Niewielki utwór norweskiego studia Moondrop olśniewa stroną wizualną, zaskakuje pomysłem na interakcję, wciąga w składanie pofragmentowanej historii i rozczarowuje jej przebiegiem.
Świat „Amphory” to krótkie, zamknięte sceny z wysmakowanego estetycznie teatrzyku cieni. Padające z tła różnokolorowe światło przebija półprzezroczyste obiekty, mieniące się barwami jak witraże. Światło rozmywa się też na mgle i dymie, wydobywającym się z tajemniczego naczynia. To tytułowa amfora, towarzysz losów pewnej dziewczyny, żyjącej na pograniczu starożytnych mitów i baśni.Kierując strugą magicznego dymu, odbiorca widzi dzieciństwo bezimiennej, delikatnie wpływając na jego przebieg, raz przynosząc małej zabawkę, innym razem zapewniając wygraną żółwiowi w wyścigu z zającem, w projekcji czytanej przez matkę dziewczyny bajki Ezopa. Ta pozostająca na granicy rzeczywistości i wyobraźni manipulacja obiektami opiera się na parametrach fizycznych w dwuwymiarowej przestrzeni.Przenosimy, popychamy, przestawiamy, tworzymy liny i łańcuchy przytrzymujące przedmioty. Dziewczyna dojrzewa, poznaje uroczego rówieśnika, a potem złowroga armia najeżdża ich kraj. Ze sceny na scenę amfora musi potwierdzać rolę zakulisowego „dobrego ducha”. Przewodzi, dopełnia, ratuje.Reakcje na tę dobroczynność, okupioną na dodatek rozgryzaniem coraz bardziej ekwilibrystycznych zadań, są niestety ograniczone. Postacie-kukiełki bezwładnie uginają się, przewracają, czekają, aż magia amfory wykona całą pracę. Najczęściej trzeba utrafić obiektem A w obiekt B, wykorzystując ciężar, tarcie, przyspieszenie. A potem – klik – scena zaliczona. Statyczność otoczenia i postaci ma swój urok, ale też stanowi o ubogości opowieści.Ta jest zresztą wyjęta z podręcznika budowy baśni – z motywami podróży, przemiany, walki bieli z czernią. Bez zaskoczeń – może za wyjątkiem odwrócenia pewnej sytuacji ze znanego dramatu Szekspira. Sceny potrafią intrygować połączeniem tradycji Europy i Bliskiego Wschodu, mitologii Greków i Rzymian z „Baśniami z tysiąca i jednej nocy”, ale czasem zapędzają się za blisko lukru Disneya. Są wtedy bardziej atrakcyjne dla młodszych odbiorców, choć w innych miejscach jest też szczypta wojennej dosłowności.Całość kończy uczucie niedosytu, że zdawkowo, łzawo, zbyt mechanicznie. Głównym atutem od początku do końca pozostaje kompozycja oprawy wizualnej, niosącej w sobie gros nastroju tej niepowtarzalnej, choć nie w pełni wykorzystanej, interaktywnej miniatury. Jej twórcom warto w przyszłości bacznie się przyglądać.
Ocena: 3/6
Gra do kupienia przez sieć na stronie twórców (Windows). Język angielski i inne, mają znaczenie tylko w menu gry – historia opowiedziana jest bez udziału słów. Czas gry: 1-3 h. Dla starszych dzieci i wzwyż.