Łowcy jeleni
O problemach technicznych, trochę jak o wstydliwej chorobie, niewiele się w recenzjach wspomina. Chyba się nie zdarza (poprawcie mnie, jeśli się mylę), by recenzent napisał otwartym tekstem – „program jest niegrywalny i ocenić się go nie da inaczej niż na szkolną pałę”. Bo przecież to przyznanie się do całkowitej bezradności wobec skomplikowanej architektury PC-ta, świadectwo absolutnego lamerstwa w kwestiach banalnych – jak wpisanie odpowiedniego kodu w konsolę gry, żonglerki sterownikami i ustawieniami wydajności kart wszelakich – czy wreszcie (najgorszy z możliwych scenariusz) świadectwo niedoskonałości własnego PC.
Jest zresztą w tej niechęci recenzentów pewne źdźbło racjonalności – co czytelnika obchodzą techniczne kłopoty z moim komputerem, skoro wśród miliarda możliwych konfiguracji może na większości z nich program działa bez zarzutu? Poza tym, recenzja zawieszona w Internecie może żyć jeszcze długo po udostępnieniu przez Treyarch patcha, niwelującego wszystkie programistyczne niedociągnięcia. Czy właśnie dlatego wśród 24 ocen „Call of Duty: Black Ops” (średnia 84/100) zamieszczonych w serwisie Metacritic nie ma ani jednej nieprzychylnej? Jednak dziwnym trafem wśród ocen wystawianych przez użytkowników zdecydowanie dominują te z przedziału 0-3. Czyżby spisek fanbojów „Medal of Honor”?
„Black Ops” w warstwie technicznej jest programem wykonanym po prostu skandalicznie. Crashe, freeze, lagi w trybie multiplayer, na które najczęściej skarżą się użytkownicy, zdarzają się nie tylko na komputerach osobistych, ale też, co jest prawdziwym ewenementem, również na dysponujących zamkniętą architekturą konsolach (użytkownicy PS3 posunęli się tak daleko, że zbierają w Internecie podpisy pod petycją żądającą od wydawcy zwrotu pieniędzy za zakupione egzemplarze).
Czy zatem zrecenzowanie tak źle wykonanego programu jest w ogóle możliwe? Czy w ogóle da się go ukończyć? Przymuszony twardą koniecznością, dokonałem obu tych czynów. Niech jednak czytelnik ma na uwadze, że choć staram się nałożyć filtr zmiękczający moją opinię, to jednak dwadzieścia trzy godziny pokonywania kampanii, która nie powinna trwać dłużej niż godzin osiem, z których większość spędziłem restartując komputer, musiały jakoś odcisnąć się na moim do „Black Ops” – nazwijmy to tak – stosunku.
Historia opowiedziana w „Black Ops”, o czym wszyscy już wiedzą, toczy się w latach 1961-1968, czyli w trakcie największego natężenia nie takiej znów zimnej wojny. Początek wygląda intrygująco – Alex Mason, najważniejsza postać „Black Ops”, jest przesłuchiwany w sali będącej współczesnym odpowiednikiem średniowiecznej izby tortur. Przymocowany do krzesła skórzanymi pasami, w otoczeniu monitorów wyświetlających ciągi tajemniczych liczb, jest przesłuchiwany i rażony prądem przez śledczych, których nie może zobaczyć. Tu zaczyna się retrospekcja – wymuszona wstrząsami elektrycznymi podróż Masona do czasów i miejsc związanych z tajemnicą, którą śledczy usiłują wydrzeć z zakamarków umysłu bohatera.
W ten sposób poznajemy większą część historii, zaczynając od kubańskiej misji, w której Mason i dwaj inni zabójcy z CIA mają zlikwidować znienawidzonego przez United Fruit i mafię Fidela Castro. Zadanie zostaje wykonane połowicznie – okazuje się, że życie stracił jeden z sobowtórów el Comendante, zaś Mason, by uratować kolegów… wyskakuje z pędzącego po płycie lotniska samolotu i z pomocą przeciwlotniczej armaty usuwa przeszkody z pasa startowego. Brzmi głupio? Ależ to dopiero początek opowieści, w której nie takie cuda przyjdzie nam oglądać. Mason spędzi dwa upojne lata na rosyjskiej Kołymie, z której w brawurowy sposób ucieknie – pomocy udzieli mu znany miłośnikom serii weteran Armii Czerwonej Viktor Reznov, owładnięty chęcią zemsty na złowrogim, wyzbytym wszelkich ludzkich uczuć i lojalności wobec Partii generale Dragovichu (skąd oni biorą te rosyjskie nazwiska? Przecież wystarczy książka telefoniczna…).
W tym momencie można już zarzucić wszelką nadzieję, że „Black Ops” będzie pierwszą topową grą, poważnie traktującą niewykorzystany temat zimnej wojny. To oczekiwanie nie było do końca bezzasadne – wszak „World of War” trzymał się blisko historycznego gruntu, a czas, w którym toczy się akcja „Black Ops”, jest już definitywnie dokonany. Panowie z Treyarch i Activision uznali jednak, że te kubańskie kryzysy, berlińskie mury, wojny w Indochinach, sueskie i panamskie kanały, karaibskie przewroty, Golicyn i Philby – reasumując – wszystko, co może kojarzyć się z realnymi działaniami wrogich sobie potęg, jest zbyt mało emocjonujące, by dało się z tego wykroić scenariusz na, powiedzmy, sześciogodzinną kampanię. Do napisania tego dzieła zatrudniono zatem Davida S. Goyera (był on jednym z kilku twórców historii, można go zatem jedynie (w)skazać za współudział), hollywoodzkiego speca od przerabiania komiksów na kinowe blockbustery („Batman Begins”, ale i „Ghost Rider”). I zgodnie z tradycją serii dostaliśmy opowieść z rodzaju „zabili go i uciekł”, w której główną stawką jest przetrwanie zachodniej cywilizacji.
Przyznać trzeba, że rozgrywka nadąża za toczącą się w zawrotnym tempie historią. Pierwszych pięć poziomów jest frontalnym atakiem na wytrzymałość i zdrowy rozsądek gracza – krzywa natężenia akcji wznosi się tak stromo, że „Black Ops” przywołuje skojarzenie z przygodami Strusia Pędziwiatra. To, co zwykle nazywamy „światem przedstawionym”, tu jest jego karykaturą, zaludnioną przez nie znających strachu, ale głupich jak but przeciwników, znikających jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki po przekroczeniu linii działania skryptu. Gra jest, jak na współczesny standard, dość trudna (szczególnie na wyższych poziomach), ale to ten typ trudności, który osiąga się za pomocą umieszczenia punktu zapisu po, a nie przed gwałtownym zagęszczeniem akcji i absurdalnej celności cyfrowych przeciwników.
Ten pik natężenia akcji utrzymuje się aż do końca wietnamskiego etapu gry (bitwa o obóz w Khe Sanh), by dość niespodziewanie opaść. Następne levele są już o niebo lepsze – rozgrywający się w deszczu, wśród gęstej zabudowy Hong-Kongu; nieco niepokojący, szkoda, że tak krótki epizod w podziemnych tunelach w Laosie (w którym możemy się dowiedzieć, że kula z rewolweru Python zawsze urwie przeciwnikowi rękę lub nogę, nawet jeśli trafimy go w głowę), zręcznościowe latanie radzieckim śmigłowcem. A już niezwykle dynamiczny (nawet na tle całej gry) nocny atak na łodzi motorowej, okraszony rozbrzmiewającym w tle „Sympathy For The Devil” jest moim zdaniem najlepszą celownikową sceną całej serii „Call of Duty”. Nieco inaczej prezentuje się niezbyt udany cytat z „Łowcy jeleni” i na siłę doklejona sekwencja tuż przed końcem gry, w której Mason pokonuje długi korytarz, będąca, jak rozumiem, metaforą podróży w głąb własnego umysłu.
Pomijając wpisane w ten typ rozrywki nonsensy (sześćset sztuk amunicji w plecaku, broń nieistniejąca jeszcze w opisywanym czasie) i logiczne płycizny (skąd agent Hudson wiedział w lutym 1968 roku, że rozpoczęta miesiąc wcześniej ofensywa Tet oznacza przegraną USA w wojnie w Wietnamie?), spowolniony do w miarę normalnego tempa drugi etap „Black Ops” jest już dość przyzwoitą grą – rzecz jasna w ramach stworzonego przez serię Call of Duty gatunku „szybciej, szybciej”. O tym jednak może naprawdę przekonać się ktoś, komu cyfrowe bóstwa sprzyjać będą na tyle, by oszczędzić mu opisanej na początku tekstu technicznej zgryzoty.
Wreszcie na koniec – gdyby ktoś zapytał, jak wypadają konkurencyjne wobec siebie „Black Ops” i „MoH 2010”, odpowiedziałbym, że w ogóle nie wypadają. Obie te gry są skierowane do zupełnie różnego rodzaju odbiorców i posługują się zupełnie inną stylistyką. Używając filmowego przykładu – to mniej więcej tak, jakby porównywać ze sobą „Pluton” z „Zaginionym w akcji”.
Jan M. Długosz
Ocena: 65% (jeśli program działa)
Zalety: gra dla miłośników szybkiego tempa, muzyka. Wady: skandaliczny poziom techniczny programu, brzydka jak na dzisiejsze standardy, fabuła jak z kiepskiego filmu. Dla rodziców: Pegi 18+ Krwawa, okrutna, pełna wulgaryzmów. Minimalne wymagania sprzętowe gry Call of Duty: Black Ops: Procesor Core 2 Duo 2.4 GHz, 2 GB pamięci RAM, karta grafiki z 256 MB (GeForce 8600 GT lub lepsza), 12 GB wolnej przestrzeni na dysku twardym, Windows XP/Vista/7. „Call of Duty: Black Ops”, gra FPS, od 18 lat (Pegi 18+). Producent: Treyarch; polski wydawca: Lem; cena wersji PC: około 120 zł. |
Polecamy także:
„Call of Duty: Modern Warfare 2” – recenzja gry
„Medal of Honor 2010” – recenzja kampanii dla jednego gracza
5 grudnia o godz. 0:56 57168
Ja tam zadnych crashy (crashow?) czy innych bledow nie mialem, gra troche ciela w multi, ale po pierwszym patchu jest ok.
Historyjka w singlu nieco glupkowata, ale o wiele lepsza i lepiej przedstawiona niz te bzdury z MW2. W porownaniu z Mohem wypada imo troche gorzej (jesli chodzi o opowiesc, bo rozgrywka to w obu wypadkach zabijanie miliona glupich przeciwnikow), za to multiplayer jest swietny, bije badziewiastego Moha na glowe. Za samego singla 100 czy 200 zl bym nie dal, ale jak ktos lubi tego typu multi (dosc szybkie i nie ma zniszczen jak w BC2)- to ta gra jest dla niego.
8 grudnia o godz. 10:40 57331
Przeczytałem Pański artykuł w dzisiejszym numerze Polityki, i cieszę się, że bardzo zgrabnie udało się panu pokazać, że nie tylko CoD’ami gry stoją, że gry wideo również mogą być przemyślane, wymagające od twórcy starań w aspektach takich jak odwzorowanie realiów. W powyższej recenzji bardzo spodobało mi się porównanie natężenia akcji nowego CoD’a do przygód Strusia Pędziwiatra, z czym absolutnie się zgadzam. Twórcy gry, wydaje mi się, zachłysnęli się możliwościami utworzenia dynamicznej, fikcyjnej fabuły, przez co gra traci znakomitą większość wartości, jakie może przenosić. I zostaje tylko obrzydliwy, amerykański ‚fun’…
8 grudnia o godz. 11:15 57334
@Brogming
W pogoni za tym „fun” panowie z wielkich studiów zapominają o podstawowym pojęciu immersji – bez niej nie ma mowy o iluzji, która może nas zbliżyć do świata gry, a bez której zostaje tylko podziwianie pracy grafików i zabawa w „ręka-oko”. A szybkość akcji w Black Ops znajduje się już chyba na granicy ludzkiej percepcji – dla mnie to już za dużo.
Bardzo Panu dziekuję za dobre słowo – rzadko się to zdarza 😉
Pozdrawiam
JMD
10 stycznia o godz. 15:57 59473
Od czasu odejścia od realiów IIWŚ obie serie straciły wiele. Nie mogę jednak zgodzić się z tym, że CODBO jest grą na 65% technicznie i fabularnie. Engine zestarzał się i nie robi już wrażenia, ale za to misje w Rosji powodują, że gra się może podobać. Do tego trzeba dodać, że fabuła jak na tak prymitywną rozgrywkę jest całkiem interesująca. Jest przyjaźń i zaufanie na polu walki i „zaskakujące” zakończenie. Oczywiście razi to, że jak zwykle to komuniści są tymi złymi. Ciekawe kiedy doczekamy się gier z prawdziwą fabułą, w których to Amerykanie wywołują konflikty np. w Ameryce Południowej.
Dla mnie gra okazała się lepsza od poprzednich MW 1 oraz 2 i bym ją ocenił na 75-80%.
Problemów ze sprzętem nie miałem – patch 1.
Jeszcze słowo o nowym Medal of Honor – gra jest bardzo słaba i mam wrażenie, że została skierowana do raczej młodszych graczy. Może konsole zabiły tą grę. Jak doszedłem do miejsca, gdzie trzeba było jeździć quadami, to był to dla mnie znak, że to nie dla mnie. Gra została odinstalowana zaraz po zakończeniu przejażdżki. Myślę jednak, że ktoś kto na komunię dostał (lub chciałby dostać) taki motorek będzie się grą cieszył i to chyba właśnie do takich odbiorców gra była skierowana 🙂
14 stycznia o godz. 18:44 59639
codbo – jak można tego gniota ocenić lepiej niż MW1 czy MW2?
a co do twojego komentarza o MOH…no po prostu nie wierzę!i nie skomentuje!
a wracając do recenzji,w końcu znalazłem pierwszą, która w jakiejś części oddaje moje odczucia.Grę kupiłem w dniu premiery na PS3,napalony jak diabli wpakowałem do czytnika… i po 1 misji już wiedziałem,że jest nie dobrze!a później to był tylko dramat!gra jest tak nudna,że płakać się chce,bezpłciowa jak world of war!ciągłe przerywniki i misje tak głupie,że aż nie mogłem uwierzyć!uwielbiałem single serii MW, bo mimo,że pełne nonsensów to wciągały i trzymały gracza w napięciu,aż się człowiek ślinił:)”Wszyscy w kamuflażu” z MW1,powodowało,że człowiek nie mógł uwierzyć,że gra w taką misję,to było jak spełnienie marzeń:)
co do multi…na początku bardzo mi się spodobał,ale po lagach,nerwach,patchach i 20h grania,które mnie znudziło,sprzedałem grę na allegro kupiłem 2 pada i zacząłem grać ze znajomymi co-op w MW2:) teraz dokupiłem też MOH2010(udany zakup!!) i operation flashpoint:dragon…(jeszcze nie grałem) i zamierzam ignorować wszystkie twory COD’podobne,do czasu wydania tej gry przez Respawn ent. lub niedobitków z IW, inne studia a zwłaszcza Treyarch ignoruję.
pozdrawiam autora recenzji:)
14 stycznia o godz. 18:46 59640
dodam tylko,że w tym roku czekam na Battlefield 3…mam nadzieję,że się nie rozczaruję!
14 stycznia o godz. 21:18 59647
@s355j2g3
A dziękuję, pozdrawiam nawzajem 🙂
„Wszyscy w kamuflażu” – pamiętam, ładne było, chociaż pod tą cholerną karuzelą spędziłem chyba ze trzy dni…
Generalny wniosek z tego taki, że wprowadzenie do gry 300% tego, co było fajne w poprzedniej części nie gwarantuje, że gra będzie trzy razy lepsza.
Niech Pan zagląda czasem na Technopolis
Pozdr
JMD
3 lutego o godz. 3:11 60528
Powiem tak. Jeżeli dla ciebie fabuła w Black Ops była jak z kiepskiego filmu.. To człowieku lepiej się nie wypowiadaj na ten temat. Bo aż niedobrze się robi jak to się czyta. Jak dla mnie fabuła była na miarę b. dobrego filmu wojennego/sensacyjnego/ala thriller, można by nawet z niego film zrobić. Ale o gustach się nie dyskutuję chociaż ja widzę że się totalnie nie znasz. Pozdrawiam.
3 lutego o godz. 3:17 60529
aaa i jak się gra na takim syfie jak PS3 to nie dziwne że się tnie i tylko same nerwy w multi jak ma się darmowego ale za to mega kiepskiego neta 😉 ja gram w multi na xbox’ie 360 i może płace te marne 60 zł ale za to gram płynnie i bez żadnych problemów. Więc nie oceniaj tak gry jak grałeś tylko na tej gównianej konsoli… bo to nie sprawiedliwe.
3 lutego o godz. 10:02 60538
O, mój ulubiony recenzent recenzentów zmienił nicka 🙂
3 lutego o godz. 13:42 60547
To Panowie się znacie? Proszę , proszę, góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem… 😉
JMD