Perełka
Rzecz jest niewielka, zabawna, stworzona i wydana przez niezależne studio Fatshark, znane Wam, być może, z sieciowej strzelaniny Lead and Gold. Najpierw słów kilka o bohaterze tej jakże pogodnej gry. Jest nim Ernest Hamilton, obieżyświat i poszukiwacz przygód, nieprzypadkowo chyba wystylizowany na autora „Starego człowieka” i „Pożegnania z bronią”. Pretekstowa opowieść ma charakter retrospekcji – siwobrody pan Hamilton opowiada niezwykle rezolutnej wnuczce Amy swoje przedwojenne przygody. Trzymając w rękach album ze starymi zdjęciami, przedstawia ekscentrycznych przyjaciół – genialnego „archeologa, antropologa, inżyniera i wynalazcę” profesora Philemona van Winkle’a, przemysłowca Cecila Tremaine’a i najbardziej niezwykłą ze wszystkich występujących tu postaci – inteligentnego ponad wszelką miarę ptaszka Sashę, nieodłącznego towarzysza i pomocnika Ernesta Hamiltona. Profesor van Winkle, wyposażając naszego bohatera w przedziwne urządzenia (na przykład mały, napędzany śmigłem balono-sterowiec) wysyła go w różne strony świta w poszukiwaniu artefaktów, pozostałości po równie starożytnej, co tajemniczej cywilizacji.
Gatunkowo Hamilton’s Great Adventure to staromodna (by nie używać polskiego słowa „oldschoolowa”) platformówka, zrealizowana w „prawie 3D” – zarówno plansze, jak i sterowane przez nas postacie widzimy w rzucie izometrycznym, jednak całość możemy obrócić pod bardzo niewielkim kątem – obraz zyskuje przez to głębię, ale większego wpływu na rozgrywkę ona nie ma.
Plansze składają się z kwadratowych pól, po których bohater porusza się na wprost lub pod kątem prostym, przy czym duża część z nich ma tę irytującą właściwość, że można przejść po nich tylko raz, co zmusza nas do starannego wyboru trasy – jeśli przez nieuwagę zabrniemy w ślepy zaułek, będziemy musieli rozpocząć level raz jeszcze. Plansze są zagadkami, których krzywa trudności rośnie w postępie niemal wykładniczym, i niech nikogo nie zwiedzie bajecznie kolorowa, cukierkowa grafika – HGA tylko z pozoru wygląd jak gra dla najmłodszych. W rzeczywistości jest piekielnie trudna i konia z rzędem temu, kto zdoła przejść najprostszą choćby planszę za pierwszym razem.
Twórcy wyposażyli poziomy w wiele aktywnych elementów – na drodze Hamiltona staną powolne, ale zabójcze golemy (możemy je tylko ominąć), skaczące tybetańskie jaki, żarłoczne piranie, zapadnie, wyrzutnie, teleporty, bariery, które można otworzyć tylko po zdobyciu specjalnego klucza. Wszystko to przypomina skomplikowany labirynt, który wymaga od nas nie tylko zręczności i refleksu (jest w grze sporo takich elementów), ale przede wszystkim namysłu. Wreszcie – są sytuacje, w których pomóc na może tylko ptaszek Sasha, sterowany, zależnie od rodzaju wybranej rozgrywki, w trybie kooperacji przez drugiego gracza lub, w trybie single, przez nas samych. Na marginesie – jeśli miałbym wskazać największą wadę Hamilton’s Great Adventure, byłoby nią właśnie kierowanie Sashą, który ma tę denerwująca właściwość, że potrafi się zaciąć na jakimś elemencie planszy. Na jego usprawiedliwienie trzeba dodać, że Sasha miewa też swoje kłopoty, w których niewiele możemy mu pomóc, na przykład atakujące go, latające elektryczne ryby.
Rzecz, jak napisałem wyżej, niewielka, ale wyróżniająca się pośród innych podobnych produkcji jakością wykonania. Każdy element zawarty w grze – rysowane plansze, z których składają się przerywniki, kilka zaledwie utworów ścieżki dźwiękowej, czytelne i intuicyjne menu, wreszcie najmocniejsza strona Hamilton’s Great Adventure, czyli projekt graficzny, są dopracowane w najdrobniejszych szczegółach i idealnie pasują do tego małego dzieła, wyraźnie inspirowanego estetyką kina nowej przygody. Najważniejsza jest jednak satysfakcja, jaką może nam dać tylko gra trudna i pomysłowa. Jak świetne Hamilton’s Great Adventure.
Jan M. Długosz
4 listopada o godz. 2:37 63832
Dla mnie ta gra okazala sie fatalna pomylka – elektryczne ryby razace ptaka (totalna bzdura, czasem nie mozna nic przez to zrobic, frustrujace i niezabawne), upierdliwosc niektorych elementow (ruchome piaski) i ospaly gameplay sprawily, ze darowalem sobie ten tytul na poczatku drugiego swiata. Poziom trudnosci zagadek tez za wolno sie podnosil i nawet zebranie wszystkich kosztownosci nie bylo problematyczne ani satysfakcjonujace.
Mogblym polecic ta gre najmlodszym…. gdyby nie elektryczne ryby psujace calkowicie rozgrywke.
4 listopada o godz. 9:13 63835
Fakt, wymienił Pan dwa najmniej udane elementy – ruchome piaski i elektryczną rybę. Szczególnie ten pierwszy jest wyjątkowo uciążliwy, bo zmusza nas za często do powtarzania „niezapisywalnych” poziomów. Ale moim zdaniem gra jest naprawdę wyjątkowej urody, a jej wykonanie świadczy o wielkiej kulturze twórców.
JMD