Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

30.06.2012
sobota

„TERA” – recenzja gry

30 czerwca 2012, sobota,

Zabójcy Wielkiego Stworka

Na naszym rynku gościło już kilka dalekowschodnich gier MMORPG: Lineage, Guild Wars, Aion… Teraz pojawiła się nowa produkcja z tamtego regionu: TERA, The Exiled Realm of Arborea. Co więcej, stworzyli ją ludzie, którzy wcześniej pracowali dla firmy NCSoft, autora wcześniej wymienionych tytułów. TERA jest… na pewno inna od tego, do czego przyzwyczaiły nas produkcje zachodnie. Pierwsze, co rzuca się w oczy, jak już zainstalujemy i przeklikamy się przez licencje… stop, bo to jednak ciekawe. Przywykliśmy, że autorzy gier każą nam klikać te licencje i warunki użytkowania i jednocześnie formułują je w taki sposób, żeby człowiek bez wykształcenia prawniczego nie poradził sobie z nimi za żadne skarby świata, a i to pod warunkiem, że akurat ma pół wolnego dnia na przestudiowanie tekstu. Dla przeciętnego gracza przeczytanie tych EULA-i i TOS-ów ze szczątkowym chociaż zrozumieniem jest niewykonalne. Zatem tak czy inaczej wszyscy klikamy „przeczytałem i zgadzam się ” w ciemno. Wydawcy o tym wiedzą, dlatego pakują do tych tekstów co im się podoba, aby potem, przy jakichkolwiek spornych kwestiach móc nam udowodnić, że przecież zgodziliśmy się na takie a nie inne warunki użytkowania i dobrowolnie złamaliśmy je np. uruchamiając komputer w temperaturze poniżej 22 stopni Celsjusza, więc musimy teraz oddać nerkę.

A firma Frogster, wydawca TERA-y na naszym rynku, przeszła wszelkie granice, i pokazuje dialog, w którym musimy się zgodzić na licencję, która nawet nie jest wyświetlona! Zamiast tekstu licencji jest link do strony, ale jak to z zawartościami stron bywa, zawsze mogą się zmienić już po wyrażeniu przez nas zgody, prawda? Potem na ten sam tekst (prawdopodobnie ten sam, bo kto to sprawdzi) musimy się zgodzić przy zakładaniu konta, ale wtedy jest on prezentowany w małym, niepowiększalnym okienku, aby użytkownik nie dał rady go przez przypadek przeczytać i ogarnąć. Przyznam, że poczułem się potraktowany dość arogancko, ale sami jesteśmy sobie winni. Dopóki my, jako gracze, nie zaczniemy zwracać baczniejszej uwagi na to, jak wydawcy nas traktują, sytuacja będzie się dalej pogarszać.

Ale dość tych dygresji. Zatem drugie co rzuca się w oczy, już podczas tworzenia postaci, to specyficzny styl graficzny TERA, trochę taki mangowy (a przynajmniej tak się wydaje mi, dyletantowi). Mężczyźni zbudowani jak modele ze „Słonecznego patrolu”, kobiety jak z Playboya, do tego małe dziewczynki i jakieś przerośnięte słodziutkie pluszowe misiaczki. I wszystkie te postaci mogą wymachiwać mieczami większymi i cięższymi od nich samych. W tym momencie domyślamy się już, że to taka konwencja, poetyka, trzeba zdrowy rozsądek wyłączyć i dać się jej ponieść. W grach fantasy MMORPG realizm rzadko bywał jakimś istotnym elementem wizji artystycznych, a TERA po prostu poszła pod tym względem kilka…set kroków dalej.

Co więcej, poszła dalej niż dopuszczalne na Zachodzie normy, w związku z czym wydanie zachodnie różni się od azjatyckiego delikatną cenzurą, na przykład w kwestii ubioru jednej z ras: tej, która wygląda jak małe dziewczynki. Spowodowało to falę oburzenia wśród europejskich fanów, którzy przygotowali łatki przywracające stroje typu bikini dla tych dziewczynek. Troszkę niesmaczna awantura, ale to temat na inną okazję. Inna sprawa, że już od jakiegoś czasu w branży pojawiają się słuszne pretensje (zwłaszcza graczek), że pełne zbroje płytowe postaci kobiecych zawsze więcej odsłaniają niż zasłaniają i jest to przejaw ewidentnego seksizmu. TERA walczy z tymi tendencjami: męskie zbroje w tej grze również są niekompletne. I albo przyjmiemy tę „baśniową” poetykę, albo nie.

Trzeba przy tym przyznać, że mimo bardzo ładnych krajobrazów i prześlicznie renderowanych postaci, cały program działa w miarę płynnie nawet na starszych kartach graficznych, przynajmniej dopóki się nie wjedzie do większego miasta. Jeśli miałbym odnieść się do innych tytułów: powiedzmy, ośmioletniego World of Warcraft z najnowszymi dodatkami i półrocznego Star Wars: The Old Republic, to TERA grafiką bije na głowę WoW, jest ładniejsza nawet od SW:TOR, a przy tym, jeśli chodzi o płynność i związaną z tym przyjemność z gry, zostawia TOR daleko w tyle. Do tego czas spędzany podczas wpatrywania się w ekrany ładowania nie jest jakoś uciążliwie długi i nie przeszkadza w grze. Tego typu informacje mogłyby wydawać się nieistotne i zazwyczaj pomija się je w recenzjach milczeniem, ale w pozycjach, które mają przykuć do klawiatur i myszek na dłużej, stanowią czasem element krytyczny, który w pewnym momencie irytuje na tyle, aby pożegnać się ze skądinąd dobrą produkcją. Tak było na przykład z beznadziejnie niedopracowanym SW:TOR, od którego większość graczy uciekło, gdy tylko wygasł im pierwszy abonament. Przynajmniej pod tym technicznym względem TERA wyróżnia się na plus.

Ale jeśli chodzi o samą przygodę… Jest tam jakaś fabuła, ale szczerze powiem, że gra absolutnie nie zachęca do tego, aby się z nią bliżej zaznajamiać. Zawsze jest to po prostu przeklikanie się przez jakieś dwa-trzy okienka z opisem zadania i do kolejnego, do kolejnego, i tak dalej. Kierat: quest giver, pole z wrogami, quest giver, następna lokacja. A te questy to przede wszystkim tzw. grind. Zabij 10 małych stworków. Potem zabij 10 większych. Potem 10 ogromnych. A na koniec Wielkiego Stwora. I w kółko.

Dawno w żadnym RPG nie czułem takiej obojętności wobec swojej postaci, jej motywacji, miejsca w świecie, historii. Po prostu beznamiętnie oddawałem jeden quest i brałem następny. I znowu – z rozmów ze współgraczami z gildii zrozumiałem, że i tak w wersji europejskiej jest dużo lepiej, bo tych questów w porównaniu z azjatycką wersją sporo dodano. Ale to wcale nie znaczy, że jest dobrze. TERA to nie jest ani odgrywanie postaci, czy wczuwanie się w nią, ani jakaś porywająca opowieść. TERA to w zasadzie tylko ciągła walka, bieganie od A do B i machanie mieczem.

Natomiast to machanie jest zrobione bardzo ciekawie – w przeciwieństwie do tradycyjnych produkcji, tutaj nie tylko każdy atak trzeba wyprowadzić z osobna, ale przede wszystkim o szansie na wykonanie uniku decydują nie statystyki zbroi, ale nasza własna zręczność. Dookoła bitego przeciwnika skaczemy, zadajemy ciosy, unikamy ich – jak w grze zręcznościowej. Zabawa nabiera przez to dynamiki, jakiej w MMORPGach od dawna nie było. Standardem w tego typu tytułach było podbieganie w najwygodniejsze miejsce i odpalanie po kolei odpowiednich umiejętności, a za resztę odpowiadały współczynniki broni i zbroi. W TERA walka jest dużo ciekawsza, nawet cel ataków wybieramy nie przez klikanie sylwetek wrogów, lecz myszą lub padem (jeżeli ktoś lubi sobie robić taką przykrość) z celownikiem umieszczonym na środku ekranu, jak w przeciętnej grze z widokiem z trzeciej osoby.

Czy jednak ta mała rewolucja w gatunku wystarczy, aby TERA się przyjęła i utrzymała w gąszczu dziesiątek innych tytułów? Moim zdaniem nie. To zaledwie poprawna produkcja bez „tego czegoś”, co powodowałoby, by gracze chcieli płacić piętnaście dolarów miesięcznie. Tym bardziej, że w perspektywie najbliższych miesięcy będzie nowa łatka do SW:TOR, nowy dodatek do WoW, premiera The Secret World czy też Guild Wars 2. Być może TERA znajdzie swoich gorących fanów, ale raczej pozostanie grą niszową.

Jakub Gwóźdź

TERA, gra MMO (abonament), deweloper: Bluehole Studio, wydawca: Ubisoft, cena w dniu premiery: 129,90 zł

Wymagania sprzętowe: Procesor Core 2 Duo 2.4 GHz, 2 GB pamięci RAM (4 GB RAM – Vista/7), karta grafiki z 512 MB, 50 GB HDD, Windows XP/Vista/7

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 4

Dodaj komentarz »
  1. GW grą dalekowschodnią? Autor chyba nie wie co pisze. Chciałbym przypomnieć, że deweloperem jest ArenaNet z USA, a NCSoft z Korei to tylko wydawca. No cóż, widzę ze nie trzeba się znać aby pisać.

  2. Yhm, faktycznie, przepraszam za tę pomyłkę.

  3. A wersji na Maca oczywiście nie ma…

  4. Obiegowa opinia jest taka, że mac to sprzęt do pracy, windows do grania, a linux do serwerów. Oczywiście, jak się spróbuje każdego z tych środowisk, to się okazuje, że to wierutne bzdurym, ale słowo się rzekło i jakoś się ten podział utrzymuje.

css.php