Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

4.08.2011
czwartek

Transformers: Dark of the Moon

4 sierpnia 2011, czwartek,

Pessimus Prime

Sentinel Prime, przywódca wszystkich autobotów, ucieka ze zniszczonego wojną Cybertronu. Na pokładzie dowodzonego przez niego statku kosmicznego znajduje się potężna technologia, której użycie może przechylić szalę zwycięstwa. Niestety, jeszcze na orbicie planety statek zostaje trafiony pociskiem decepticonów i bezwładnie szybując przez przestrzeń, po wielu latach rozbija się na po ciemnej stronie księżyca. Amerykanie, którzy rejestrują jego upadek, rozpoczynają intensywny program rozwoju lotów kosmicznych – 20 lipca 1969 roku Apollo 11 ląduje na księżycu. Prawdziwym, choć skrzętnie ukrytym przed opinia publiczną celem załogi Neila Armstronga jest odnalezienie statku obcych. Czy tak mocno rozpoczęty trzeci film o Transformersach może nudzić? Odpowiedź brzmi – bez problemu…

Jaki jest w ogóle sens oglądania tej pozbawionej przecież sensu historii? Sensem tym jest odpoczynek – możliwość niemal całkowitego wyłączenia tych obszarów ludzkiego mózgu, które odpowiadają za logiczne myślenie. Zamiast śledzenia skomplikowanych fabularnych twistów i złożonych relacji pomiędzy bohaterami Michael Bay dawał nam możliwość oglądania zapierających dech w piersiach scen batalistycznych i komputerowo generowanych efektów specjalnych, doprawionych żołnierskim humorem i efektownymi ujęciami z udziałem Megan Fox. Nie wchodzi się jednak, jak twierdził Heraklit, dwa razy do tej samej rzeki. Michael Bay, zmęczony już – co przyznawał w wywiadach – przygodami mechanicznych wojowników o złotych sercach (gaźnikach?) postanowił zakończyć cykl czymś znacznie mocniejszym. Stąd zmiana tonu – trzecie Transformersy, mimo zachowania podobnej stylistyki, miały być w założeniu filmem mocniejszym, mroczniejszym (lekko) i bardziej, przynajmniej we fragmentach przypominających drugą odsłonę Terminatora, przerażającym. Jeśli taki był rzeczywisty zamysł twórców, to się nie sprawdził.

Transformers 3 nie zawodzi przede wszystkim jako zapis wyobraźni – reżysera, specjalistów od efektów, scenografów. Wizualnie film niewiele różni się od poprzednich części – supernowoczesna, wojskowa technologia, trochę techniki kosmicznej, piękne zdjęcia i dynamiczny montaż, czyli wszystko, co dobrze już znamy z poprzednich części. Tym razem jednak trickowe zdjęcia (wciąż nie mogę wyjść z podziwu – Transformersy i Decepticony naprawdę wyglądają jak… żywe) nie robią aż takiego ogromnego wrażenia. Uleciał z ujęć specjalnych efekt świeżości, a i miejska perspektywa wydaje się być mniej atrakcyjna niż, dajmy na to, egipskie piaski i starożytne światynie. (Choć daję słowo – w trakcie seansu miałem wrażenie, że bardzo podobne sceny widziałem już w drugiej odsłonie Crysisa.)

Wspomniany już nieco bardziej dramatyczny ton tej niezbyt przecież poważnej opowieści wykluczył niemal zupełnie humor, którym ratowały się dwie pierwsze części (pamiętacie kapitalną scenę z hinduskim operatorem call center?). Nie pomogła też filmowi obsada – LaBeouf usiłujący zagrać dorosłego faceta, głównie z pomocą krzyków i innych środków ekspresji mających dać nam do zrozumienia, że jego postać zupełnie nad sobą nie panuje oraz partnerująca mu piękna Rosie Huntington Whiteley (zastąpiła nieodżałowaną Megan Fox). Jeśli jej nazwisko nic Wam nie mówi, nie przejmujcie się zbytnio – panna Whiteley jest znana głównie z okładek magazynów o modzie, a o jej grze aktorskiej można powiedzieć tyle, że świetnie wygląda w obcisłych dżinsach. 

W moich oczach nie ratuje tego filmu nawet proste i jakże optymistyczne przesłanie, że najbardziej srebrny mercedes nie ma szans w uczciwej walce z patriotycznie nastawionym Camaro. Więcej – umieszczenie w obsadzie trzecich Transformersów Alana Tudyka (w dość brawurowej i wielowymiarowej roli), znanego przede wszystkim z serialu Firefly, uważam za żenującą i świadczącą o braku własnych pomysłów próbę przyciągnięcia fanów zupełnie innej bajki.

Nie myślałem, że to w ogóle możliwe, ale wynudziłem się na ostatnich Transformersach strasznie. Widać, nie tylko do tej samej rzeki nie wchodzi się dwa razy, ale i tego samego filmu nie da się zrobić trzy razy z rzędu. Jedyna pociech w tym, ze pewnie przyjdzie nam teraz od Optimusa i jego kolegów odpocząć. Wszystkim z pewnością się to przyda.

Jan M. Długosz 

Polecamy także:

„Transformers: Zemsta upadłych” – recenzja filmu

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php