Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

28.03.2012
środa

Battlefield 3 – recenzja gry

28 marca 2012, środa,

Chcąc obiektywnie opisać Battlefielda 3 należałoby stworzyć cztery recenzje. Opis konsolowego trybu fabularnego, później pecetowgo i analogicznie postąpić z multiplayerem – napisać odrębną recenzję gry sieciowej na PlayStation 3, Xboksa 360 i zupełnie niezależną, skupiającą się na wersji komputerowej. Z czego wynika takie rozdrobnienie?

Z uwarunkowań technicznych. X360 i PS3 okres świetności mają już za sobą i choć na konsole te wciąż ukazuje się mnóstwo gier, to multiplatformowe tytuły wypadają na nich zauważalnie gorzej niż na PC. Battlefield 3 dobitnie podkreśla tę technologiczną przepaść, co przekłada się nie tylko na szczegółowość grafiki, ale też skalę trybu wieloosobowego – na PC są większe mapy, więcej graczy na ekranie i większe problemy techniczne wynikające z implementacji Battleloga.

Aby więc obiektywnie zrecenzować Battlefielda 3 należałoby napisać cztery teksty. Nikt nie ma jednak tyle czasu, chęci czy nawet możliwości sprzętowych, poza tym – nie ma co się oszukiwać – każdy tekst jest subiektywny, dlatego też ten będzie poświęcony Battlefieldowi 3 na PlayStation 3, a za punkt wyjścia potraktuję rewelacyjne Battlefield: Bad Company 2, a nie teoretycznie poprzednią część serii, czyli wydanego w 2005 roku Battlefielda 2. Powód takiego stanu rzeczy jest prosty – o ile „trójka” przebija „dwójkę” pod każdym względem i można by wtedy napisać, że jest to sequel idealny, tak ta sama odsłona w porównaniu do Bad Company 2 nie wypada już tak rewelacyjnie. Dlaczego? Powodów jest kilka, dotyczą głównie wątku fabularnego, choć głośny multiplayer też nie prezentuje się tak przełomowo jak jeszcze przed premierą obiecywali marketingowcy z Electronic Arts.

Zanim przejdziemy jednak to znaku rozpoznawczego serii – sieciowych zmagań na ogromną skalę, warto przyjrzeć się trybowi fabularnemu. Ten został wyprany z charakteryzującego dla Bad Company 2 poczucia humoru i zamiast wesołej Kompanii B dostajemy śmiertelnie poważną i śmiertelnie nudną fabułę opowiadającą o współczesnym konflikcie zbrojnym na Bliskim Wschodzie, zagubionych pociskach jądrowych i ratowaniu świata. Można powiedzieć – klasyka gatunku wyznaczonego przez Call of Duty 4: Modern Warfare. O ile jednak w grach Activision fabuła mimo swoich sprzeczności i niedorzeczności trzyma w napięciu, tak w grze szwedzkiego DICE zwyczajnie nudzi, a mające budować napięcie zapożyczenia z konkurencji widać jak na dłoni, co jeszcze bardziej podkreśla słabość scenarzystów Battlefielda 3.

Podobnie jak w serii Modern Warfare wcielamy się w kilku różnych bohaterów rozrzuconych po świecie, tempo akcji i zróżnicowanie nie przekłada się jednak na większą immersję, a raczej zagubienie i zniechęcenie. Wielu próbowało naśladować styl prowadzenia narracji w Call of Duty, wszyscy polegli z twórcami Battlefielda 3 włącznie. Jest to jednak dla mnie niezrozumiałe, bo ci sami ludzie potrafili przecież stworzyć bardzo dobre Bad Company i jeszcze lepsze Bad Company 2 – z nawiązującym do „Parszywej dwunastki” klimatem, nieszablonowymi postaciami i fabułą, która była idealnym połączeniem wzniosłych wątków o ratowaniu świata z merkantylnymi zapędami czwórki wojaków działających za linią wroga.

Teraz nie dość, że fabuła straciła swoją unikalność, to oberwało się też rozgrywce. Umiarkowaną otwartość świata zastąpiono nieprzyzwoicie wąskimi i najeżonymi skryptami korytarzami, a naprawdę duże miejscówki ograniczono do minimum, co doprowadziło do kuriozalnej sytuacji, gdzie w grze wojennej słynącej z implementacji wielu pojazdów, w czasie kampanii nie kierujemy niemal żadnym z nich. Niemal, bo jest jedna niezła misja w czołgu i fragment w którym zasiadamy za sterami myśliwca. Słowo „zasiadamy” jest jednak o tyle ważne, że poza posadzeniem swoich czterech liter za drążkiem sterowniczym i okazjonalnym wciśnięciem „x” na padzie absolutnie nic nie robimy. Cała misja to jeden wielki samodzielnie przechodzący się skrypt. W kampanii brakowało mi też tego, co do dziś cenię w Bad Company 2 – pięknych widoków (niezapomniana łąka w początkowej retrospekcji, piękna zielona dolina w kolejnej misji) i otwartych zadań, w których mieliśmy lekkie buggie do dyspozycji i kawał pustyni do eksploracji. Rozgrywce bliżej było tam do Far Cry 2 niż Call od Duty. W „trójce” niczego takiego nie znajdziemy, są za to schematyczne i na szczęście dosyć szybko kończące się misje.

Na szczęście, bo dobrze zrealizowaną mechanikę strzelania, efektowne (zapożyczone z gier sportowych EA) animacje upadania wrogów mąci ich absolutny debilizm. Przeciwnicy są głupi jak kilo gwoździ i nie stwarzają nawet pozorów logicznego myślenia. Wystarczy odejść na chwilę ze ściśle wyznaczonego miejsca (czyli zza pleców kompana z ikonką „Podążaj” nad głową), aby zobaczyć wychodzących pod lufę jak lemingi przeciwników i całą masę innych niedoróbek ze znikającymi na naszych oczach ciałami włącznie. Tak chwalone przeze mnie skrypty z Modern Warfare 3 tutaj są ich marną kopią, a gracz nie czuje się delikatnie prowadzony za rękę, ale na zmianę ciągnięty bądź sztucznie ograniczany. Przez te około 7 godzin miotamy się więc między powyższymi elementami, a w międzyczasie podziwiamy, obserwujemy z lekkim niedowierzaniem czy w końcu irytujemy się na nowy silnik graficzny Frostbite, dumnie zwany 2.0.

W tym nieciekawym głównym wątku fabularnym jest kilka miejsc, które mogą się podobać. Znana z przedpremierowych trailerów scena „wysiadki” z wozu opancerzonego w Iranie nawet na PS3 bardzo ładnie się prezentuje. Świetnie wygląda też lotniskowiec na wzburzonym morzu czy zurbanizowane lokacje we Francji. Między tymi etapami często lądujemy jednak w dużo mniej ciekawych levelach, gdzie graficzne niedostatki próbuje się zatuszować oślepiającym światłem. Świetnie zrealizowanym, efektownym, ale jednak nie przełomowym (tutaj kłania się Alan Wake) i wyraźnie nadużywanym – po kilku godzinach byłem autentycznie zmęczony kolejnymi skierowanymi w moją twarz halogenami, których nie da się nawet stłuc. Dokładniejsza analiza otoczenia zakończyła się też niesmakiem spowodowanym niskim poziomem tekstur. Wypadają bardzo średnio i nie umywają się nie tyle do konsolowych exclusive’ów z Uncharted 3 czy Gears of War 3 na czele. Oczywiście na PC sytuacja wygląda zupełnie inaczej, ale jak pisałem – z wygody i przyzwyczajenia gram na konsoli Sony. Choć i tak nie mam co narzekać, bo w kropce są posiadacze „bezdyskowych” Xboksów 360. Nie zainstalują na HDD lepszych tekstur i ich oczom ukaże się grafika rodem z Counter-Strike’a.

Są gry, w których po obejrzeniu napisów końcowych automatycznie wybierałem opcję „New game” na wyższym poziomie trudności. Było tak z Bad Company 2, kampanię „trójki” przeszedłem jednak tylko raz i nie zamierzam do niej wracać. Wielu graczy nie dokonało jednak nawet tego, tylko powędrowało prosto do zmagań sieciowych. I wcale im się nie dziwię, bo jest tam wszystko to, czego tak brakuje w głównym wątku fabularnym.

Bezmózgie boty zastępują przebiegli, komunikujący się przez headsety żywi gracze, klaustrofobiczne poziomy ustępują miejsca ogromnym mapom, a nudę spowodowaną ciągłym bieganiem wypierają liczne pojazdy. Nie można też nie docenić systemu zniszczeń, choć nie ma co ukrywać, że DICE nie rozwinęło tego elementu od czasów Bad Company 2. Można wręcz odnieść wrażenie, że zdemolować da się mniej, ale wynika to chyba ze skali map. W „trójce” jest po prostu taka sama ilość podatnych na destrukcję obiektów jak w BC2 na nawet kilkukrotnie większym obszarze. Pokuszono się też o implementację bardziej zurbanizowanych leveli, w Paryżu nie da się więc zawalić całej kamienicy. Sypiące się elewacje wystarczą, czego nie można powiedzieć o niektórych konstrukcjach porozstawianych w typowo „battlefiedowych” mapach. Zdarzają się tam niezniszczalne budynki, choć bardzo podobne zabudowania w Bad Company 2 sypały się w drobny mak. Jest to dziwne i dalekie od obiecywanej rewolucji, ale jeżeli przyzwyczaimy się do tego, to spędzimy w Battlfield 3 kilkadziesiąt godzin.

Cztery troszkę przemodelowane względem Bad Company 2 klasy postaci, kilkanaście różnych maszyn i ogromny teren działań w połączeniu z kultowym trybem Rush lub Conquest tworzą grę, od której nie sposób się oderwać. Moja pierwsza sesja z trybem online trwała 7 godzin, czyli prawie tyle co cały główny wątek fabularny. Gdyby nie codzienne obowiązki, w kolejne dni też bym pewnie na tyle zatopił się grze sieciowej Battlefield 3.

Poszczególne postacie są jeszcze lepiej wyważone, przez co każdą gra się równie dobrze. Każda jest też na polu bitwy potrzebna i uzupełnia pozostałą trójkę z oddziału. Dostępne na starcie poziomy są kwintesencją serii, choć twórcy nie bali się trochę poeksperymentować. Wspomniany wcześniej Paryż jest niemal pozbawiony pojazdów – ja nie preferuję takiego typu rozgrywki, ale może się on podobać. Podobnie jak tunele metra, czy umieszczona w górach baza, gdzie ze skalnego urwiska skaczemy na spadochronie. Mapy robią wrażenie, ich rozmiar doceni się jednak dopiero po ograniu trybu Rush i Conquest. W każdym z nich dostępne są troszkę inne rejony danego obszaru, a całość widać dopiero z samolotu, którym, tak na marginesie, można wylecieć daleko poza pole bitwy.

Do dziewięciu podstawowych map dodać należy płatne rozszerzenie „Powrót do Karkand” z czterema levelami pochodzącymi z Battlefielda 2. Są one świetnym uzupełnieniem podstawki i cieszą się ogromną popularnością, a w przyszłości dostaniemy pewnie jeszcze kolejne etapy. Będąc przy kwestiach technicznych warto też wspomnieć, że wszystkie tryby są od razu dostępne na wszystkich mapach – DICE nie powtórzyło błędu z Bad Company 2, gdzie zastosowano dziwne obostrzenia, a kolejne DLC odblokowywały coś, co było na płycie od początku. Zastosowano za to online passa – bez kodu znajdującego się w pudełku z nową grą nawet nie zagramy przez sieć. Coś za coś.

Całość została też zlokalizowana na wszystkich trzech platformach. Nie ma już znanych nazwisk, utrzymał się za to wysoki poziom aktorów, choć mimo zaliczenia tego elementu do plusów, po kilku godzinach przełączyłem się na oryginalne głosy. Gra pozwala na taką zmianę z poziomu menu, co jeszcze nie jest niestety standardem.

Battlefield 3 to ogromna i wciągająca gra sieciowa. Nie warto jej kupować dla singla – to nie szybkie i przyjemne Call of Duty czy poważne i wciągające Medal of Honor. Ale jeżeli chcemy postrzelać przez Internet, to lepszego tytułu nie znajdziemy. Jest w nim wszystko co u konkurencji plus dużo więcej, bo nawet jeżeli narzekamy na nie tak zaawansowany model zniszczeń jakbyśmy tego chcieli, to warto pamiętać, że on jest, czego nie można powiedzieć o innych grach z półki strzelanin AAA. Podobnie jak o pojazdach, ogromnych mapach etc. Mimo ułomnego singla i konsolowej brzydoty, Battlefield 3 to wielka gra i podejrzewam, że będzie się kręciła w czytnikach wszystkich trzech platform aż do premiery niezapowiedzianego jeszcze Battlefield 4. Albo przynajmniej Bad Company 3, zakończenie „dwójki” zostawiło wszak furtkę na kontynuację przygód kompanii B. Dziś jednak to właśnie BF3 jest wzorcowym przykładem sieciowych strzelanin utrzymanych w klimacie współczesnych działań zbrojnych.

Paweł Olszewski

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 7

Dodaj komentarz »
  1. Na pececie ta gra jest tak samo męcząca w singlu i wcale nie wygląda lepiej – obraz jest wiecznie zamaziany odblaskami, a na dodatek skrypty są tak zbugowane, jak w mało której grze.
    Plus, multiplayer jest dla mnie zupełnie niegrywalny przez sprzężenie z Originem i koniecznością odpalania przeglądarki WWW.

    Szkoda pieniędzy i nerwów, naprawdę. W dziedzinie wojennych strzelanek optimum osiągnięto w CoD4:MW, a później było już tylko „więcej” i „bardziej”. Ale niekoniecznie „lepiej” i „fajniej”. Dam jeszcze szansę nowemu Medal Of Honor, jak wyjdzie – ale bez przekonania.

  2. „Stary” MoH – ten z 2010 r. – ma tę generalna przewage nad Bf3, ze nawet bez multi jest b. dobrą grą, głównie dzięki niezwykłemu scenariuszowi. Wiem, że to już archeologia, ale jeśli nowy MoH będzie tak dobry w singlu (no, może w kooperacji 😉 ), to już i tak wygrywa. Ale z drugiej strony Origin…
    A czy jak się kupi MoHa na steamie, to też trzeba instalować Origin??
    JMD

  3. Chyba nie, w końcu w 2010 nie było Origina. Piękne czasy to były.

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. Jeśli chodzi o BF3 to mam wrażenie, że w produkcji jest za mało DICE a za dużo EA. Wydaje mi się, że EA chciało za bardzo zrobić niektóre elementy po swojemu, np. użycie Origin, niedopracowany singleplayer (zapewne polecili nie skupiać się zbytnio nad tym trybem). Generalnie grę oceniam pozytywnie, ale liczyłem na więcej.

  6. Przyznam się bez bicia – singleplayera nie ukończyłem. Po prostu nie mogłem, tak mnie nudził. Fabuła nudna, jak flaki z olejem. Misja w Iranie pisana specjalnie pod amerykańskich graczy. Nuda skrypty i jeszcze raz nuda :/ W multi nie grałem wiele, ale widzę, że jest 100x lepszy niż single. Ogólnie gra jest niezła, ale poniżej oczekiwań.

  7. BF3 najsłabsza z całej serii Battlefieldów . Prawie wszystko mi się w niej nie podoba .Wróciłem do BC2 i tą grę polecam .
    Potykasz się o każdy kamyk
    Zero dynamiki
    Mapy bez porównania gorsze niż w BC2
    Wysiadasz z pojazdu zawsze od strony wroga
    Sterowanie helką tragiczne(startuje i ląduje jak zabawka)
    Pojazdy wyglądają jakoś tak nienaturalnie (coś na nich wisi)
    Grafika – żadne cuda,że nie wspomnę o systemie zniszczeń
    Pomysł z battlelogiem – gra się wczytuje i wczytuje i wczytuje … i nie zawsze odpali
    Mam wrażenie ,że BC3 robiła inna ekipa programistów niż poprzednie części
    Tej grze brakuje duszy,klimatu
    Ech co tu gadać
    Pozdrawiam

  8. Dorwałem przy okazji Humbla i jestem mile zaskoczony. Jest super, choć porównując grafikę do Crysisa 3, szału nie ma, czekać trzeba co zrobią w kolejnej części

css.php