów. Wymagają one nieco zgrania, ale zapewniają sporo emocji.

„Wojna na Północy” miała szansę stać się jednym z ciekawszych tytułów minionego roku. Niestety na tle innych produkcji typu hack and slash wyróżnia ją tylko niepowtarzalny klimat Śródziemia oraz filmowej trylogii Petera Jacksona. Jak dla mnie to trochę za mało, biorąc pod uwagę w jak gorącym okresie gra została wydana (dość powiedzieć, że mniej więcej w tym samym czasie co „Skyrim” i „Batman: Arkham City”). Jeżeli jednak jesteście fanami gatunku i kochacie wykreowany przez Tolkiena świat, nie powinniście żałować.

Tomasz Kupiecki

Zalety: klimat
Wady: liniowa, schematyczna rozgrywka

Władca Pierścieni: Wojna na Północy” PC, Hack and slash, producent Snowblind Studios, Dystrybutor Cenega. Gra dostępna także na PS3 i X360.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 2

Dodaj komentarz »
  1. Czy można prosić choćby o pobieżne o porównanie z Dragon Age II? Po tej recenzji mam wrażenie że istota obu gier jest podobna (typowo hack&slash, „niewidzialne ściany”, liniowość…) Pytam bo pomimo tych wad DA II wciągnął mnie bardzo mocno, ciekaw jestem czy warto brnąć w ten tytuł gdy kiedyś nasycę się wystarczająco Skyrimem 🙂 Smuci mnie trochę ta wspomniana niewyraźność bohaterów której w DA II zdecydowanie nie było…
    Pozdrawiam,
    Michał

  2. Według mnie obie gry więcej dzieli niż łączy. Dragon Age 2, mimo licznych uproszczeń, to nadal RPG z wielowątkową fabułą, różnorodnymi bohaterami, rozbudowanymi dialogami, wyborami moralnymi itd., czyli wszystkim tym, do czego przyzwyczaiły nas produkcje BioWare?u. Na wyższych poziomach trudności dochodzą jeszcze elementy taktyczne, odpowiedni dobór towarzyszy, korzystanie z aktywnej pauzy itp. Wojna na Północy zaś to typowy hack and slash, w którym wszystkie składniki rozgrywki podporządkowane są jednemu ? mocno zręcznościowej walce (o aktywnej pauzie i wydawaniu komend członkom drużyny można zapomnieć). Utrzymana w klimacie trylogii fabuła pełni jedynie rolę tła. Zadań pobocznych jest niewiele, dialogi często są opcjonalne, a decyzje przed jakimi przyjdzie nam stawać, ograniczają się do wyboru tej czy innej broni. Mówiąc krótko, nowy Władca Pierścieni, w przeciwieństwie do Dragon Age 2, RPG nie jest. Inny ciężar gatunkowy. Pozdrawiam 🙂

css.php