Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

1.12.2010
środa

„Drakensang: The River of Time” – recenzja gry

1 grudnia 2010, środa,

Screen z gry Drakensang: The river of TimeSTUKOT WIRTUALNYCH KOŚCI

Jeśli grę „Oblivion” można porównać do luksusowego samochodu, w którym tajniki mechaniki dyskretnie ukryto pod kształtną maską, „Drakensang” jest jak hotrod z odkrytym silnikiem – nie tak wygodny, ale za to widać, jak pracuje każda część . To rzecz dla lubiących nie tylko jeździć, ale i złapać za narzędzia, by coś tu i tam podkręcić.

Umiejętności postaci, które w innych grach załatwione są pojedynczymi współczynnikami – władanie jednoręczną bronią białą, retoryka, leczenie – tutaj rozdzielono na kilka specjalizacji. Gra drobiazgowo wykłada, że użycie umiejętności to test: rzut wirtualną kostką powiększony o punkty zapewniane przez użyte narzędzie i zmodyfikowany współczynnikiem związanym z poziomem trzech podstawowych cech przydatnych przy danej czynności. Jeśli wynik jest dodatni, udaje się. Naturalnie, miecz też nie ma prostej siły ataku, tylko element losowy, premie za siłę i biegłość władającego plus specyficzne modyfikatory ataku i parowania wynikające z jakości wykonania broni. Wszystko na wierzchu, wszystko podatne na precyzyjne działania gracza rozwijającego postać i wybierającego ekwipunek.

Screen z gry Drakensang: The river of Time

Drakensang: The River of Time  oparto na dominującym w krajach niemieckojęzycznych systemie fabularnym Das Schwarze Auge / The Dark Eye, który przez ponad dwie dekady stawał się coraz bardziej drobiazgowy. W latach dziewięćdziesiątych system był podstawą komputerowej trylogii Realms of Arkania, potem – pierwszej części „Drakensang” z 2009 roku.

Dwójka, „The River of Time”, jest prequelem. Bohater(lub bohaterka), jeszcze z niewielkimi umiejętnościami, przypływa do miasta Nadoret, gdzie łączy siły  z wojownikiem Ardo, który w pierwszej grze wystąpił już tylko jako ofiara morderstwa. Jest też jego przyboczny, krasnolud Forgrimm, który jeszcze nie zgolił brody w rozpaczy po stracie przyjaciela. Węszą w okolicy za rzecznymi piratami i nieuczciwymi celnikami. Pomysły mają różne, czasem każą mi wybierać między otwartą konfrontacją a działaniem w ukryciu. Doskonale się składa, bo gram łotrzycą.

 

Klas postaci jest pod dostatkiem. Rozmnożono i przypisano różnym rasom podtypy wojowników władających ostrzami, strzelających, magów, znawców natury oraz przestępców. Ktoś w ramach drugorzędnej specjalizacji potrafi przywoływać do pomocy w walce magiczne istoty, ktoś jest dobry w kowalstwie, ktoś wie, na co przerobić mijane rośliny. Łotrzyca jest kieszonkowcem, sprawnie skrada się, otwiera zamki i wykrywa pułapki, ale ma też gadane, pozwalające rozwiązywać problemy na etapie dialogów.

Screen z gry Drakensang: The river of Time

Historia zaczyna się odpowiednio do postaci – skromnie i nieheroicznie. Grający magiem mają pobiec do mistrza w wieży, by dokończyć szkolenie, spece od natury – oswoić borsuka, wojownicy dostają się do straży miejskiej, a przestępcy wstępują do gildii złodziei. Ładnie. Do tego szybko dochodzą wciągające wątki śledcze. Kogoś trzeba pociągnąć za język, śledzić, gdzieś się zakraść. Tropy wiodą do innych miejsc wzdłuż rzeki, do których grupa skokowo przenosi się łodzią. Wśród zadań do wykonania pojawiają się łamigłówki oraz, oczywiście, coraz cięższe walki.

Screen z gry Drakensang: The river of Time

Od samego początku łatwo jest zginąć z ręki byle kogo, co zmusza do ostrożnego rozdzielania punktów doświadczenia, nauki nowych zagrywek, zakupów u handlarzy, a także wykorzystania umiejętności (maksymalnie trzech) sojuszników w drużynie. Starciom towarzyszy aktywna pauza, w trakcie której można spokojnie pomyśleć, co kim wykonać. Czy rzucać się grupowo na pojedynczych przeciwników, którzy parują tylko pierwszy cios w turze, czy podzielić siły i na przykład oddelegować jedną postać do prób uśpienia maga siejącego ogniem z drugiego szeregu? Nie ma automatyzacji zachowań kompanów.

Część eksploracyjna i questowa również zachęca do samodzielności. Rozpieszczony grami podającymi rozwiązania na tacy, przez pierwsze chwile zachowywałem się jak panienka idąca w góry w szpilkach. Jak to – nie pokazano mi strzałką, gdzie mam kupić piwo dla tego strażnika? Co więcej – nie zaznaczono też samego strażnika, ani nie zapisano zadania pobocznego w dzienniku? Sam muszę zrobić sobie notatkę na mapie? Śmiałem się ze swoich odruchów, nabierając szacunku do gry. Stara szkoła.

Screen z gry Drakensang: The river of Time

Czego brakuje? Czynników wyróżniających świat gry na tle innych produkcji fantasy. Pomijając wątki śledcze i współczynnikową pornografię, nie mam powodu, by odwiedzać akurat drakensangowe krainy. Ale to mój ogólny problem z uniwersami magii, miecza i średniowiecza. Druga rzecz to nadal za niska  zdolność tego świata do wytwarzania immersji. Owszem, po osadach kręcą się mieszczanie, można wyjść za bramy i pobuszować na łące, znaleźć chatkę elfa albo kamienny krąg – a jednak od RPG mogę wymagać więcej. Na przykład dających się otworzyć drzwi do domów, których tyle mija się w grodach. A w środku szafy, a w szafie ciekawej księgi lub przepisu alchemicznego. W parze z tym przydałby się system demaskowania i karania kradzieży, który zmuszałby do ostrożności lub likwidowania świadków. W końcu gram złodziejką. A przy okazji – gdzie jest zliczanie uczynków pozwalające postaci być coraz bardziej szlachetną lub nikczemną?

Screen z gry Drakensang: The river of Time

Zleceniodawczyni cichej, nocnej infiltracji mogłaby mnie chociaż ochrzanić za to, że specjalnie wykonałem zadanie tak, by narobić hałasu i wszczynać walki. Kupcy z wołem, których mam potajemnie śledzić, mogliby, na bogów, podarować sobie przystawanie i czekanie na mnie, gdy rośnie między nami dystans. Z jednej strony ten świat udaje, że żyje, z drugiej trafiam na fabularne usztywnienia, które można było rozegrać w bardziej zamaskowany sposób. Są też zarzuty techniczne. Kamera wymaga ciągłych, ręcznych korekt, bo uparcie koncentruje się na awatarze, a ja chciałbym widzieć, dokąd biegnę. Wolałbym też nie oglądać, jak różne części postaci przenikają przez teren albo jak osoby stojące na moście rzucają pod nim niemożliwe cienie. To już jednak detale.

Rafał Belke

Ocena: 73%

0% 100%

Zalety: drobiazgowa dłubanina we współczynnikach; wątki śledcze w misjach.

Wady: dużo budynków, mało wnętrz; walka z kamerą.

Dla rodzicówPegi 16+, nieprzesadnie krwawe starcia.

Wymagania sprzętowe gry Drakensang: The River of Time: Procesor 2,8 GHz, 1 GB pamięci RAM, karta grafiki 256 MB, 7 GB wolnej przestrzeni na dysku twardym, Windows XP/Vista/7.

„Drakensang: The River of Time”, gra RPG, z polskimi napisami, na PC. Producent: Radon Labs; polski wydawca: Techland; cena wersji PC: około 120 zł.

Polecamy także:

„Drakensang: The Dark Eye” – recenzja gry

„Fallout: New Vegas” – recenzja gry

„Mass Effect” – recenzja gry   

 

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 1

Dodaj komentarz »
  1. CO jest z tymi komentarzami? klikam i nie dodaje :/

css.php