Gdy trzy lata temu wydawało się, że w temacie FPS-ów wymyślono już wszystko, Gearbox stworzyło Borderlands. Utrzymaną w komiksowej stylistyce strzelaninę, której mimo przepotężnego arsenału bliżej do Diablo niż Halo i Killzone’a. W tym roku dostaliśmy kontynuację – lepszą, większą, bardziej zróżnicowaną, ale wciąż niedoskonałą.
Borderlands było dla FPS-ów nowym otwarciem. Pokazaniem, że z tego wydawałoby się skostniałego, opanowanego przez Activision i EA gatunku jeszcze sporo można wycisnąć. Pod warunkiem, że nie będzie się dążyło do realizmu, a totalnej abstrakcji, podkreślanej na każdym kroku przerysowanymi postaciami, komiksową oprawą i sporą dawką humoru. Kluczem do sukcesu i idealnym uzupełnieniem tych elementów był jednak arsenał – niespotykanie wielki, z ilością przedmiotów, która wcześniej kojarzyła się bardziej z hack’n’slashem niż rasową strzelaniną. Gearbox bardzo zręcznie połączył najlepsze elementy tych dwóch gatunków i stworzył unikalną, ale jednak dosyć monotonną grę.
„Dwójka”, co oczywiste, miała być pod tym względem lepsza. I jest, co przejawia się już choćby nawet projektem przemierzanej planety. Pandora nabrała barw, a także różnych stref klimatycznych. Nie zwiedzamy już tylko skalistych wąwozów i pustyń, ale też zaśnieżone góry, stalowe bazy, rozsypujące się osady czy błyszczące, industrialne miasto. Jest znacznie ciekawiej niż wcześniej, a pozytywne wrażenia audiowizualne domyka cykl dnia i nocy. To samo miejsce zupełnie inaczej wygląda o poranku niż po zmroku, przemierzając Pandorę nieraz więc przystaniemy, żeby przyjrzeć się otoczeniu. I nie ma nic w tym złego, pod warunkiem, że nie będziemy przyglądać się zbyt wnikliwie teksturom.
Większość powierzchni jest nieostra i chociaż z daleka buduje dobre wrażenie, to tak naprawdę okazuje się bardzo widocznym zlepkiem pikseli. Jakby tego było mało, tekstury późno wskakują na swoje miejsce, często po wejściu do nowej lokacji widzimy więc jak jeszcze przez 1-2 sekundy cały poziom „uzupełnia się” właściwymi tłami. Tak samo było w Rage, tam jednak z opóźnieniem pojawiały się naprawdę piękne obrazki. A tutaj mamy po prostu obrazki. Przypadłość ta dotyczy wersji na PS3; właściciele mocnych pecetów i nowych kart graficznych nie powinni narzekać na tego typu kłopoty, a w bonusie dostaną ulepszoną fizykę.
Są to jednak tylko techniczne szczegóły, margines tego, co w Borderlands 2 najważniejsze – zbieranie broni, strzelanie i ciągłe levelowanie. Gdybym miał tę grę określić jednym słowem, to byłby to „progres”. Już od pierwszych minut przez monitorem nabijamy doświadczenie i zmierzamy do awansu na kolejny szczebelek. Znajdujemy coraz mocniejsze, bardziej wymyślne designersko bronie i sukcesywnie rozwijamy naszego bohatera. Czynności te są ważniejsze od toczącej się gdzieś tam w tle fabuły i zadań pobocznych. To właściwie esencja gry, zaczerpnięta z hach’n’slashy, ale bardzo dobrze się tutaj wpisująca. Specyficzna mechanika i charakteryzujące ten gatunek podejście do rozgrywki może się więc nie spodobać entuzjastom strzelanek na wzór Call of Duty, bo headshot wcale nie jest tożsamy z fragiem, a trzy misje potrafią zabrać tyle samo czasu co całe Modern Warfare. Borderlands 2 szybko znuży też tych, którzy włączając grę liczą na dobrą fabułę. Tutaj jej nie znajdziemy. Chociaż historia jest poprowadzona wyraźniej niż w poprzedniczce, to wciąż rozmywa się na tle strzelania, zbierania i levelowania.
Mimo wydawałoby się tych elementarnych braków, Borderlands 2 potrafi przykuć do konsoli. Fantazyjny, potraktowany komiksową kreską arsenał zachowuje się nad wyraz realnie dając ogromną radość ze strzelania. Nie jest to też bezmyślne wybijanie wrogów, a niemal strategiczne starcia, w których należy kontrolować odradzającą się energię, dobierać broń pod konkretnych wrogów i z głową używać specjalnych zagrań. Każdy z czwórki bohaterów ma inny specjalny atak, przed rozpoczęciem rozgrywki warto więc wybrać tę najbardziej nam odpowiadającą.
Walki z przeciwnikami są niezwykle barwne i zróżnicowane. Inaczej trzeba podejść do wałęsających się pod Pandorze bandytów, a inaczej do robotów. Zwykłych opryszków łatwo da się wystrzelać ze snajperki. Bardziej zorientowanych trzeba dopaść z bliska, prawdziwa zabawa zaczyna się jednak z mutantami i robotami. Po wydawało by się krytycznym odstrzeleniu głowy, niektóre postacie potrafią wpaść w prawdziwy szał i rozpocząć ciężką do zatrzymania szarżę. Pojawia się więc pytanie – załatwić go bardziej konwencjonalnym sposobem, czy spróbować zabierającego dużo życia krytycznego strzału i narazić się na dodatkowe niebezpieczeństwo? Podobna zabawa dotyczy robotów, które potrafią się wzajemnie regenerować i często nie wystarcza celowanie w „dużego misia”. Właściwie każdy przeciwnik jest więc wyzwaniem, każdy ma inny czuły punkt, naprawdę ciężkim orzechem do zgryzienia są jednak bossowie.
Borderlands 2 potrafi dać w kość i zmusić do nawet kilkunastokrotnego powtarzania etapu. Gęsto porozstawiane checkpointy łagodzą jednak ten ból, nigdy też nie ma się wrażenia, że zginęliśmy z winy gry. Zawsze jest coś do poprawienia w naszej taktyce, doborze spluw czy poziomie doświadczenia, na który nakłada się kilkadziesiąt dodatkowych umiejętności (mocniejsze ciosy, lepsza celność czy specjalne ruchy w stylu towarzyszącej każdemu przeładowaniu eksplozji).
Gra szybko wciąga i równie szybko nuży. Nieustanna pogoń za nowszym uzbrojeniem i niezwykle wręcz długie misje potrafią zniechęcić do dalszej gry. Sytuacji nie poprawia też dosyć puste otoczenie. Przypomina komiksowego Rage’a czy Fallouta, ale nie ma w nim nic do roboty. Nieliczne zadania poboczne nie odbiegają zbyt od misji z głównego wątku fabularnego, a są premiowane mniejszą ilością doświadczenia i gotówki, stając się przez to wyzwaniem tylko dla prawdziwych zapaleńców umawiających się na wspólną grę. Borderlands 2 można przejść w kooperacji, z odpowiednio przeskalowanym poziomem trudności – jest to ciekawa opcja dla szukających nieszablonowego multiplayera.
Borderlands 2 to długa i wymagająca przygoda, którą bardziej należy traktować jako grę na więcej niż trzy wieczory. Weekend wystarczy ledwie na zapoznanie się ze światem Pandory, rządzących nim mechanizmów i przejścia może 3-4 misji. Na kolejne kilkanaście trzeba zarezerwować sobie kilkadziesiąt godzin. Paradoksalnie dzięki wytkniętym przeze mnie fabularnym brakom i śladowej narracji, powroty na Pandorę są niezwykle przyjemne. Nie musimy sobie przypominać fabularnych meandrów i skomplikowanego sterowania, po prostu wcielamy się w naszą postać, strzelamy, zbieramy i levelujemy.
Nie jest to gra dla każdego, ale każdy powinien spróbować w niej swoich sił. Potrafi wciągnąć, zniechęcić i odrzucić, a potem znów przyciągnąć i dać radość z odkrycia mocniejszej spluwy. Mało który tytuł stosując tak proste mechanizmy wywołuje tyle skrajnych emocji.
Paweł Olszewski
30 stycznia o godz. 10:26 452309
Wciąga jak najbardziej bo rozgrywka jest bardzo ciekawa. Co do grafiki to jest wykonana w dosyć specyficznym stylu, ale także może się podobać. Jak dla mnie bardzo fajna strzelanka.
5 lutego o godz. 1:56 457346
Bardzo dobra gra szczerze mogę polecić , ciekawe możliwości rozbudowania postaci. Naprawdę wciągnęła mnie na wiele godzin . Gorąco polecam .!
22 lutego o godz. 11:03 462671
Na początku trochę odrzucała mnie grafika, ale potem doszedłem do wniosku, że to właśnie wielka zaleta tej gry 😀 Zresztą nie jedyna – to po prostu bardzo udana produkcja, czekam na trójkę albo jakiś dodatek.