GRANICE MARNOTRASTWA
Łączenie cech różnych gatunków gier jest doskonałym sposobem na tworzenie nowej jakości. Czasami jednak to, co dobrze wygląda na papierze, nie sprawdza się w praktyce. „Borderlands” niestety potwierdza tę prawdę, jednocześnie drażniąc nie wykorzystanym potencjałem.
Tym dobrze wyglądającym w teorii pomysłem było połączenie konwencji strzelanki FPP z rozwojem postaci rodem z gier RPG. Niestety studio Gearbox sięgnęło po najbardziej rozwodnione cechy gatunku, prosto z internetowych światów MMO: uproszczone statystyki postaci, szczątkową fabułę, prostackie zadania typu przynieś-zabij-pozamiataj oraz mnóstwo biegania w tę i we w tę. Są to cechy, za które miliony ludzi pokochało „World of Warcraft” czy „Guild Wars”, ale nie sprawdzają się one już tak dobrze w grze akcji widzianej z perspektywy pierwszej osoby.
Screen z gry Borderlands
W typowej grze FPP poziomy są tak skonstruowane, aby każdy z nich różnił się nieco od poprzedniego i przynosił graczowi nowe wyzwania. A przynajmniej go nie nudził. Podobnie jest z dostępnym arsenałem – wiadomo, że na początku będzie strzelał z prostego pistoletu, aby pod koniec dostać ręce błyszczącą armatę miotającą Ostateczne Pioruny Śmierci. Niestety, przez większość czasu spędzonego w „Borderlands” gracz ugania się za bandytami po tym samym, wielokrotnie skopiowanym, obozowisku złożonym z trzech chatek i kilkunastu skrzyń. Na dodatek zmuszony jest do używania tej samej broni. Teoretycznie każda z czterech klas postaci może używać dowolnego rodzaju uzbrojenia, ale przez to, że bonusy otrzymuje jedynie do dwóch z nich, to kończy się to tak, że Łowca od początku do końca będzie wszystkich zabijał karabinem snajperskim, a Żołnierz karabinem szturmowym – sięganie po cokolwiek innego będzie znacznie mniej efektywne.
Screen z gry Borderlands
Jaśniejszym punktem systemu walki są zadające więcej obrażeń trafienia krytyczne – w większości gier RPG są one najzupełniej losowe. W „Borderlands” wymagają od nas wycelowania w określoną cześć ciała przeciwnika. O ile w przypadku humanoidów trafianie w głowę jest oczywistym rozwiązaniem, o tyle skuteczna eliminacja okazów innych gatunków niezbyt urozmaiconej pandoriańskiej fauny wymaga już odmiennych taktyk. Daje to sporo satysfakcji, zwłaszcza w przypadku gry Łowcą, kiedy jednym celnym strzałem snajperki osiągamy to, co Żołnierz mógłby uzyskać opróżniając cały magazynek swojego karabinu.
Wbrew marketingowym zaklęciom o „milionach spluw”, tak naprawdę można na planecie Pandora znaleźć zaledwie siedem ich odmian, w kanonicznych dla FPP rodzajach, m.in. pistolety, snajperki, strzelby, karabiny, wyrzutnie rakiet itd. W obrębie danego typu broń oczywiście różni się statystykami zadawanych obrażeń czy celności, czasem oferuje bonusy w postaci ataków kwasem lub elektrycznością. Cechy te generowane są losowo, ale tak naprawdę snajperką A, o pojemnym magazynku i możliwością podpalenia przeciwnika, będzie się grało niemalże tak samo jak snajperką B, o magazynku mniejszym, ale rażącą wrogów kwasem. Kiedy więc licznik zastrzelonych przeciwników zaczyna pokazywać wynik czterocyfrowy, można odczuć pewne znużenie.
Kolejnym zawodem okazały się być walki z bossami, które polegają na monotonnym uchylaniu się przed ciosami wroga i wyczekiwaniu na odpowiedni moment do oddania celnego strzału. I tak przez kilka minut, bo wiadomo, że poważniejszy przeciwnik dysponuje wyższą liczbą punktów życia. Apogeum jest walka z szefem szefów, która jest najbardziej wypranym z emocji starciem w całej grze.
Screen z gry Borderlands
Czy mimo to „Borderlands” przykuwa do ekranów telewizora? Zdecydowanie tak, ale w ten niedobry sposób, kiedy czuję, że tak naprawdę nie bawię się dobrze i mógłbym ten czas spożytkować inaczej, ale coś pcha mnie naprzód. Jest to tym bardziej dziwne, że gra jest dosyć oszczędna w nagradzaniu gracza za jego trud. „Diablo” czy „World of Warcraft” co chwila zarzucają go a to nowym hełmem, a to mieczem lub pierścieniem, tymczasem „Borderlands” poza bronią daje jedynie tarczę energetyczną, wzmacniacz granatów lub czip modyfikujący pasywne umiejętności postaci. Jak na grę polegającą na walce z hordami przeciwników jest to rozwiązanie wyjątkowo niesatysfakcjonujące. Podobnie jest z umiejętnościami wybranej przez nas klasy postaci – aktywna jest tylko jedna, podstawowa, jak berserkerski szał Bricka, wieżyczka Żołnierza czy tresowany jastrząb Łowcy, ale reszta to już tylko pasywne bonusy, które dają wyraźny efekt dopiero gdy zainwestujemy w nie więcej punktów.
Screen z gry Borderlands
Pech chciał, że równolegle z testowaniem „Borderlands” grałem w demo nowej produkcji Runic Games – „Torchlight”, grę stworzoną przez ekipę odpowiedzialną za pierwsze „Diablo”. I okazuje się, że Gearbox w dostarczaniu frajdy nie dotrzymuje tempa małej, utrzymanej w staromodnej konwencji gry dostępnej na pecetach wyłącznie w cyfrowej dystrybucji. W „Pograniczu” nie ma żadnego wizualnego potwierdzenia rozwoju postaci – od początku do końca wygląda ona tak samo, a nawet najbardziej zabójcza broń może do złudzenia przypominać jej słabszę wersję. A przecież jest coś satysfakcjonującego w widoku zaawansowanego awatara w „Diablo” czy „World of Warcraft” – wielkie świecące miecze, potężne zbroje – czuło się jego moc i siłę.
Screen z gry Borderlands
Ta monotonia walki i uzbrojenia dałaby się jeszcze obronić, gdyby autorzy poświęcili więcej uwagi stworzonemu przez siebie światu. „Borderlands” początkowo kusi klimatem futurystycznego dzikiego zachodu – stonowaną paletą barw, dobrą muzyką, czasem świetnie zaprojektowanymi lokacjami – ale szybko okazuje się, że fabuła jest szczątkowa i sztampowa. Oczyma wyobraźni widzę, co mogłoby się stać, gdyby za scenariusz odpowiadał Joss Whedon, twórca kosmicznego westernu „Firefly”. Niestety próżne nadzieje. Warto wszakże zauważyć, że Pandora jest ślicznie i stylowo wyrenderowaną górniczą planetą, którą warto zwiedzić, choćby po to, aby zobaczyć kanion, w którym ukrywa się Krom czy wielką koparkę, w której rezyduje Baron Flynt.
Screen z gry Borderlands
Poczucie wszechogarniającej nudy i zażenowanie miałkością fabuły „Borderlands” znikają po podzieleniu ekranu na pół i zaproszeniu do gry znajomej osoby. Wtedy okazuje się, że opowieść nie ma znaczenia, bo liczy się walka, a ta – prowadzona wespół z kilkoma osobami – wreszcie zaczyna być ciekawa i emocjonująca. Przeciwnicy stają się o wiele bardziej wytrzymali, więc trzeba ze sobą ściśle współpracować, właściwie od samego początku gry. „Borderlands” oferuje możliwość przemierzania pustkowi Pandory w towarzystwie maksimum trzech osób, co może dawać pewne wyobrażenie o natężeniu rozgrywki. Jeżeli więc macie duży telewizor albo grupę znajomych, którym znudziło się „Left 4 Dead”, to warto zastanowić się nad tym tytułem. Tym bardziej, że na horyzoncie majaczy płatny dodatek, który ma przynieść nowe lokacje i możliwość postrzelania do zombie.
Grze „Borderlands” zabrakło iskry geniuszu, która spięłaby zaczerpnięte z różnych konwencji elementy w całość interesującą dla wszystkich typów graczy, którzy po nią sięgną. Pojedynczy gracz nie ma czego na Pandorze szukać.
Konrad Hildebrand
Ocena: 60%
Zalety: interesująca oprawa graficzna, emocjonująca rozgrywka w trybie dla wielu graczy. Wady: całość niestrawna w trybie dla pojedynczego gracza. Dla rodziców: Dla graczy pełnoletnich (PEGI 18+).
Borderlands, gra akcji (FPS), od lat 18 (PEGI 18+). Producent: Gearbox Software, dystrybutor: Cenega. Cena wersji Xbox 360: około 220 zł. |
Polecamy także:
17 listopada o godz. 12:52 45197
Czy w Borderlands nie ma żadnej postaci z wąsami?
17 listopada o godz. 17:06 45204
Nie pozostaje nic innego jak zgodzić się z autorem recenzji. A to przykre, bo zarówno setting jak i wykonanie techniczne w fazie zapowiedzi roztaczały przed tą produkcją o wiele większe perspektywy. Poważnie się zastanawiam, czy w ogóle kończyć tą grę. Jestem świeżo po przejściu dead space. Tą grę musiałem dawkować w naprawdę małych porcjach. Fabuła i akcja były zbyt intensywne, a ja mam tendencje do „wczuwania się”, przez co przez cały czas gry praktycznie siedziałem na krawędzi krzesła targany skrajnymi emocjami. Tu wręcz przeciwnie. Spore nadzieje i jeszcze większe rozczarowanie. Monotonią i ,mimo wszystko intrygująco opakowaną sztampą.
17 listopada o godz. 17:38 45205
Będzie jedna, w dodatku. Ale z doczepianymi.
18 listopada o godz. 0:51 45210
Henry: ja dobiłem solo do 35 poziomu i już dalej nie zmogłem. Generalnie im dłużej zastanawiam się nad tą grą, tym więcej przychodzi mi do głowy rzeczy, które sprawiłyby, że byłaby strawniejsza w trybie dla pojedynczego gracza. A tak pozostaje mi tylko oglądanie widoczków.
8 grudnia o godz. 9:11 45671
No jak gracie w to solo to się nie dziwię… Ta gra rozwija skrzydła dopiero w trybie coop. Serdecznie polecam bo wtedy ubaw jest po pachy i radości co nie miara.
24 lutego o godz. 8:20 48034
Wiecej otwartosci sceptycy. Poza prostota elementow RPG i systemu walki, Fallout 3 powinien byc jak Borderlands, wesoly, kolorowy, pokrecony. Poczytajcie sobie: http://www.metacritic.com/games/platforms/pc/borderlands
7 lipca o godz. 18:54 51766
„Fallout 3 powinien byc jak Borderlands, wesoly, kolorowy, pokrecony.”
ta jasne… Dead Space też wyglądał by lepiej z większą ilością różu. A najlepiej to gdyby w każdej grze była możliwość łapania pokemonów 🙂
KAWAII ^^
25 września o godz. 16:19 53814
A ja przechodzę już grę po raz piąty, tym razem Lilith. Daję jej 9/10.
12 lutego o godz. 21:31 61192
Cóż, przez pierwszy poziom było tak sobie, ale na drugim było ciekawiej, dużo lepsze bronie i trudniejsi przeciwnicy. W sam raz żeby się „odchamić”. Ale fakt że w coopie daje najwięcej satysfakcji. Jeśli chodzi o mnie, to zgadzam się z poprostujakub, Lilith wymiata 😉
5 marca o godz. 12:26 62235
Gra nie ma zapisu, gdy cie zabijom to cofa do początku dlatego moim zdaniem to szais bez zapisu!!!!Znaczy fabuła gry dobra ale lipa bo zapisu stanu gry nie ma .I czemu zrobili tak że trzeba wybrać postać a nie jak np.Bioshock lub Legendary jest jedna posTać i nie trzeba wybierać….:)
25 sierpnia o godz. 13:12 65142
jaka klasa polecacie grac?