Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

3.12.2012
poniedziałek

„Red Faction: Armageddon” – recenzja gry

3 grudnia 2012, poniedziałek,

Dużo bum za jednego dolara

Humble Bundles to dość znana inicjatywa polegająca na sprzedawaniu gier typu indie za przysłowiowe co łaska. Od chwili premiery miała już kilkanaście edycji, w których można było kupić nie tylko gry niezależne, ale również muzykę czy ebooki. Najnowsza promocja jest jednak dość nowatorska – oto w pakiecie za jednego dolara (oczywiście „co łaski” można dać dużo więcej) otrzymujemy gry z segmentu AAA wydane przez firmę THQ: serię strategii czasu rzeczywistego Company of Heroes, Metro 2033, Darksiders, Saints Row: The Third (za tę trzeba dać kilka dolarów więcej) oraz Red Faction: Armageddon.

Jak zapewne niejeden gracz, kupuję sobie od czasu do czasu gry w promocjach (niech cię, Steam!), które później leżą na dysku nigdy nie odpalone… A czasami coś przegapię i się zżymam, gdy miesiąc później najdzie mnie jednak ochota na któryś z oferowanych wcześniej tytułów. Nauczony tym doświadczeniem, na wszelki wypadek kupiłem też tego najnowszego Humble Bundle’a.

I nagle weekend zniknął. Bo wspomniane „Red Faction: Armageddon” okazało się dużo ciekawszą grą, niż oczekiwałem:
To kolejna odsłona serii Red Faction (poprzednia część, Guerilla, była już recenzowana na Technopolis), ale w zabawie zupełnie nie przeszkadza fakt, że nie grało się we wcześniejsze części – wiem z własnego doświadczenia. Zapewne ominęło mnie kilka fabularnych nawiązań, ale powiedzmy sobie od razu – fabuła w tej grze jest tak cienka, pełna klisz i banałów, że wystarczy, jeśli potraktujemy ją jako pretekst do efektownej demolki. Rzecz się dzieje na skolonizowanym Marsie, gdzie ludzkie osiedla są atakowane przez nieprzebrane hordy insektoidów, a nasz dzielny bohater musi tę inwazję powstrzymać. Co w końcu robi, w stylu przypominającym Toma Cruise’a (tyle chyba mogę napisać bez zdradzania zbyt wiele z zakończenia). Po drodze pojawia się cycata błękitnooka i kolega z wojska. Zaskoczeń zero, zwrotów akcji też. Ale gdybym szukał gry z dobrą fabułą, ponownie wybrałbym Maxa Payne’a albo SpecOps. A ja akurat chciałem sobie chwilkę pobiegać, postrzelać i porozwalać wybuchające beczki. Tylko nie miałem pojęcia, że to bieganie, strzelanie i rozwalanie w Red Faction będzie takie fajne i wciągające.

Istotą rozgrywki w RF:A jest zniszczalne środowisko. A w zasadzie nie tylko zniszczalne, ale również odbudowywalne (przy pomocy nanotechnologii). Przy czym jest to w pełni działający fizyczny model wyrywania poszczególnych elementów z praktycznie wszystkich konstrukcji. Najzabawniej robi się przy tym w momencie, gdy uzyskamy dostęp do działka magnesowego. Przy jego pomocy możemy rzucać fragmentami budynków we wrogów, lub wrogami w budynki. Wrogami w innych wrogów. Wrogami do lawy. Wiecie już, o co chodzi.

Jak na standardową nowoczesną liniową strzelankę przystało, w RF:A będziemy też mieli okazję pilotować różne urządzenia do siania zagłady: od egzoszkieletu przez kroczące pająki po latające myśliwce, i podobnie jak w innych grach, będą to tylko drobne przerywniki urozmaicające zabawę. Istotą RF:A pozostanie zwykła podróż samotnego umięśnionego bohatera do piekła i z powrotem. Może nie do końca samotnego, bo wyposażonego w naręczny komputer obdarzony osobowością i dobrymi pomysłami. A także kilka rodzajów broni (w tym taką miotającą czarne dziury – nie oszukuję was). Ale kto potrzebuje broni, gdy ma do dyspozycji hak z magnesem?

Protagonista, Darius Mason, jest przeuroczą karykaturą przeciętnego bohatera gry komputerowej. Wyszczekany, odpasiony twardziel, nawet trochę skrzywdzony przez świat, który go nie rozumie, ale który i tak trzeba uratować. A przy tym jest w tej swojej naiwności i infantylności taki jakiś sympatyczny. To nie jest nawet chamski Duke Nukem, czy tragiczny kapitan Price. Darius jest zupełnie bezwymiarowym kolesiem, którego przy tym nie sposób nie lubić.

Do tego wszystkiego gra bardzo ładnie prezentuje się od strony artystycznej. Grafika stoi na wysokim poziomie (przy czym stylem momentami przypomina niedocenione polskie Hard Reset), przyjemnie ogląda się też świetnie zrealizowane przerywniki filmowe. Nawet aktorstwo (tak zwana wersja „kinowa”, czyli polskie napisy, angielskie dialogi) jest całkiem naturalne. Tylko ta muzyka niezbyt przyjemna do słuchania…  to da się jednak przeboleć. Gra w warstwie wizualnej nie sili się na przesadny realizm, skupiając się na widowiskowości. I to działa. Nie odrzuca nachalną brutalnością (zresztą w większości przypadków zabijamy przerośnięte owady), za to zapewnia zabawę wewnętrznemu dziecku, które od czasu do czasu lubi coś widowiskowo rozwalić.

Jeśli zamiast bezpretensjonalnej rozrywki macie ochotę na tanią grę na emocjach w stylu Modern Warfare czy Battlefieldów, z tak zwanymi „moralnymi wyborami” – nie polecam Red Faction: Armageddon. W przeciwnym wypadku – promocja na Humble Bundle trwa do 12 grudnia!

Jakub Gwóźdź

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 2

Dodaj komentarz »
  1. Gra nie jest taka zła, ale niestety nie ma szans w porównaniu ze świetną i przełomową pierwszą częścią. W Armageddon, którego kupiłem razem z Guerrilla za 20 zł też się bardzo dobrze gra. Grafika nieco lepsza, akcja nawet ciekawa i fabuła też.

  2. 1-sza część jest zdecydowanie lepsza.

css.php