Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

17.06.2009
środa

„Terminator: Ocalenie” – recenzja gry

17 czerwca 2009, środa,

TERMINATORY DO TERMINU!
 
Gry filmowe, dynamicznie zdobywające swoją część rynkowego tortu, sprzedają się świetnie nie tylko dzięki agresywnym kampaniom reklamowym finansowanym przez producentów filmów. Coraz częściej są po prostu dobrze zrobione. Jednak komputerowe wcielenie najnowszej części „Terminatora” idzie pod prąd tej tendencji. Można zaryzykować tezę, że bez wsparcia Warner Bross gra nie miałaby szans na wejście do szerokiej dystrybucji. Dawno bowiem wśród programów z tak zwanej „górnej półki” nie pojawił się tytuł tak niedopracowany.

Kłopoty z „Terminatorem zaczynają się już po zainstalowaniu aplikacji, bo program ma problem z obsługą niektórych starszych, ale wciąż popularnych kart graficznych z serii GeForce 7 i 8. Polega na tym, że… nie wyświetla się grafika. Żadna. Na szczęście łatwo temu zaradzić – wystarczy ustawić najniższą dostępną rozdzielczość (800×600), zapisać, wyjść z programu, uruchomić powtórnie grę, zmienić ustawienia grafiki na wyższe i już – gotowe. Kolejnym częstym problemem jest niespodziewany powrót do systemu (czasem nawet poza) – możemy przeczytać wtedy w pewnym sensie zabawny komunikat: „The application has terminated (sic!) unexpectedly”.

Screen z gry Terminator: Salvation
Screen z gry Terminator: Ocalenie

Scenariusz gry jest luźno związany z historią opowiedzianą w filmie – w zasadzie łączą je ze sobą tylko postać Johna Connora i środowisko kontrolowane przez wszechobecną sieć Skynet. Na terenie fabryki produkującej zabójcze T-600 zostaje odcięty mały oddział bojowników. Sterowany przez gracza Connor wraz z dwójką (następnie trójką) partyzantów rusza im na ratunek, choć wszyscy wokoło przekonują go, że misja jest oczywistym samobójstwem (zatem zgodnie z hollywoodzką logiką z pewnością się uda). Cała rozgrywka sprowadza się do przechodzenia kolejnych plansz po uprzednim wybiciu wszystkich mechanicznych przeciwników.

 

Ponieważ mamy tu do czynienia z shooterem TPP, bardzo istotny jest zestaw dostępnych broni. Niestety, arsenał składa się zaledwie z trzech typów broni strzeleckiej (strzelba jest, snajperki nie ma), dwóch granatników i dwóch rodzajów ręcznych granatów. Dlaczego w zrujnowanym atomowym wybuchem Los Angeles na każdym rogu możemy znaleźć radziecki RGP-7 z zapasem rakiet przeciwpancernych, pozostaje tajemnicą producentów.

Screen z gry Terminator: Salvation
Screen z gry Terminator: Ocalenie

Przeciwnikami Connora i kolegów są poruszające się na czterech nogach bojowe roboty (niezgodnie z zasadami entomologii zwane pająkami), złowrogie T-600, latający Łowcy (Hunter Killer) i małe aerostaty w niczym nieprzypominające poczciwego Zeppelina. Dwa pierwsze typy są mocno opancerzone i ogień broni strzeleckiej nie robi na nich szczególnego wrażenia, Łowcę można zniszczyć tylko kilkoma strzałami z granatnika lub ogniem stacjonarnego działka, aerostaty nie są wielkim problemem. Maszyny w „Terminatorze” zawsze mają przewagę – jeśli nie mamy odpowiedniej ilości granatów, jedynym sposobem jest zaatakowanie ich od tyłu, od strony ich słabo chronionych akumulatorów. W ten prosty sposób programiści zachęcają nas do szukania rozwiązań alternatywnych wobec ataku na wprost. Stosowanie taktyki uniku ułatwiają same lokacje – w miejscach, w których walczymy, zawsze jest sposób na obejście przeciwnika. Istotnym (i trzeba przyznać, że udanym) elementem rozgrywki jest system korzystania z osłon. Bohater może nie tylko zza nich strzelać, ale też wykonując efektowne wślizgi szybko się pomiędzy nimi przemieszczać.

Screen z gry Terminator: Salvation
Screen z gry Terminator: Ocalenie

Sztuczna inteligencja robotów stawia pod znakiem zapytania nie tylko możliwość zwycięstwa Skynetu nad całą ludzkością, ale i wygrania partii warcabów z przeciętnie rozgarniętym sześciolatkiem. Maszyny atakują schematycznie, a za całą taktykę wystarcza im siła ognia i powolne przesuwanie się w kierunku gracza. Wirtualni partyzanci zachowują się trochę inteligentniej – potrafią skorzystać z okazji, gdy ściągniemy na siebie ogień i wystawimy im na strzał wybuchową baterię (choć uparcie trzymają się jednej pozycji), podają magazynek, kiedy skończy się nam amunicja. Mają jednak tę irytującą cechę, że są całkowicie odporni na wszelkie ciosy Skynetu (brak konieczności ochrony członków drużyny pozbawia nas sporej dawki potencjalnych emocji i jednocześnie pokazuje, jak bardzo liniowa jest rozgrywka) – jedyną postacią, która może zginąć jest John Connor. I należy tego unikać jak ognia, bo karą może być pięciominutowe wczytywania się ostatniego zapisu stanu gry.

Screen z gry Terminator: Salvation
Screen z gry Terminator: Ocalenie

Próbą uatrakcyjnienia rozgrywki są zręcznościowe wstawki celownikowe, w których przy pomocy stacjonarnego działka niszczymy latającego Łowcę, czy nadjeżdżające falami uzbrojone motocykle. Kapitalnym i zupełnie niewykorzystanym pomysłem jest przejażdżka gigantycznym czołgiem wyposażonym w działka Gatlinga – możemy wreszcie wziąć pomstę na licznych T-600. Niestety, w czołgu nie możemy sterować niczym poza uzbrojeniem (marszruta jest automatyczna), a sama zabawa kończy się po góra trzech minutach.

Screen z gry Terminator: Salvation
Screen z gry Terminator: Ocalenie

Najbardziej frustrujący w „Terminatorze” jest brak jakiejkolwiek, choćby najmniejszej, maciupkiej logicznej zagadki, co wraz z kompletnie zamkniętym środowiskiem (zakaz skrętu w jakąkolwiek stronę, egzekwowany zwałami gruzu, wrakami samochodów, czy niemożliwym do przeskoczenia krawężnikiem) sprawia, że nasze szare komórki ulegają w trakcie gry powolnej atrofii.

Nie pomagają też źle zarysowane postacie, braki dramaturgii (za wcześnie opada napięcie wraz z przekonaniem, że już jest „pozamiatane”) i historia, która nie porusza. Tyle, że to już immanentna cecha całej opowieści o zmaganiach Connorów z zabójczymi maszynami, bo o ile pierwsza filmowa część „Terminatora”, wyreżyserowana przez Jamesa Camerona w 1984 roku (czyli w czasie, gdy atomowa zagłada była jak najbardziej realną perspektywą) mogła naprawdę poruszyć, to kolejne odsłony serii są już tylko popisem speców od efektów specjalnych. Brak poczucia zagrożenia sprawia, że o immersji możemy zapomnieć. Zastępuje ją postępująca irytacja spowodowana niedoskonałościami technicznymi i liniowością rozgrywki.

Screen z gry Terminator: Salvation
Screen z gry Terminator: Ocalenie

Ostatni, często przytaczany zarzut dotyczy długości owej rozgrywki. „Terminator: Ocalenie” składa się z dziewięciu rozdziałów i, rzeczywiście, niektóre z nich można pokonać w ciągu 20-30 minut, a przejście całości nie powinno zając więcej niż dwa popołudnia (przy średniej intensywności zabawy). Jeśli przyjąć, że za te same pieniądze można kupić dwie, nawet trzy bardzo dobre „popremierowe” gry, to cena (szczególnie skonfrontowana z jakością) za najnowszego „Terminatora” wydaje się zdecydowanie zbyt wysoka.

Jan M. Długosz

Ocena: 60%
 

0% 100%

Zalety: sytem osłon,  niezła grafika, T-600.

Wady: kłopoty techniczne, liniowa rozgrywka, słaba AI przeciwników, braki w scenariuszu, zamknięte środowisko, zdecydowanie za krótka.

Dla rodzicówgra otrzymała klasyfikację Pegi 16+. Biorąc pod uwagę, że przeciwnikami są tylko i wyłącznie maszyny i w związku z tym przemoc jest dość umowna, klasyfikacja wydaje się być nieco zawyżona. 

Minimalne wymagania sprzętowe gry Terminator: Ocalenie: Procesor Core 2 Duo 2.13 GHz, 2 GB pamięci RAM, karta grafiki z 512 MB (GeForce 8800 lub lepsza), 7 GB wolnej przestrzeni na dysku twardym, Windows XP SP2/Vista.

Terminator: Ocalenie, gra akcji (TPP) od lat 16 (PEGI 16+), w polskiej wersji językowej (napisy). Producent: GRIN, dystrybutor: CD Projekt. Cena: 119,90 zł.
 

Przeczytaj także recenzje gier:

X-Men Origins: Wolverine

Chronicles of Riddick: Assault on Dark Athena

Prey
 

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 4

Dodaj komentarz »
  1. Sie pozwole nie zgodzic. T2 mial swoja moc – pewien dystans do rzeczywistosci przedstawionej i stalowe poczucie humoru swiadczyly o obecnosci rezysera. T3 – choc mechaniczny doslownie i w przenosni – mial cos z pikniku pod wulkanem, w cieniu nieuknionej wojny nuklearnej. No ale T4 to wyzwanie rzucone w twarz rozumnemu widzowi. Ta szklanka naciaga i bez humoru, i bez sensu. Wiec i gra nie dziwi.

  2. @KJ
    Jednak wrażenie po obejrzeniu pierwszej części było najsilniejsze, tym bardziej że byliśmy po telewizyjnej projekcji „The day After”. Wizja świata po wojnie nuklearnej (ze słynną sceną w której tank hunter miażdży ludzkie czaszki) na długo zapadła mi w pamięć. Za to z drugiej części najlepiej pamiętam Guns N’Roses, „Hasta La Vista Baby” i napakowaną Lindę Hamilton. Fakt, film był zabawniejszy, ale przestraszyć się nie ma czego…
    JMD

  3. Bardzo zwięźle i przejrzyście zrecenzjonowana gra. Przyznam, że bardzo mnie zniechęciła do jakiejkolwiek próby obcowania z nią. Zdecydowanie górą będzie seria gier S.T.A.L.K.E.R – polecam serdecznie opowiadanie braci Strugackich p.t. „Piknik na skraju drogi”, ewentualnie film o tytule takim jak gra. Gra podobnie jak w wypadku Terminatora nie jest tak ciekawa jak książką, jednak w wypadku gry z serii robotów T-600 zdaje się, że można podsumować to popularnym stwierdzeniem: Taka GRA jaki Film! I przyłączam się do obrony TERMINATORA 2! Radioaktywny

css.php