„Z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność”.
Nie wiem, jak z tą odpowiedzialnością, ale wspomniana wielka moc jest na dość wysokim miejscu na liście marzeń nastoletniego nerda. Gdzieś w okolicach równie realnych marzeń o świetnych laskach, szybkich samochodach i byciu wybieranym pierwszymi do składów na początku meczów na wu-efie. Tak się jednak składa, że nerdy wolą spędzać czas na oglądaniu filmów, czytaniu książek i (przede wszystkim) graniu w gry komputerowe, zaś rozwój umiejętności fizycznych czy społecznych uważają za działalność nudną i zbyt męczącą.
Kultura (zwłaszcza popularna) jednak jest jaka jest i od zawsze jako bohaterów i wzory do naśladowania stawiała nie mędrców i geniuszy, ale „fizoli” wymachujących toporami, mieczami i pistoletami. Zawsze fajniej i szlachetniej być wysportowanym głupkiem niż mądrą łamagą. Dlatego każdy nastolatek (nawet – a może zwłaszcza – pochłaniający książki, gry, filmy i seriale nerd) marzy raczej by być Hansem Klossem albo Jamesem Bondem, a nie Marianem Rejewskim czy Johnem Forbesem Nashem.
A gdyby tak ni stąd ni zowąd, w trakcie 15 sekund stać się nagle takim superagentem? W jednej chwili jesteśmy komputerowym serwisantem, bez dziewczyny, bez samochodu. Mieszkamy kątem u siostry i mamy na ścianie plakat z pierwszego Trona. A po otrzymaniu tajemniczej przesyłki stajemy się najcenniejszym atutem CIA, bez którego amerykański wywiad nie jest w stanie się obejść. Bez wysiłku, bez morderczego treningu, bez marnowania czasu. Co tydzień ratujemy świat… no, czasami tylko Los Angeles, ale zawsze coś. Mamy świetną dziewczynę, bajeranckie gadżety, jeździmy fajnymi samochodami i zwiedzamy świat.
Taki jest właśnie serial Chuck, którego piąty – i ostatni – sezon rozpoczął się niedawno w telewizji NBC. I przedstawiony powyżej zarys fabuły nie jest bynajmniej jedynym (ani nawet głównym) powodem, który powinien skłonić Was do oderwania się na trochę od pada czy klawiatury: największą zaletę tej lekko komediowej produkcji stanowi umiejętne wprowadzanie odniesień do popkultury (zwłaszcza tej powszechnie znanej aspołecznym komputerowcom) oraz wprost genialne wykorzystanie tzw. guest stars.
Drobne przykłady: kto lepiej zagrałby włoskich mafiosów niż znani z serialu Rodzina Soprano Louis Lombardi i Tony Sirico, a kto bardziej nadawałby się na rosyjskiego najemnika, z którym będzie musiał się bić główny bohater, niż Dolph Lundgren, radziecki bokser z Rocky’ego IV? A jeśli w fabule jakiegoś odcinka będzie chodzić o ochranianie rozrywkowego rockmana – niech zagra go Dominic Monaghan znany z Lost. I tak dalej i tak dalej. Podobnych perełek rozrzuconych po całym serialu jest bez liku, a wszystkie bledną przy Lindzie Hamilton, najbardziej niesamowitej matce w historii SF, która i tu wcieli się w podobną rolę, czy Timothym Daltonie, popisującym się w Chucku równie dobrym aktorstwem co w Bondach. I jeśli nie robią na Tobie, Szanowny Czytelniku, wrażenia nazwiska takie jak Carrie-Anne Moss, Mark Hamill, Chevy Chase, Scott Bakula czy Summer Glau… to co z Ciebie za nerd?
Oczywiście nie tylko aktorami Chuck nawiązuje do klasyki, ale przede wszystkim bawi się popkulturowymi konwencjami tak w poszczególnych scenach, jak i w całych wątkach fabularnych. Cytowane one-linery i parodiowane akcje to norma, przy czym trzeba przyznać, że wszystko zrobione jest ze smakiem i nienachlanie – i te nawiązania nie stanowią sitcomowego żartu same w sobie, ale są często świetnie pasującym elementem większej całości. Niejednokrotnie nawet muzyka do konkretnych scen jest dobierana tak, aby przypominać analogiczne zdarzenia z innych dzieł. Na początku odcinka, w którym po raz pierwszy pojawia się nieczuła niczym maszyna agentka CIA grana przez Tricię Helfer, muzyka przypomniała mi leitmotiv Cylonów z Battlestar Galactica (bardzo odlegle i tylko trochę, ale zawsze). Elementów muzycznych przypominających tematy z innych kultowych pozycji również nie zabraknie. Matrix, Za garść dolarów, Indiana Jones… Czasami tylko kilka akordów lub taktów, dynamicznie zmieniających nastrój podczas kolejnych scen, czasami całe dłuższe kawałki. Aż żal, że genialna praca kompozytorów i fachowców od udźwiękowienia często nie jest doceniana, bo (jak każdy dobry soundtrack) pozostaje bardzo w tle i nie krzyczy na nieuważnego widza „patrz, jaki fajny kawałek dobrej roboty zrobiliśmy”.
Główny bohater, Chuck Bartowski (Zachary Levi) zaczyna jako… no miły gość, ale życiowa niedorajda. Pracuje jako serwisant w Buy More, sklepie RTV/AGD. Nie ma wykształcenia ani dziewczyny, mieszka u siostry… a mimo to jest czymś w rodzaju bohatera dla swojego najlepszego przyjaciela i współpracowników, jeszcze większych oferm. W wyniku skomplikowanej szpiegowskiej intrygi w jego mózg zostaje wgrany Intersect – baza wiedzy CIA, uaktywniająca się, gdy Chuck znajdzie się w pobliżu jakiegoś terrorysty lub innego zagrożenia. Oczywiście na początku nerd pozostaje nerdem. Ciapowatym serwisantem, którym muszą opiekować się dwaj rządowi agenci: piękna Sarah Walker i twardy jak skała John Casey. Z czasem bohater jednak się rozwija, nabiera doświadczenia i zyskuje w oczach swoich „handlerów”.
Sarę Walker gra Yvonne Strahovski, Australijka polskiego pochodzenia, która zresztą świetnie w naszym ojczystym języku mówi, a nazwisko ze Strzechowski zmieniła na potrzeby serialu dla wygody amerykańskich współpracowników (z własnego osobistego doświadczenia powiem, że świetnie ten uczynek rozumiem). I to w zasadzie wszystko, co mogę o tej postaci ciekawego napisać, bo z całej gamy bohaterów Chucka właśnie ona wydaje się najbardziej standardowa, a jednocześnie nieciekawa (to pozornie tylko jest redundancja, bo siłą tego serialu jest to, że scenarzyści w bardzo ciekawy sposób przedstawiają właśnie elementy szablonowe). Oczywiście da się ją lubić, jest dość sympatyczna (i, rzecz jasna, ładna), ale sama od siebie niewiele do serialu wnosi – najciekawszym akcentem jest chyba jej poprzednia drużyna stylizowana na Aniołki Charliego.
Za to drugi opiekun, John Casey – to jest gość. Człowiek tysiąca warknięć, zabójca z zasadami ale bez sentymentów. Absolutnie oddany swojej pracy, nazywany przez wrogów Ameryki Aniołem Śmierci i trzymający w domu portret Ronalda Reagana, któremu przy każdej okazji oddaje salut. Gra go znany nam już z Firefly (ew. Full Metal Jacket albo… Halo 3) Adam Baldwin. Sam Baldwin w czasach Reagana był zagorzałym pacyfistą i zwolennikiem Partii Demokratycznej. Pozostał czynnym komentatorem politycznym do dziś, chociaż zmienił punkt widzenia i na Twitterze i blogach politycznych zajmuje się (czasem celnym, czasem złośliwym, a od wybuchu protestów Occupy Wall Streeet niestety wręcz niesmacznym) krytykowaniem amerykańskiej lewicy.
Nie ma sensu opisywać wszystkich bohaterów przewijających się przez serial, ale muszę napisać o kimś jeszcze. Zazwyczaj w serialach jest tak, że postaci trzecioplanowe przychodzą, mówią swoje kwestie aby popchnąć fabułę do przodu albo wprowadzić jakiś humorystyczny element, po czym znikają, z produkcji i z naszej pamięci. Ale nie Anna Wu (w tej roli Julia Ling). Dziewczyna pojawiała się przez pierwsze trzy sezony, po czym zniknęła na dobre, a moje serialowe serce pękło na tysiąc kawałków. Stanowiła genialne uzupełnienie Buymorii – krainy (a może stanu umysłu) w której żyją pracownicy Buy More. Uwielbiałem tę postać, ale może na ten zachwyt miał wpływ fakt, że po prostu mam słabość do aktorek, które są jednocześnie utalentowane naukowo. A patrząc na same tylko strony Julii Ling w Wikipedii i IMDb można dostać zawrotu głowy: nie tylko wytrenowana w sztukach walki śliczna tancerka, ale przede wszystkim wykształcona chemiczka lubiąca broń palną i Dungeons and Dragons! Mam gorącą nadzieję, że jeszcze wróci do Chucka.
A czasu zostało coraz mniej, bo serial na tym sezonie się kończy. I, muszę przyznać, bardzo dobrze. Chociaż historia „Team Bartowski” w żaden sposób się nie zamyka, to jednak każdy nawet najlepszy serial powinien się kiedyś skończyć, bo inaczej jego jakość zaczyna dramatycznie spadać. Chuck po ponad czterech latach jeszcze się nie znudził, ale wydaje się, że najlepsze ma już za sobą. Pozostaje mieć nadzieję, że scenarzyści znajdą ciekawy sposób na zakończenie produkcji, tak aby usatysfakcjonować fanów. A wtedy na pewno na długi czas Chuck pozostanie wzorem komediowego serialu dla komputerowych i/lub popkulturowych geeków.
Jakub Gwóźdź
22 grudnia o godz. 11:35 64118
Niesłusznie Autor krytykuje piekną Yvonne – dzięki niej w każdym odcinku można obejrzeć girls fight!! A kung fu Anny Wu wygląda podobnie jak to Morgana 😉
JMD
6 lutego o godz. 9:10 64288
Jak dla mnie Chuck to najwybitniejszy serial jaki powstał. Świetne postacie, genialna muzyka, niespotykane połączenie komedii z akcją i dodatkiem romansu, oraz oczywiście Intersect. Wielbię ten serial i ciężko się pogodzić z myślą, że został już zakończony.
6 lutego o godz. 23:09 458285
najlepszy serial jaki widziałem i już niestety nie zobaczę…dzięki nbc-greenblat