Zdetronizować starego króla
Wystartowało kolejne podejście Electronic Arts do gatunku MMORPG – (bardzo) wieloosobowej gry typu role-play. Wyprodukowana przez BioWare gra StarWars: The Old Republic jest pozycją, na którą czekali zarówno fani uniwersum George’a Lucasa jak i gracze przeróżnych innych MMO, którym stare tytuły już się znudziły.
I jak przy każdym kolejnym MMO, pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, brzmi: Czy zagrozi pozycji World of Warcraft? Od lat pojawiają się gry, których autorzy chcieliby osiągnąć sukces porównywalny z blizzardowym. Koronę króla MMO miał przejąć Lord of the Rings Online (Midway) – porażka. Potem Warhammer Online: Age of Reckoning (EA) – dramat. Age of Conan (Funcom/Eidos) – klęska. Rift – niewiele lepiej.
Ale król jest coraz słabszy. Starzeje się, traci zwolenników (mimo – a może z powodu – ciągłego ułatwiania im życia). Być może nadszedł już czas na zmiany?
WoW dla znudzonych WoW-em
SW:TOR wydaje się to doskonale rozumieć – do tego stopnia, że to właśnie weterani gry Blizzarda odnajdują się w świecie The Old Republic bez większych zgrzytów. Identyczna jest większość zasad, niemal taka sama nawet klawiszologia. I to działa – do gry podchodzi coraz więcej byłych graczy WoW, którzy nagle ze zdziwieniem mówią: ej, przecież to WoW w „bardzo odległej galaktyce”. I ci kombatanci przenoszą tu nie tylko terminologię MMORPG (dziesiątki pojęć typu aggro, tank, dps, lfg, cc, dot/hot, rez, omw, adds, mobs/trash, ninja… których znajomość jest podstawą wieloosobowej gry) ale nawet pojęcia typowe dla SW:TOR często zamieniają na warcraftowe odpowiedniki (np. „Alliance/Horde” zamiast „Republic/Sith”, „battleground” zamiast „warzone”) i takimi pojęciami operują podczas komunikacji z innymi graczami.
A to wzbudza naturalny sprzeciw (a nieraz nawet złość) tych, którzy takiego doświadczenia nie mają. „SW:TOR is not WoW!” jest nieraz powtarzane jak mantra na forach i w samej grze, tak jakby to porównanie miało w jakiś sposób deprecjonować nową pozycję, która nagle miałaby się okazać zaledwie nieoryginalnym klonem. A tymczasem jest wręcz przeciwnie – przecież porównywanie do tak wielkiego sukcesu nobilituje. Poza tym myliłby się ten, kto by sądził, że Blizzard nie kopiował żadnych wcześniejszych udanych rozwiązań. Wcześniej były przecież Ultimy, Everquesty… MMORPG nie jest pionierskim gatunkiem.
A mimo to firmie BioWare, autorowi The Old Republic udało się umieścić kilka nowych rzeczy, przy czym niektóre z tych nowości są bardzo dobre (jak towarzysze czy walki kosmiczne), a niektóre nawet zachwycające (fabuła).
Multiplayer, zwłaszcza massive
Z drugiej strony nie brakuje bowiem opinii, że nowa gra jest „takim wielkim KotOR-em, opcjonalnie z innymi graczami”. Ciężko mi to ocenić, bo w Knights of the Old Republic (pierwsza część również BioWare) nie grałem, ale faktycznie nacisk na opowieść, na klimat i na grę jednoosobową jest niesamowity. W zasadzie jeśli ktoś nie lubi gry wieloosobowej, to bez problemu może ją sobie odpuścić, a i tak będzie miał co robić przez kilka miesięcy. Osiem klas to osiem niezależnych opowieści, które każdy gracz przeżywa w pojedynkę – cała reszta gry, w której gramy razem z innymi (też opcjonalnie) to w zasadzie misje poboczne.
A jeśli ktoś lubi grę wieloosobową, lubi umawiać się z przyjaciółmi (albo całkiem obcymi przechodniami) na chwile wspólnej zabawy, to i tu już teraz gra ma dużo do zaoferowania – tak w sferze player versus player, jak i przede wszystkim player versus environment (czyli inaczej mówiąc – kooperacja).
Tzw. kontentu do gry w grupach jest bardzo dużo – zarówno są to misje, na które zostajemy oddelegowani z centrum floty kosmicznej, jak i przygodne zadania, na które trafiamy podczas wędrówek po poszczególnych planetach. Jest gdzie wykazywać się własną specjalizacją, jeśli jest się na przykład lekarzem albo tankiem (postacią, która dobrze się broni, ale słabo atakuje – jej zadaniem jest wzięcie na siebie ataku wrogów podczas gdy inni członkowie drużyny będą zadawać bardziej mordercze uderzenia).
mmoRPG
W przeciwieństwie do wcześniejszych tytułów, gdzie nacisk w nazwie gatunku był położony na aspekt massive multiplayer, tutaj rzuca się w oczy przede wszystkim roleplaying.
Warstwa odgrywania postaci została wzmocniona przez rzecz karkołomną: nagrane dialogi dla większości wypowiedzi, które pojawiają się w grze (większości, bo niektóre droidy piszczą jak R2D2, Wookie wyje jak Chewbacca itp.). To nie tylko robi kolosalne wrażenie, ale przede wszystkim pozwala bardzo szybko polubić i wczuć się we własną postać. Już po pół godzinie gry chłonąłem każdy gest i każde zdanie swojej postaci, podczas gdy w WoW wszystkie treści zadań i ewentualne dialogi przeskakiwałem bez czytania.
To nie jest tak, że u Blizzarda tej fabuły nie ma – też jest, i też jest ciekawa, ale trzeba bardzo chcieć ją zauważyć i do niej dotrzeć. A tutaj każdy element gry prezentuje jakąś historię, oryginalnie i konsekwentnie
Dobrzy, Źli i Piękni
Z tym odgrywaniem postaci związane jest pewne zaskoczenie, jakie stanowi podział na zwalczające się frakcje Imperium i Republiki. Spodziewałem się, że twist może być nieco podobny jak w WoW, gdzie wbrew pozorom to orki i trolle są rasami szlachetnymi i odważnymi, a ludzie i zwłaszcza elfy – mniejszymi lub większymi zbrodniarzami. I gdy po 10 czy 15 poziomie dotarłem na Coruscant, dość szybko nabrałem odrazy do toczonej rakiem korupcji Republiki. Nie wiem jeszcze jak to jest u Sithów, ale mój przemytnik jest zdecydowanie przyzwoitszym i uczciwszym człowiekiem (ok., Miralaninem) niż na przykład członkowie senatu.
To co mnie jednak zdziwiło, to dość ciekawa mechanika wyborów, którą wprowadza The Old Republic – w praktycznie każdym zadaniu mamy jakiś wybór. I nawet, jeśli w większości przypadków nie ma on szczególnego wpływu na sposób rozwiązania problemu, to bywa, że decyduje o tym, czy będzie nam bliżej do Jasnej, czy do Ciemnej Strony Mocy. I chociaż gra w Republice zachęca do Jasnej Strony (a w Imperium – do Ciemnej), to nie ma obowiązku wyboru zgodnego z oficjalną doktryną. Zaskakująco wielu graczy w związku z tym wybiera tę złą, bardziej atrakcyjną stronę, chociaż grają dla Republiki.
Postanowiłem więc sprawdzić, jak wygląda taka gra „na opak” i – jak to się mówi – rollnąłem alta (czyli stworzyłem drugą postać). Mój rycerz Jedi wybierał tylko „najgorsze” możliwe odpowiedzi. Na początku byłem zachwycony – żółtodziób strasznie kozakował, arogancko pyskował do swojego mistrza i kolegów, no kupa śmiechu po prostu, jak przy każdym młodym koguciku przekonanym o własnej nieśmiertelności. Gdzieś w połowie nauki zaszantażował współuczniów grożąc, że wyda ich romans nauczycielom, jeśli nie dadzą mu wartościowego fantu. A pod koniec, zanim zakończył swoją edukację, mój rycerz (!) Jedi (!!) zbałamucił i wykorzystał seksualnie (!!!) przywódczynię uchodźców, pogrążoną w żalu po śmierci matki i przytłoczoną odpowiedzialnością za swój cierpiący lud. A pół godziny i dwa questy później zamordował ją z zimną krwią. W momencie pasowania na rycerza był już po Ciemnej Stronie.
I w tym momencie przestałem chcieć nim grać dalej. Rozumiem, że to tylko (???) gra, i sam bardzo lubię, jak elektroniczna rozrywka stawia przed graczami jakieś dylematy moralne. Ale po pierwsze, SW:TOR jest pozycją dla 13-latków (USA) lub 16-latków (EU). Trochę może za wcześnie? A poza tym – jakie dylematy? Mechanika wydaje się premiować albo bycie bardzo dobrym, albo bardzo złym, i gdy już się ustawimy na jakiejś ścieżce, to siłą rzeczy będziemy woleli na niej pozostać – bycie „zbalansowanym” chyba się nie opłaci (chociaż może za krótko jeszcze gram, żeby to dobrze ocenić). Póki co jednak, mój „dobry” przemytnik często zgrzyta zębami, ale wybiera „dobre” odpowiedzi tylko po to, żeby sobie statystyk nie popsuć. Bo raz za wykonane zadanie chciał kasy i npc-e się na niego obrazili…
Bardzo jestem ciekaw, ilu graczy po stronie Sithów wybrało Jasną Stronę, ale po stronie Republiki „Ciemnych” widać zdecydowanie zbyt dużo. Chyba faktycznie jest to łatwiejsza (albo bardziej „cool”) droga.
Wojny, gwiezdne
Wypada też powiedzieć kilka słów o swego rodzaju zręcznościowej minigrze umieszczonej przez autorów w The Old Republic: bitwach kosmicznych. Wielu graczy, zwłaszcza starszych, weteranów legendarnych symulatorów spod marki X-Wing czy Tie Fighter, jest po prostu zawiedzionych rozwiązaniem, które znalazło się w TOR. Tutaj bowiem, chociaż można zasiąść za sterami swojego statku i wziąć udział w kilku, może kilkunastu misjach w przestrzeni, to wszystkie spotkania są dokładnie wyreżyserowane, zaś rola gracza sprowadza się do zręcznościowego unikania meteorów i strzelania do pojawiających się na ekranie celów. Zupełnie niewymagający myślenia przerywnik, gdy akurat nie ma się ochoty na żadne kombinowanie.
Ale trzeba pamiętać, że to tylko przerywnikowa minigra, która w żadnym wypadku nie stanowi istotnej części rozgrywki – Star Wars: The Old Republic nie jest symulatorem. Chociaż faktycznie, szkoda, że te misje są jednoosobowe. Oj jak fajnie by się postrzelało do Sithów, z kolegami jako skrzydłowymi…
Technikalia
Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o największych problemach, jakie ma ta gra, i jakie mogą od niej odrzucić graczy po pierwszych dwóch czy trzech miesiącach (w zależności od wybranych planów abonamentowych). Przede wszystkim widać w niej ogromne pole do poprawy, jeśli chodzi o ilość błędów i wydajność. Owszem, jest ładna, ale bez przesady – Battlefield 3 to to nie jest. Może trochę ładniejsza od WoW, ale za to wymagania ma o kilka klas wyższe. Karty graficzne, które tytuł Blizzarda (czy choćby już nieco nowszego Conana) obsługują bez zadyszki na najwyższych detalach, pocą się i wirują wentylatorami w TOR nawet podczas patrzenia w puste nieruchome niebo. Do tego dochodzą niesamowicie długie czasy ładowania i przede wszystkim błędy w samej grze.
TOR ma stanowczo zbyt wysokie wymagania sprzętowe i nie ma siły, aby dało się komfortowo grać na „wymaganiach minimalnych”. Nowy komputer gamingowy ze średniej półki to jest de facto minimum sprzętowe dla tej pozycji. I być może na 8GB RAM nie będzie tak strasznie cięło, ale tego jeszcze nie sprawdziłem – 4GB to jednak za mało do płynnej rozgrywki. Nie oferując (póki co) nawet połowy tych możliwości, co konkurencja (np. brak konfigurowalnego UI) wymaga o wiele więcej w warstwie technicznej – to się musi źle skończyć, jeśli autorzy nic z tym nie zrobią.
A jakby tego było mało – ostatnio praktycznie codziennie przez kilka godzin nie działają serwery (w związku z poprawkami kolejnych usterek), przy czym prace konserwacyjne administratorzy przeprowadzają wtedy, gdy Ameryka śpi. A my na Starym Kontynencie się zżymamy, bo mimo opłaconego abonamentu i wolnego czasu (bo na przykład Święta, albo Trzech Króli) nie możemy się zalogować. Działa tu stara zasada amerykańskich wydawców pt „mamy cię gdzieś, Europo”. Blizzard przynajmniej miał na tyle wstydu, aby europejskie serwery serwisować podczas gdy to my śpimy, a nie Amerykanie.
Podsumowując
Mimo wszystko cieszę się bardzo, że dałem tej grze szanse. Mimo tego, że wiem, jak się skończyło moje poprzednie wsiąknięcie w MMORPG i mimo masy technicznych problemów, które na tym etapie rozwoju ma SW:TOR.
Zachwyca przywiązanie do fabuły, dużo frajdy sprawiają misje kosmiczne (chociaż niestety jednoosobowe), fajnie się gra albo flirtuje z „towarzyszem”. Można poszukać innych osób, które lubią to samo i zorganizować się w gildię. A potem w 4, 8 albo 16 osób pójść zabić jakiegoś złego bossa, albo pogonić Sithów gdzie pieprz rośnie. Jest przy czym mile spędzać czas – jak to w porządnym MMORPG.
Wydaje mi się, że to będzie bardzo wartościowy tytuł na rynku, który być może nawet zagrozi pozycji World of Warcraft. Bardzo jestem ciekaw, jak to się skończy.
Jakub Gwóźdź (lekarz-przemytnik Zuomot na serwerze „The Shadow Runner”)
11 stycznia o godz. 11:18 64214
nota bene:
kult yedi zostal uznany w czechach za religie.
11 stycznia o godz. 13:30 64215
Zgodnie z zakładem Pascala istnieje pewne prawdopodobieństwo, że wyznawcy pójdą do piekła, nie ma jednak żadnej szansy, że nauczą się posługiwać mocą 😉
JMD
11 stycznia o godz. 14:52 64216
no ale zakład Pascala to jednak taki terroryzm do trzymania ludzi za mordę, pasuje bardziej do podejścia Sithów niż Jedi 🙂
12 stycznia o godz. 9:37 64218
W żadnym przypadku – jeśli założymy, że człowiek ma wolną wolę (a zakład Pascala dotyczył Pascala, i nie służył do zmuszania nikogo poza nim do postępowania zgodnie z moralnością, wiarą i rozumem), również zezwalającą na robienie głupot – vide „Jedi religion”…
Wracając do merituma – czy ToR jest trudniejszy od Wowa?
JMD
12 stycznia o godz. 19:28 64220
Miejscami jest trudniejszy nawet od wowa sprzed pięciu lat. Od WoW-a w obecnej postaci jest dużo trudniejszy. Ale to moje odczucie – YMMV, jak to mawiają w internecie.
12 stycznia o godz. 20:34 64221
JMD
12 stycznia o godz. 9:37
dla 90% czechow jest kult yedi tak samo,
a moze nawet mniej(?), glupi,
jak twoj katolicyzm.
12 stycznia o godz. 21:06 64222
Ręce mnie opadli…
JMD
12 stycznia o godz. 21:24 64223
chyba yeti…
nie wiem, czy jest sens karmić trolla, ale wyjaśnijmy sobie coś:
1. ten wyraz się piszę przez „J”, nie „y” na początku.
2. nie ma czegoś takiego jak „uznanie za religię”, jest tylko deklaracja kilkunastu tysięcy ludzi. z czego pewnie część to faktycznie fani, ale druga część to zniechęceni do przedstawicieli wiodących religii ateiści i antyklerykałowie, którzy w ten sposób chcą coś zamanifestować. „dżedaizm” jest tu odmianą czajniczka Russella.
3. dżedajowców jest dużo więcej w Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii, czy przede wszystkim, w UK
4. nie rozdają tylko kradną.
Technopolis jest portalem „o grach z kulturą”. To oznacza między innymi, że nawet jeśli mamy różne światopoglądy, to traktujemy się wzajemnie z kulturą i bez wycieczek adpersonalnych.
12 stycznia o godz. 21:51 64224
pan chrystus mial poczatkowo tylko 13 zwolennikow, a dzisiaj ile?
to samo z mahometem, leary´m czy hubbard´em…
Jakub Gwóźdź
„4. nie rozdają tylko kradną.”
nie kumam.
12 stycznia o godz. 22:03 64225
http://pl.lmgtfy.com/?q=nie+rozdaja+tylko+kradna
12 stycznia o godz. 22:33 64226
@Jakub Gwóźdź:
myslisz, ze cie nabijam w butelke z tym kultem „jedi”?
nie.
12 stycznia o godz. 22:45 64227
To fajnie, że jest trudniejszy (ToR) – wynika z tego, że w Wow’ie, krainie hardkorów (dr Sheldon Cooper) też bym sobie jakoś poradził. Tymczasem – nabiłem 22 level i mam ciekawego towarzysza – bojowego droida z zaimplementowanym patriotyzmem republikańskim: „polecimy na skrzydłach tego durastalowego orła i zaniesiemy żagiew wolności pod same drzwi imperatora”. Niezły, co?
JMD
12 stycznia o godz. 22:55 64228
kordian?
12 stycznia o godz. 22:59 64229
nie gram online od paru lat.
a zaczynalem od space invaders w 1978.
12 stycznia o godz. 23:01 64230
he,he, mam tez kombinezon dv w szafie,
moze sie jeszcze przyda…