WZÓR Z SEVRES KONSOLOWYCH DODATKÓW
Choć na rynku PC bogate w treść dodatki do gier nie są niczym wyjątkowym, to w przypadku konsol, gdzie rozszerzenia są wciąż stosunkowym novum, ze świecą szukać takich, które zawierałyby w sobie nieco więcej niż kilka dodatkowych poziomów, nową lokację, broń czy akcesoria.
Tworząc „Lost and Damned”, przeznaczony wyłącznie na X360 dodatek do „GTA IV”, Rockstar wysoko postawił poprzeczkę konkurencji, dostarczając graczom nie tylko wielu godzin dodatkowej rozgrywki, lecz także nowego bohatera i jego historię oraz wiele urozmaiceń. Wszystko to po to, by zachęcić do ponownego odwiedzenia Liberty City i odkrycia na nowo jego brudnych i niebezpiecznych ulic. I choć wciąż „Lost and Damned” należy rozpatrywać w kategorii dodatku, to swoją zawartością mogłoby zawstydzić niejedną pełnoprawną produkcję.
W podstawowej wersji gry mieliśmy możliwość wcielić się w rolę imigranta, który przybywa do Ameryki, by rozprawić się z własną przeszłością i ułożyć sobie życie od nowa. Niko Bellic nie miał w mieście żadnych znajomości poza swym kuzynem Romanem. Żeby móc funkcjonować w nowym środowisku, musiał najpierw zadbać o to, by w nim zaistnieć. Johnny Klebitz, bohater „Lost and Damned”, nie ma takiego problemu. To bezkompromisowy harleyowiec, który na wylot zna Libery City, ma znajomości, i, co najważniejsze, kumpli z gangu, którzy poszliby za nim w ogień. Nie szuka uznania, chce jedynie utrzymać status quo.
Screen z gry GTA IV – Lost and Damned
Sytuacja Klebitza zmienia się jednak na gorsze po powrocie Billy’ego, szefa The Lost – jego metody działania niezbyt sprzyjają dobru gangu, nie są też zgodne z z wyznawanym przez Johnny’ego „systemem wartości”. Jak nietrudno się domyślić, szybko dochodzi do konfliktu – na tyle istotnego, że od jego rozwiązania zależeć będą losy grupy. Niestety, ciekawie zapowiadająca się fabuła rozmywa się z czasem, po części przez niezbyt przekonującego prostego brutala w roli bohatera (gdzież mu do Niko, który wiele zyskiwał przy bliższym poznaniu), po części z powodu ograniczenia objętościowego dodatku, które nie pozwoliło jej rozwinąć się w satysfakcjonującym stopniu.
Screen z gry GTA IV – Lost and Damned
Co ciekawe, Niko i Johnny działają w tym samym czasie, o czym twórcy nie pozwalają nam zapomnieć. Kilka razy bohaterom zdarzy się spotkać. Ba, nawet wspólnie wykonają niektóre zadania, dzięki czemu możemy spojrzeć na znane z „GTA IV” sceny z zupełnie innej perspektywy. Na tym jednak nie koniec. Johnny i Niko mają wspólnych znajomych, a niektóre misje w „Lost and Damned” rzucają nieco światła na pewne wydarzenia z podstawowej wersji gry. Ogólnie mówiąc, chociaż wątki w obu historiach są odmienne, to już światy naszych bohaterów nie do końca. Trudno się wszak dziwić, w końcu to jedno miasto.
Skoro już o nim mowa, nie sposób nie wspomnieć o samym Liberty City. Ta wzorowana na Nowym Jorku metropolia jest doskonale znana fanom serii, ponieważ już niejednokrotnie Rockstar umieszczał akcję „GTA” na jej ulicach. Zapowiadając dodatek twórcy obiecywali, że gracze będą eksplorować Liberty City, jakiego jeszcze nie widzieli. Biorąc pod uwagę fakt, że mamy tu do czynienia z rozszerzeniem, nikt nie spodziewał się rewolucji. I rzeczywiście, rewolucji nie ma, lecz mimo wszystko odnoszę wrażenie, że nie do końca należy te zapewnienia wkładać między inne marketingowe bajki.
Przede wszystkim zastosowano filtr graficzny, który nadaje grze specyficznej ziarnistości. Niby niewiele, ale sprawia to, że sceneria wygląda bardziej ponuro niż w „GTA IV”. W dodatku misje są tak prowadzone, byśmy trafiali na brudne podwórka, pokryte graffiti zakamarki, do zrujnowanych domów oraz pod mosty, gdzie bezdomni grzeją ręce nad płonącymi kubłami. To wszystko sprawia, że otrzymujemy wizję ciemnej strony Liberty City; miejsc, które zwykli mieszkańcy omijają szerokim łukiem.
Nasz odbiór miasta zmienia się również z jeszcze innego istotnego powodu. W odróżnieniu od podstawowej wersji gry, tutaj poruszamy się częściej na motorach niż w samochodach. Ci, którzy znają „GTAIV”, wiedzą doskonale, jakim utrapieniem było przemieszczanie się jednośladami. W „Lost and Damned” zmieniono całkowicie mechanikę jazdy. Johnny’emu, jak przystało na harleyowca, żaden motor niestraszny (warto dodać, że w stosunku do wersji podstawowej do dyspozycji gracza oddano jeszcze kilka tego typu pojazdów).
Screen z gry GTA IV – Lost and Damned
Niezależnie od tego, czy będzie to potężny chopper, czy ultraszybki japoński motocykl, Klebitz nie ma problemów z utrzymaniem się w siodle, a wchodzenie w zakręty przychodzi mu z łatwością. Kiedy wraz z całym gangiem mknie przez ulice, budząc w przechodniach po części strach, po części szacunek, wrażenie jest niesamowite.
Na tym jednak nie koniec nowości w „Lost and Damned”. Niemal w każdym momencie możemy wezwać na pomoc kumpli z gangu, którzy przybędą na zawołanie i bez zbędnych pytań dzielnie stawią czoła naszym wrogom. Co ciekawe, jeżeli zatroszczymy się o nich i zadbamy, by przeżyli konfrontacje, z każdą kolejną strzelaniną wzrosną ich statystyki. Jeżeli któryś zginie, na jego miejsce przyjdzie następny, niedoświadczony, o mniejszych możliwościach. Dbaj o innych, a oni zadbają o ciebie – chciałoby się rzec.
Screen z gry GTA IV – Lost and Damned
Poza tym na gracza czekają nowe piosenki do odsłuchania w radio (klasyka rocka oraz nieco mocniejsze brzmienia, pasujące w sam raz do klimatu gry), nowe występy kabaretowe i programy telewizyjne do obejrzenia, a także kilka mini-gier dla zabicia wolnego czasu (siłowanie się na rękę, air hockey). Nie zabrakło również czegoś dla kolekcjonerów, funkcję gołębi z „GTA IV” przyjęły tutaj bowiem mewy, które poukrywały się po całym mieście i tylko wytrawny myśliwy upoluje je wszystkie. Chętni mogą zająć się kradzieżą motocykli, wystartować w wyścigach, wykonać misje poboczne, a także pokazać, kto rządzi w mieście, uczestnicząc w wojnach gangów. Krótko mówiąc, na nudę narzekać nie można.
Nie należy też zapomnieć o kilkunastu nowych rodzajach broni, które przygotowali twórcy z Rockstara. Szczególnie, że bardzo przydaje się ona w trakcie wykonywania misji. Te, chociaż różnorodne, zbyt często sprowadzają się jednak do wymiany ognia, która sama w sobie jest przyjemna, ale w większych dawkach może nużyć. Zabrakło niestety nieco bardziej wymyślnych zadań w stylu tych, jakie znamy z wcześniejszych odsłon serii. Na szczęście zdarzają się wyjątki, jak spektakularny, szalony pościgu w konwencji „celowniczka na szynach” – rozwiązania, którego na próżno wypatrywałam w „GTA IV”.
Screen z gry GTA IV – Lost and Damned
Wzorem podstawy dodatek zawiera też multiplayer, który poza znanymi trybami pokroju Deathmatch oferuje kilka ciekawych rozwiązań, jak choćby Chopper vs. Chopper, w którym jeden gracz mknie na harleyu po ulicach, podczas gdy drugi kieruje śmigłowcem i stara się za wszelką cenę utrudnić mu życie. Interesującą porcję rozrywki zapewnia też tryb Witness Protection, w którym część graczy wciela się w eskortę świadka, podczas gdy pozostali, jako członkowie gangu The Lost, robią wszystko, by uciszyć go na dobre.
Tworząc „Lost and Damned”, Rockstar wyznaczył nowy standard dla rozszerzeń gier konsolowych. W dodatku za 1600 MP mieści się zawartość wystarczająca, by przygotować samodzielny produkt.
Screen z gry GTA IV – Lost and Damned
Fabuła nie jest co prawda jego najmocniejszą stroną, a postać Johnny’ego mogłaby być lepiej zarysowana, ale nadrabia to z nawiązką klimatem, poprawionym modelem jazdy i wieloma godzinami rozrywki na najwyższym poziomie. Szkoda tylko, że wprowadzonych w „Lost and Damned” usprawnień nie da się wykorzystać w podstawowym „GTA IV”.
Marzena Falkowska
Ocena: 90%
|
0% | 100% |
Zalety: Nowe oblicze Liberty City; ulepszona mechanika jazdy motorami; nowe tryby multiplayer, rodzaje broni i stacje radiowe.
Wady: Lekko rozczarowująca fabuła i bohater; mało zróżnicowane misje.
Dla rodziców: Gra przeznaczona jest dla odbiorców dorosłych (klasyfikacja PEGI 18+); zawiera liczne elementy przemocy, wulgarny język i obrazy zażywania narkotyków.
Minimalne wymagania sprzętowe gry GTA IV – Lost and Damned: Xbox 360.
10 lutego o godz. 11:54 64316
Opis dosc fajny chociaz dodatek jest na wszystkie platformy
i jak sie pisze na temat motocykli to przydalo by sie chociaz troszke o tym wiedziec
niema czegos takiego jak harleyowcy… nawet org nazwa mowi choper – co recenzentka tlumaczy na harley – to jak by slowo auto tlumaczyc na mercedes