Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

21.05.2011
sobota

Kryminał w kolorze Noir

21 maja 2011, sobota,

L.A. Noire jest bez wątpienia jednym z najbardziej oczekiwanych tytułów tego roku. Już za kilka dni stanie się wydarzeniem wykraczającym poza zainteresowanie graczy i tak zwanej prasy branżowej. Utrzymana w klimacie klasycznej opowieści detektywistycznej gra wydana przez Rockstar ma szanse nie tylko pobić popularnością wszystkie tegoroczne premiery (a nawet, mam nadzieję, poprzednie przebojowe tytuły elektronicznego giganta), ale też tchnąć nowego ducha w zastygły w dostojnej pozie klasyka gatunek.

Liczący sobie już niemal dziewięćdziesiąt lat czarny kryminał, elegancko zwany z francuska Noir jest wynalazkiem czysto amerykańskim. Ten charakterystyczny rodzaj powieści detektywistycznej nieprzypadkowo powstał w latach dwudziestych XX w. – okresie rozluźnienia norm obyczajowych, wielkich zmian społecznych, narastania przemocy kryminalnej i zorganizowanej zbrodni. Ten gwałtowny koniec starego, XIX-wiecznego świata, w Europie związany był przede wszystkim z konsekwencjami rzeźni I wojny światowej; w Stanach Zjednoczonych, w znacznie mniejszym stopniu dotkniętych przeróżnymi skutkami Wielkiej Wojny, kryzys wartości regulujących społeczne i polityczne życie obywateli miał swój początek w skutkach 18. poprawki do konstytucji USA, wprowadzającej „zakaz wytwarzania, sprzedaży i przewozu napojów alkoholowych”. Szybko okazało się, że prohibicja jest lekarstwem gorszym do choroby – obrót nielegalnym, a powszechnym w użyciu i pożądanym towarem stał się początkiem finansowej potęgi zorganizowanej przestępczości.

Nadmiar łatwej, a brudnej gotówki szybko wpłynął do gospodarczego krwiobiegu Stanów Zjednoczonych, służąc gangsterom nie tylko do legalizacji ich rozmaitych ciemnych interesów, ale i do korumpowania polityków, sędziów i policjantów. Wielki Kryzys, zapoczątkowany Czarnym Czwartkiem (24 października 1929 r.) na nowojorskiej giełdzie papierów wartościowych, tylko pogłębił skutki zjawiska – coraz wyraźniejsze nierówności społeczne, załamanie się etyki pracy, biedę i wzrost brutalności, zarówno po stronie gangsterów, jak i przekupnych, stojących ponad prawem policjantów.

Ta atmosfera musiała, rzecz jasna, znaleźć odzwierciedlenie i w kulturze. Najpierw w zrodzonej w atmosferze kryzysu czarnej powieści kryminalnej, nieco tylko później w holywoodzkich obrazach wielkich wytwórni filmowych. Wcześniejsza powieść detektywistyczna tkwiła wciąż korzeniami w XIX wieku – liczni, choć nie tak zdolni (i nie tylko angielscy) naśladowcy Conan Doyle’a tworzyli tak zwane „powieści dedukcyjne”, z których tak okrutnie kpił później Raymon Chandler – historie toczące się na francuskiej Riwierze, z bohaterami będącymi znawcami egipskich hieroglifów i starożytnych naczyń cynowych, dedukcyjne w takim sensie, że „tylko półgłówek może się tu czegoś domyślić” (to akurat o „Morderstwie w Orient Expresie”). Mimo przychylność krytyki, nie były to z pewnością rzeczy dla zwykłego odbiorcy – pompiarz na stacji benzynowej, kierowca ciężarówki czy bezrobotny mechanik z zakładów Forda nie wziąłby czegoś takiego do ręki. Dla niech właśnie powstał nowy gatunek powieści detektywistycznej, wyrosły z hardboiled – krótkich, pozbawionych sentymentalizmu, pisanych zwykłym językiem opowiadań kryminalnych.

Wszystkowiedząca Wikipedia podaje nawet datę powstania i nazwisko prekursora hardboiled – 1 czerwca 1923 roku w magazynie Black Mask swoje opowiadanie kryminalne „Knights of the Open Palm” opublikował Caroll John Daly. Stworzona przez niego postać nowojorskiego detektywa Race Williamsa stała się pierwowzorem dla wszystkich późniejszych „private eyes”. Wcześniej, w maju 1923 r., pojawił się w Black Mask również wykreowany przez Daly’ego wystrzałowy Three Gun Terry. Warto tu zacytować tego ostatniego (czy raczej pierwszego): „You don’t take me for no Sir Lancelot, do you?” W tym właśnie cała różnica – prywatni (najczęściej, choć nie zawsze) tajniacy z gatunku hardboiled to nowy typ bohatera – skuteczni cynicy, pozbawieni czułostkowości i manier z wyższych sfer, posługujący się z równą wprawą pięścią, rewolwerem i zimną logiką; znajdujący się tak blisko marginesu, że angielski detektyw z wypomadowanymi wąsami uznałby ich zapewne za zwykłych gangsterów.

Black Mask ma dla czarnego kryminału ogromne znaczenie nie tylko z powodu obecności Williamsa i Terry’ego. W tym samym 1923 r. w magazynie debiutował również Dashiell Hammett (w 1929 r. wydrukowano w nim w odcinkach „Sokoła maltańskiego”), a dziesięć lat później swoje pierwsze opowiadanie zamieścił tu Chandler.

Dashiell Hammett

Krytycy, te – jak napisał Chandler – „tresowane foki” (złośliwość dotyczy literackiej krytyki, nie zaś Hammetta, którego Chandler bardzo cenił), uznali autora „Sokoła maltańskiego” za prawdziwego prekursora i niedoścignionego mistrza gatunku, który uczynił z powieści kryminalnej literaturę w pełnym znaczeniu tego słowa. Hammett został, jako pierwszy twórca powieści detektywistycznej, zaliczony w poczet najwybitniejszych pisarzy amerykańskich. Miał on podstawową przewagę nad innymi autorami kryminałów – przez kilka lat pracował jako wywiadowca w Agencji Pinkertona, wykorzystując w pracy pisarskiej zarówno swoje doświadczenia, jak i portretując poznane wówczas osoby. Ten samouk (w wieku czternastu lat musiał zacząć pracować na swoje utrzymanie) i intelektualista o zdecydowanie lewicowych poglądach (choć była to lewicowość niewykluczająca zamieszkiwania w luksusowych hotelach i noszenia jedwabnych szlafroków) pozostawił po sobie pięćdziesiąt dwa opowiadania i pięć powieści, z których za najwybitniejsze uważa się, poza „Sokołem”, „Papierowego człowieka” i „Szklany klucz” (choć moim skromnym zdaniem najgorsza powieść Chandlera jest dwa razy lepsza niż te dwie ostatnie książki Hammetta).

Sam Spade i panna O’Shaughnessy w końcowej scenie „Sokoła maltańskiego”

Co przeczytać? Oczywiście „Sokoła maltańskiego”

Bohater „Sokoła”, Sam Spade stał się w kulturze popularnej archetypem prywatnego detektywa (ma na tym polu tylko jednego konkurenta, o którym niżej). To spryciarz, kobieciarz, człowiek trzymający się jedynie wyznaczonych przez samego siebie norm moralnych, bezwzględny w dążeniu do celu i nie mający w sobie nic z dżentelmena. U jego boku występują dwie panie – idealna współpracownica, z którą łączą go chyba stosunki bliższe niż wydawca (powieść ukazała się w 1930 r.) zdołałby znieść. Jej przeciwieństwem jest wzorzec femme fatale Brigid O’Shaughnessy, kłamliwa i śmiertelnie niebezpieczna, pod maską delikatnej urody ukrywająca swoje prawdziwe oblicze. Podobniej jak Sam Spade, O’Shaughnessy stanie się wzorem do naśladowania dla wszystkich pięknych i złych bohaterek czarnych filmów i powieści. Cała sekwencja z sokołem jest albo staromodnym nawiązaniem do angielskich XIX-wiecznych kryminałów, albo zaczątkiem gatunku zwanego współcześnie thrillerem erudycyjnym. 

 

Drugim gigantem czarnego kryminału (którego wielu miłośników, w tym niżej podpisany, uważa za najwybitniejszego z nich) jest oczywiście przywołany już tu Raymond Chandler. To człowiek z zupełnie innego świata – urodzony w 1888 roku w Stanach Zjednoczonych, całą młodość spędził w Anglii, gdzie zdobył gruntowne, klasyczne wykształcenie, uzupełnione rocznym pobytem we Francji i Niemczech. Pierwszą wojnę spędził w okopach – zaciągnął się na ochotnika do kanadyjskiej jednostki strzelców górskich, a w 1918 roku wstąpił do RFC (Royal Flying Corps). Wojenne przygody nie znalazły odzwierciedlenia w twórczości Chandlera, w każdym razie nie tej, z której najlepiej go znamy. Z pracy dziennikarskiej, której próbował, nie mógł się utrzymać. Wybrana z rozsądku kariera księgowego w firmie naftowej zakończyła się wraz z Czarnym Czwartkiem. W roku 1933 zadebiutował w Black Mask opowiadaniem „Szantażyści nie strzelają”. Eksperymentował z formą – jego opowiadania mają różne typy narracji i różnych bohaterów. Z chaosu powoli wyłania się najsłynniejszy prywatny detektyw – Philip Marlowe.

Najsłynniejszy Philip Marlowe, czyli Humprey Bogart w „Wielkim śnie”

Trudno jednoznacznie wskazać, kiedy narodził się Marlowe (po raz pierwszy wystąpił na kartach kryminalnej powieści). Chandler pracował w sposób bardzo niezorganizowany i nierówny – potrafił pisać, zależnie od nastroju, od trzech do ponad pięćdziesięciu stron dziennie, tworząc jednocześnie kilka opowiadań lub powieści – kiedy zacinał się na jednym, odkładał je na później i zabierał się za coś innego (pisana tym systemem „Tajemnica jeziora” ukazała się po… pięciu latach). Bohaterowie o różnych nazwiskach w późniejszych wydaniach zbiorów opowiadań zaczęli występować jako „Philp Marlowe, prywatny detektyw”. Chandler stosował też coś, co sam nazywał „kanibalizacją” – wątki, postacie, a nawet całe historie, które pojawiały się w mniejszych formach, wykorzystywał jako podstawę do napisania powieści – tak „Morderca w deszczu” zmienił się w „Wielki sen”. Dalsze zamieszanie jest wynikiem niekonsekwencji autora – być może zresztą świadczącej o jego konsekwencji – Marlowe jest postacią dość tajemniczą, o której nie dowiadujemy się wiele. Ma gdzieś pomiędzy 33 („Wielki sen”) a 42 („Długie pożegnanie”) lata, niezmiennie 185 cm wzrostu przy 86 kilogramach, nie posiada prawie nic – mieszka w wynajmowanych domach, interesantów przyjmuje w byle jakim, niezbyt czystym i eleganckim biurze. Ubiera się przyzwoicie, ale nie krzykliwie. Nie ma skłonności do nadużywania przemocy, ale potrafi posłużyć się i pięścią, i rewolwerem (nie ma ulubionego typu, choć wcześniej używał lugera, później, z przyczyn oczywistych, porzucił niemiecki pistolet na rzecz policyjnych coltów – twierdzi jednak, że „facet, który potrzebuje 45-ki powinien używać dzidy”). Nie ma w sobie nic z supermana – często zbiera cięgi, ale potrafi się po nich szybko pozbierać. Kocha szachy, lubi tytoń i alkohol, ma ewidentnego pecha do kobiet, które traktuje – co za niemodne słowo – przyzwoicie. Ma osobisty kodeks postępowania, którego przestrzega bezwzględnie. Nawet we własnych czasach robiłby wrażenie postaci wyciętej ze zbyt grubego papieru, gdyby nie jedna rzecz – i Marlowe, i Chandler są autoironiczni.

Raymond Chandler

Raymond Chandler, który poświęcił zresztą nieco wysiłku na teoretyczne rozważania nad powieścią kryminalną (zainteresowanych odsyłam do „Chandler mówi”), zdawał sobie doskonale sprawę ze słabości gatunku, nieprawdopodobieństwa opisywanych sytuacji, konieczności oszustwa, jakiego zawsze musi dopuszczać się wobec czytelnika autor kryminału, wreszcie – koniecznej z fabularnego punktu widzenia niedorzeczności kumulacji wyjątkowych sytuacji, w których musi znaleźć się bohater. Te sprzeczności rozwiązał w sposób równie dowcipny, co genialny – otóż kryminalne powieści Raymonda Chandlera nie są w rzeczywistości kryminałami – intryga, której śledzeniem nudził się sam autor (Chandler chyba jako jedyny przyznawał się otwarcie, że nie pisze planów, a fabułę tworzy na bieżąco, pozwalając bohaterom postępować zgodnie z ich własną logiką i wolą) gra tu rolę co najwyżej drugoplanową. Najistotniejszy jest utrzymany w dość ciemnych barwach opis świata, w jakim żyje wcale nie genialny, ale za to dociekliwy detektyw, oraz portrety ludzi, z którymi przyszło mu się (s)potykać. Co charakterystyczne, Chandler nie stawia swojego bohatera w opozycji do całego świata. W powieściach, obok łajdaków, sprzedajnych policjantów i skorumpowanych polityków pojawiają się liczne postacie sportretowane z życzliwością i sympatią (olbrzymi szeryf-rewolwerowiec Patton z „Pani jeziora”; Bernie Ohls, długoletni przyjaciel i policjant, z którym Marlowe ma dość skomplikowane stosunki; Anna Riordan z „Zegnaj laleczko”, wścibska i czarująca, najsympatyczniejsza ze wszystkich kobiet Marlowe’a). I to właśnie się z tych powieści naprawdę zapamiętuje – bohatera, ludzi i ich świat, zarysowany z taką siłą, że do dziś nikt z twórców jakże licznych powieści i filmów noir nie zdołał się wyzwolić z czaru chandlerowskiego opisu tej na w poły magicznej jazzowej krainy, zamieszkałej przez twardych, ale przyzwoitych mężczyzn oraz piękne i czasem niebezpieczne kobiety.

Co przeczytać? Najprostsza odpowiedź – wszystko. Jeśli jednak trzeba dokonać wyboru, proponuję trzy pozycje.
„Kłopoty to moja specjalność”, czyli zbiór czterech wcześniejszych opowiadań o przygodach Filipa Marlowe’a. Wśród nich „Złote rybki” – jedyna opisana sprawa, na której detektyw zarobił nie tylko guzy, ale i sporą sumę za odnalezienie zaginionych pereł. Później tak szczęśliwe przypadki już mu się nie zdarzały.
„Wielki sen” – pierwsza powieść Chandlera, napisana w… trzy miesiące. Dowód na to, że Chandler nie zawsze bywał niewinny i staroświecki.

„Długie pożegnanie” – nie jest to ostatnia, ale moim zdaniem najlepsza z chandlerowskich powieści.Jeśli naprawdę chcecie wiedzieć, kim był Filip Marlowe, to „Długie pożegnanie” jest pozycja obowiązkową. Nigdzie wcześniej Chandler tak dokładnie nie sportretował swojego bohatera i nie przedstawił tak kompletnej wizji jego świata. Mimo najbardziej (chyba) złożonej, wielowątkowej intrygi, jest to przede wszystkim opowieść o męskiej przyjaźni, szachach i konsekwencji, z jaką Marlowe trzyma się swoich żelaznych zasad. 

 

Trzeci, i ostatni już pisarz z zestawu obowiązkowego należy do nurtu neo-noir, który łączy się ze swoim poprzednikiem (gatunek, nie pisarz) głównie za pomocą zewnętrznych atrybutów gatunku – kapeluszy, samochodów i muzyki pobrzmiewającej w tle. Najwybitniejszym przedstawicielem gatunku jest James Ellroy, autor słynnego L.A. Quartet, na który składają się powieści: „Czarna Dahlia”, „Wielkie nic”, „Tajemnice Los Angeles” i „Biała gorączka”. Całość spaja postać demonicznego policjanta-łajdaka Dudleya Smitha. Ellroy niezwykle inteligentnie wykorzystuje wątki z innych części cyklu, poboczne postacie jednych epizodów stają się pierwszoplanowymi bohaterami innych – dzięki takiemu rozwiązaniu powieści, które można czytać oddzielnie, integrują się w zwartą logicznie całość. (Drugi podobny cykl Ellroya to Underworld USA Trilogy, traktujący o mafii i jej związkach z CIA, inwazji w Zatoce Świń, heroinowym epizodzie wojny w Wietnamie i zabójstwie Kennedy’ego. Występujący w nim Pete Bondurant, morderca własnego brata, specjalista od mokrej roboty, tortur i handlu narkotykami, to chyba najbardziej odrażający, choć budzący w czytelniku pewną sympatię, antybohater literatury kryminalnej.)

Powieści Ellroya, człowieka o skomplikowanym życiorysie, dotkniętego osobistym doświadczeniem zbrodni (jego matka została zamordowana w 1958 roku, a sprawca nie został nigdy schwytany) przedstawiają najbrutalniejszy możliwy obraz Ameryki z przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych – nie tylko w mechanizmach rządzących opisywanym światem, ale w portretach bohaterów. Inaczej niż Chandler, Ellroy w ocenie ludzkiej kondycji jest skrajnym pesymistą. Tworzy on w swoich powieściach „rzeczywistość niemożliwą” – żadna ze stworzonych przez niego postaci nie jest uczciwa, każdy w mniejszym lub większym stopniu jest uwikłany w zbrodnię, chciwy, sprzedajny, niemoralny, zboczony; „dziwka” to najdelikatniejsze słowo, jakiego można użyć do opisania występujących tu kobiet. „Bohaterowie” Ellroya bez wyjątku budzą w nas strach lub (i) odrazę. Ellroy jest jednak ważny dla odbioru „LA Noire”, tym bardziej, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to właśnie jego twórczość (zapewne w nieco złagodzonej formie) była główną, choć może nie bezpośrednią inspiracją dla twórców gry.

Co przeczytać? No cóż, jeśli macie wystarczająco twardą skórę, to cały L.A. Quartet – wszystkie powieści z serii zostały wydane po polsku.

Jan. M. Długosz

Ps. W następnym odcinku przegląd najciekawszych obrazów kina noir.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 6

Dodaj komentarz »
  1. Że tak fejsbukowo powiem: „Lubię to”
    Podoba mi się idea takiego wczuwania się w klimat przed rozpoczęciem gry.
    Ostatnio właśnie w tym celu po raz kolejny przeszedłem Maxa Payne’a.

  2. @JG Tak zwany research, zwany w starożytności kwerendą, był w przypadku tego artykuły wielką przyjemnością. A jeśli chodzi o samo L.A. Noire – gdybym nie miał służbowej PS3-ki, to tylko z powodu tej gry chyba bym ją sobie kupił 😉
    JMD

  3. Drogi Autorze, dzięki za fajny wpis. Tak jak Ty, uważałem, że ten czcigodny gatunek zamarł w dostojnej pozie, póki nie poznałem dwóch pierwszych tomów cyklu „Lennox” autorstwa Craiga Russella. Polecam bardzo:
    http://esensja.pl/ksiazka/recenzje/tekst.html?id=9959

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. A ja z ciekawych współczesnych dodałbym Waltera Mosleya – czarny kryminał w czarnym getcie (i duet Easy – Mouse).

  6. Super notka. Podzielam uwielbienie dla Chandlera i Ellroya. I podobnie uważam „Długie pożegnanie” za najlepszą powieść tego pierwszego (i jedną z najlepszych powieści w literaturze w ogóle), a „L. A. Quartet” za lekturę obowiązkową. O „Amerykańskim spisku” sam pisałem niedawno na blogu (http://bibliomisiek.blogspot.com/2011/04/james-ellroy-amerykanski-spisek.html). Skądinąd dosłownie wczoraj wyszła po polsku ostatnia część „Underworld USA Trilogy” Ellroya – i już do mnie jedzie. Z gry „L. A. Noire” znam tylko muzykę – jest szalenie klimatyczna. Pozdrawiam serdecznie.

  7. @Bibliomisiek
    Pogratulować bloga (i dzięki za dobre słowo).
    Długie pożegnanie czytałem pewnie z pięć razy i za każdym odkrywałem w niej coś nowego. I myślę, że to jeszcze nie koniec…
    Jak będę miał ochotę na depresję agresywną, to sięgnę po tego nowego Ellroya 😉
    Pozdrawiam
    JMD

css.php