Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

24.10.2012
środa

Które buzzwordy trafią na TOPkę?

24 października 2012, środa,

Czyli ponglish w branży gier i nowych mediów

Co znajduje się aktualnie na hypie w gamingowym slangu? O czym się mówi w game devie i social mediach? W poniższym casie pokażę najbardziej absurdalne przykłady anglicyzmów w strefie digital. A wszystko to w trosce o end usera (readera)!

Uwaga: wszystkie przykłady wykorzystane w tym artykule są w 100% autentyczne!

Polacy to jednak gęsi…
Wydaje się, że wraz z pojawieniem się nowych technologii w promocji dostaliśmy alternatywny słownik języka polskiego. Wystarczy włączyć telewizję, poczytać blogi czy przejrzeć program prelekcji z konferencji i festiwali z branży gier wideo i mediów społecznościowych, żeby nauczyć się odmiany ponglish w wydaniu niemal kolekcjonerskim. Nawet przeciętny Polak na Wyspach nie powstydziłby się takiej znajomości „pidżynowego” angielskiego. Jaka jest jednak przyczyna tak agresywnej ekspansji językowej? Czy winna jest nasza mało plastyczna polszczyzna, czy brak wyobraźni jej spikerów natywnych?

Kraina zerem i jedynką flowująca
Branża chce być światowa, modna i postrzegana jako rozwojowa. Kojarzona z jakością, jak niegdyś niemieckie garnki i austriackie magnetowidy przez pokolenie naszych ojców i babć. Jej przedstawiciele częściej jednak (nie zdając sobie z tego sprawy) stylizują się na „Dżoanę” Krupę i tym samym wywołują kwaśny uśmiech na twarzach swoich słuchaczy. Bardziej świadomy unikalny user niechętnie zalajkuje post o artworkach z gier. Przeciętny czytelnik nie zrozumie jak obejrzeć serial na second screenie. A niedoświadczony językowo i chłonny umysł ogłuszonego net-speakiem gimnazjalisty zamieni media społecznościowe na socjalne.

Skoro problem nadmiernego stosowania anglicyzmów (czasem w wersji zupełnie niezmodyfikowanej) jest tak powszechny, należało by zadać sobie pytanie o przyczynę? Dlaczego polska branża tak bardzo drży przed stosowaniem polskiego słownictwa? Być może nasi specjaliści maskują w ten sposób swoją niewiedzę, a może najzwyczajniej w świecie wyznają zasadę niechlujności językowej. O ile prywatne ponglishowe rozmowy designerów, developerów i rozmaitej maści geeków wydają się po części usprawiedliwione, o tyle publiczne wystąpienia przesycone tym samym slangiem już nie.

Aardvark of Fnord, Flickr, CC by SA

Wniosek – aby zostać uznanym za eksperta danej dziedziny trzeba koniecznie mówić o must-have’ach albo looku i feelu. Zresztą, przy tylu appkach uruchomionych w backgroundzie bardzo ciężko skupić się na przetwarzaniu języka w czasie rzeczywistym. W peaku (a może w treflu?) tak się mózg grzeje, że brakuje RAMu dla translatora.

TOPka – czyli 10 absurdalnych case’ów

Może więc należy dać przykład dobrej praktyki językowej i wypracować wspólny język, który będzie atrakcyjny dla miłośników gier, ekspertów w branży, dziennikarzy oraz naukowców? Rozpocznijmy walkę o puryzm językowy od analizy przypadków (case studies?) i zaproponowania konkretnych rozwiązań terminologicznych. Przyjrzyjmy się kilku z życia wziętym przykładom i zobaczmy jak specjaliści dzielą się swoim know-howem (bez angielskiej pronuncjacji wychodzi nam z tego „chów knowów” – kto wie może to zaszyfrowany język tajnych operacji rządowych na kwarkach?).

Moją listę otwiera specjalny przypadek, który wykracza poza wszelką kategoryzację. Zastosowany neologizm utrudnia stwierdzenie, co tak naprawdę „autor miał na myśli”.

1. Ponglish: Wraz ze wzrostem adapcji smartfonów oraz tabletów widzimy zmianę w sposobie, w jaki ludzie konsumują treści telewizyjne.

Proponowany termin: możliwość dostosowania

Komentarz: W tym przypadku autor zdania wyprzedził swoją epokę. Nawet wyszukiwarka Google nie poradziła sobie ze słowem adapcja!

2. Ponglish: Grywalizacja traktowana jest jako buzzword, który potrafi otworzyć wiele drzwi.

Proponowany termin: słowo-wytrych

Komentarz: Nie bądźmy tacy skromni. Przecież można zawsze otworzyć gate’y.

3. Ponglish: Dlaczego warto kochać swoich klientów? Czyli o podejściu do end usera, co w nim jest istotne i dlaczego się opłaca, poza tym, że jest mile.

Istniejący termin: użytkownik docelowy

Komentarz: Czyżby polskie słowo użytkownik usunięto ze słownika?

4. Ponglish: Ale co z tytułami, które nie goszczą na TOPkach największych sieci sprzedaży?

Proponowany termin: szczytach list

Komentarz: A już się wydawało, że „top lista” nie zejdzie ze szczytów list słowotwórczych przebojów. Została jednak brutalnie wyparta przez tzw. topkę.

5. Ponglish: Mechanizmy social są także coraz częściej przenoszone do gier uważanych za hardkorowe.

Proponowane terminy: społecznościowe; do gier zaangażowanych/do gier tzw. hardkorowych

Komentarz: Skoro w języku polskim mamy termin „społecznościowy”, to dlaczego go nie użyć? Jakkolwiek hardcorowo to brzmi możemy też pokusić się o zastosowanie słowa „zaangażowany”.

6. Ponglish: Zapraszamy na podróż w głąb umysłu game designera i świata hardcore social.

Proponowane terminy: projektanta gier; świata zaangażowanych gier społecznościowych

Komentarz: Czyżby głębia umysłu polskiego projektanta gier była niewystarczająca (a może zbyt hardcore)?

7. Ponglish: Które ze sposobów monetyzacji: freemium, premium, user generated content, reklamy i virtual goods sprawdzają się najlepiej?

Proponowane terminy: treści tworzone/generowane przez użytkownika; dobra wirtualne

Komentarz: Zaczynam coraz bardziej powątpiewać w to, czy rodzimi specjaliści znają choć jeden termin w języku polskim. Aż strach pomyśleć, co się stanie, gdy rynek zdominuje chiński.

8. Ponglish: W prezentacji przedstawiony zostanie case francuskiego dziennika Le Figaro, który w listopadzie 2011 roku wygrał konkurs na najlepsze media mobilne we Francji.

Proponowany termin: przypadek

Komentarz: A tak dobrze się zapowiadało. Skoro case, to dlaczego nie „najlepsze mobile media„?

9. Ponglish: Real World Games – geolokalizacja, augumented reality, blended reality. Konieczność sensownego zaistnienia w social media.

Proponowane terminy: rzeczywistość rozszerzona, rzeczywistość mieszana mediach społecznościowych

Komentarz: Odnoszę wrażenie, że polski w procesie ewolucji językowej  stracił deklinację.

10. Ponglish: Pracować w game devie.

Proponowany termin: w branży produkującej gry

Komentarz: W tym bezokoliczniku zdania przynajmniej pojawia się odmiana przez przypadki. Jest nadzieja!
Powyższe przykłady prowadzą do prostej i brutalnej konkluzji – w branży nowych technologii nie ma obecnie miejsca na językowe półśrodki. Casual wciąż nie jest na czasie. Liczy się prawdziwy hardcore. I tak w kółko. Do ostatniego deatha

Sonia Fizek

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 13

Dodaj komentarz »
  1. Każda profesja ma prawo do swojego sekretnego języka. Hydraulicy mówią po swojemu, naukowcy po swojemu, programiści po swojemu. Więc i publicyści mają prawo do własnego żargonu.
    Ale w rozmowach wewnętrznych. W przypadku publikacji nadużywanie takich określeń świadczy raczej o niechlujności autora i braku szacunku do odbiorcy, tak samo jak błędy ortograficzne.

  2. Zgadzam się z Panem Jakubem. M.in. takie przemyślenia skłoniły mnie do napisania tego tekstu.

  3. „Dlaczego polska branża tak bardzo drży przed stosowaniem polskiego słownictwa?”

    Niemal każda polska branża tak się zachowuje w chwili obecnej, niestety. Po pierwsze, wynika to z bardzo szybkiego rozwoju w sektorze technologicznym, za czym język polski nie nadąża do dawna. Po drugie, w ramach obecnego kształcenia stawiamy na bardzo wąskie specjalizowanie się, za czym nie idą kompetencje językowe i dobre nawyki.

    Zresztą tych ostatnich nie sposób nauczyć nawet w ramach pięcioletniego toku studiów językowych. To się krystalizuje jeszcze na poziomie wychowania przez rodziców. Jeśli w Twoim domu wstyd było mówić niechlujnie i używać makaronizmów ? świetnie, jest szansa że Twój polski jest lepszy, niż u przeciętnego tłumacza 🙂

    Poza tym niestety, ludzki mózg jest leniwy, a myślenie nad przekładem i regularnym stosowaniem polskich odpowiedników ? męczące. Liczy się szybkość i skuteczność komunikacji, choć i tu pomału dochodzimy do absurdów (używanie słów angielskich, które mają więcej sylab niż polskie odpowiedniki).

    Ach, no i ów wysiłek nie jest w żaden sposób premiowany przez jakąkolwiek branżę. Np. tłumacze techniczni kładący duży nacisk na poprawność i jakość tekstów nie zarabiają więcej od ludzi, dla których „radio buttons” to „przyciski radiowe” a „document glass” to „szyba dokumentów” (również autentyki :]). To jest raczej coś, co robisz dla siebie, żeby móc codziennie rano spojrzeć w lustro ze świadomością, że nie odwalasz chałtury tak jak przytłaczająca większość. Przypuszczam, że w branży twórców gier po prostu brakuje ludzi, których to zjawisko by specjalnie uwierało.

    Niestety to jest również powód, dla którego nie jeżdżę i nie oglądam konferencji polskich twórców gier. Nie jestem w stanie wytrzymać dłużej, niż 5 minut tego bełkotu. Kibicuję rodzimym twórcom, muszę jednak poprzestać na słuchaniu i przeglądaniu materiałów z konferencji typu GDC.

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. @Powyższe przykłady prowadzą do prostej i brutalnej konkluzji

    że polski jest nieekonomiczny, potrzebuje pięciu sylab, tam gdzie wystarczy jedna i zdecydowanie mógłby ewoluować szybciej w stronę jak najkrótszych form. Co zostało dowiedzione w praktycznie wszystkich dziesięciu kejsach.

  6. Ad. Jakub Gwóżdź:
    Nie, nie, nie!

    Nie da się bezkarnie używać bełkotu w pracy, by nie zacząć tego robić zawsze.

    Można mówić poprawnie, co więcej, ci którzy mówią poprawnie mówią zrozumiale i są znacznie wyżej w hierarchii zawodowej.
    Radzę odwiedzić kiedyś MTS (Microsoft Technology Summit)- najlepsi prelegenci mówią bardzo poprawną polszczyzną. Choć tez zdarzają im się wpadki, jak przetłumaczenie „policy” na „politykę” (powinno być „zachowanie”)…
    Ponglishem mówią zwykle zawodowcy „drugiej świeżości”, których i tak nikt nie słucha, więc wysilać się nie muszą. Może ich nikt nie słucha, bo trudno ich zrozumieć?

  7. A może chodzi po prostu o to, że użytkownicy takiego języka chcą wypaść w oczach swoich odbiorców na mądrzejszych, bardziej profesjonalnych i w ogóle wspaniałych. Bo przecież polski zna każdy kmiotek a taki inglisz to już język yntelektualnych elyt! Można błysnąć (jak się nie ma czym)

  8. Drogi Marceli, najszybszy to jest język monosylab stosowany przez ludy pierwotne i małpki. Zresztą w ogóle nie trzeba mówić – można pokazać ręką. Ale nie wiem, czy to jest najlepsza droga…
    Tak na marginesie. Byłam kiedyś na warsztatach tanecznych. Każda „figura” miała nazwę, oczywiście angielską. Warsztaty prowadził Amerykanin hiszpańskiego pochodzenia i chciał wiedzieć, jak my Polacy nazywamy poszczególne kroki. Był bardzo zaskoczony, że nazywamy je po angielsku, bo przez to te nazwy nic nam nie mówią i nic dla nas nie znaczą, a w nich właśnie kryje się SENS konkretnego ruchu.
    Konkluzja? Szanujmy swój język i skończmy szpanować na każdym kroku naszą „świetną” znajomością angielskiego.

  9. ale po co się tak rozdrabniać? Polska języka, długa, trudna, opisowa i nie prosta, zwłaszcza konstrukcyjnie. Uprościć! Jak najbardziej. Będzie prosto i zrozumiale. Dla wszystkich. Ot, choćby tak:
    – Bum-bum być lepsiejsze jak nie bum-bum. Lepiej robić bum-bum dla moja-twoja, a nie dla moja. Zakumał?-
    No i proszę, tekst jest krótki, a jakże zrozumiały…

  10. Niestety czas działa przeciwko nam.
    1. Czy dziś ktoś protestuje na słowo „marketing”, „hipermarket”, „dizajn”, „toner” itp. itp. Tylko kilka mi przyszło akurat do głowy. Na pewno jest tysiąc innych.
    2. Z powyższych terminów wydzieliłbym jednak nieudolne kalki i przepoczwarzenia – „spiker natywny”, „pronucjacja” to nie buzzwordy 😉 tylko zwykła niewiedza czy też lenistwo piszących.

  11. A ja zupełnie nie zgadzam się z taką opinią. Konferencje, blogi i inne treści mają nas edukować, przygotowywać do pracy w biznesie, który jest światowy. Używanie polskiego słownictwa będzie oznaczać tylko tyle, że ktoś będzie się musiał uczyć angielskiego (bo i tak tego będzie używał) gdzie indziej, a przekaz nie będzie osadzony nigdzie w tym, co słuchacz/czytać już zna. Po co? Traktujcie ponglisz jako edukację.

  12. Ja nie rozumiem narzekania. Jest globalizacja, pojawiaja sie zupelnie nowe okreslenia, ktore od poczatku moga byc zrozumiale dla wszystkich na swiecie a tu ktos na sile chce skomplikowac sprawe, zeby „zachowac czystosc jezyka”. Po co utrudniac? Jezyk to narzedzie komunikacji a nie cel sam w sobie.

  13. Ponglisz to edukacja, globalizacja? Przecieram oczy ze zdumienia. Zgoda, nie ma nic złego w stosowaniu nazewnictwa technologicznego, które już się przyjęło (a przyjęło się po angielsku) i stanowi podstawę komunikacji, ale błagam nie mówcie mi, że trzeba mówić o virtual goods czy end userach, żeby się porozumieć z drugim Polakiem!!!! To jest tak samo „światowe” jak stosowane w XVII wieku łacińskie makaronizmy. Tak wtedy, jak i teraz ci, którzy je stosowali chcieli uchodzić za światowców a uchodzili co najwyżej za niedouczonych wieśniaków (przepraszam, wiochmenów).

  14. Język polski to podobno jeden z trudniejszych… fakt. ale po co przekształcać? Służy porozumiewaniu się.

css.php