„Prince of Persia” dla ubogich
Istnieją produkcje, które średniego pierwszego wrażenia nie są w stanie zmienić nawet pomimo innych, niezaprzeczalnych walorów. Potem jednak natrafia się na informację, która o sto osiemdziesiąt stopni zmienia nasze podejście do danej gry i sprawia, że przychylniejszym okiem spoglądamy się na nią z perspektywy czasu.
Identyczne miałem odczucia w przypadku serii gier przygodowych „Blackwell” stworzonej przez amerykańskiego dewelopera, firmę Wadjet Eye Games. Tak było też w przypadku opisywanego tutaj „Garshaspa”. I choć są to dwie diametralnie różne gry, łączy je jedno – przy ich produkcji pracowała zaledwie garstka ludzi.
„Garshasp” to do bólu typowy przedstawiciel popularnych, w szczególności na konsolach, slasherów. Co ciekawe, został przygotowany myślą jedynie o graczach PC. Nie mam pewności, co do przyczyn takiego stanu rzeczy, ale podejrzewam, że chodziło o koszty i łatwość dostępu do darmowych narzędzi deweloperskich. „Garshasp” jest bowiem grą indie, stworzoną przez, co najciekawsze, niezależne studio z Iranu. Przy jego produkcji pracowało kilkanaście osób, co w porównaniu z wielkimi, kilkudziesięcioosobowymi albo i kilkusetosobowymi zespołami przygotowującymi tytuły AAA, jest wynikiem skromnym. Jednak „Garshasp” tytułem AAA z pewnością nie jest.
Gra opowiada historię Garshaspa, wojownika z Bliskiego Wschodu, z terenów dawnej Persji. Powiem szczerze, że w zasadzie nie do końca wiem, o czym opowiada fabuła. Jakiś wielki zły zabija brata (?) głównego bohatera, kiedy ten jest na polowaniu, w związku z czym nasz protagonista musi wyruszyć na swój osobisty qital. Zdaje się, że fabuła ma jakiś związek z irańską mitologią, więc zainteresowanych odsyłam właśnie do niej. Problem w tym, że mimo, iż gra doczekała się polonizacji, a podłączone do mojego komputera głośniki nie pochodzą z najniższej półki, w trakcie filmowych przerywników nie rozumiałem słów lektora, zagłuszanych skutecznie przez brzdąkającą w tle muzykę. Nie jestem więc w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak wypadła lokalizacja, ale mogę powiedzieć coś innego – dźwięki zostały dograne fatalnie. Ogólnie rzecz ujmując, niedoróbek technicznych jest więcej. Wystarczy wspomnieć, że miałem problem z samym odpaleniem gry, która za nic nie chciała przyjąć do wiadomości, że posiadam aktualne sterowniki. Pomógł dopiero patch.
Graficznie „Garshasp” nie powala na kolana. Postać głównego bohatera, zapewne najbardziej dopracowana ze wszystkich modeli, i tak jest dosyć koślawa. Podczas cut-scenek miałem ochotę odwrócić wzrok, bo paskudna gęba Garshaspa będzie mnie prześladować przez najbliższy miesiąc. Z drugiej strony, gdyby nieco skrócić bohaterowi włosy i odrobinę poprawić szpetną facjatę, to mielibyśmy do czynienia z wypisz wymaluj księciem Persji z „Warrior Within”. Takich podobieństw jest więcej, jak chociażby same lokacje, przy tworzeniu których autorzy czerpali natchnienie z – nomen omen – architektury bliskowschodniej. Podobieństwa kończą się jednak, gdy zaczniemy debatować nad jakością obu wspomnianych produkcji. Nietrudno przewidzieć, która z nich wysuwa się na czoło o kilka długości.
Miałem nadzieję, że braki w sferze audiowizualnej zostaną wyparte z mojej głowy jakością rozgrywki. Niejednokrotnie twórcy udowadniali, że duża grywalność ma o wiele większe znaczenie niż oprawa (że też raz jeszcze posłużę się przykładem serii „Blackwell” albo przypomnę o szale, jaki wywołał w sieci „Minecraft”). Niestety, ponownie czekało mnie rozczarowanie. „Garshasp” pod każdym względem jest uboższą kopią „Prince of Persia” i „God of War”. Mamy zaledwie dwie bronie, kilka ruchów specjalnych (ale korzystamy głównie z podstawowej kombinacji ciosów: słaby, słaby, mocny, jako że obala on na ziemię większość wrogów i pozwala ich bez trudu wykończyć) i przeciwników, których typy możemy policzyć na palcach obu rąk. Zaskakują też niektóre rozwiązania. Przykładowo, prawie na samym początku przyjdzie nam spotkać się w wielkim, paskudnym demonem. Logika nakazuje unikać jego ciosów, uskakując na boki. Podejście pierwsze, raz, dwa, leżę. Podejście drugie, rach, ciach, leżę. Ki diabeł, pomyślałem. Wszystkie ciosy wrażego demona dosięgały mnie, niezależnie od tego, czy stałem przed nim, czy za nim. Za piątym podejściem palec omsknął mi się i wcisnął przycisk bloku. I wtedy się zaczęło. Okazało się, że garda Garshaspa jest tak potężna, że nie rozbije jej żaden cios, nawet olbrzyma wielkości wieżowca. To bardzo ułatwiło rozgrywkę, sprowadzając ją trochę do poziomu „Assassin’s Creed” i jego sławetnej kontry.
Ale nawet pomimo wszystkich tych wad nie mogę ocenić „Garshaspa” jednoznacznie źle. Ciągle bowiem pamiętam, że nad grą pracowała tylko grupka osób, za przysłowiową garść miedziaków. Dlatego właśnie wstrzymam się od wydawania jakiegokolwiek werdyktu. Jeśli jesteście miłośnikami tanich produkcji indie i uważacie, że wspieranie takich inicjatyw jest lepsze, niż karmienie swoimi pieniędzmi wielkich koncernów wykładających na produkcje grube miliony, to „Garshasp” idealnie utrafi w Wasze gusta. Tym bardziej, że na PC typowych slasherów jest jak na lekarstwo (a najczęściej są to kiepskie porty z konsol). Ja, szczerze powiedziawszy, 50 złotych na tę grę bym nie wydał. Wolałbym poczekać aż zostanie dołączona do jednego z ukazujących się na rynku periodyków. Bo jestem przekonany, że tak właśnie, prędzej lub później, się stanie.
Andrzej Jakubiec
Zalety: Gra niezależnego studia, relatywnie przystępna cena
Wady: Niedoróbki techniczne, oprawa audio-wideo, braki w rozgrywce
PEGI: Gra otrzymała klasyfikację PEGI 16+.
10 marca o godz. 10:54 829934
Czy gra jest aż taka zła? Moim zdaniem na PC nie ma za dużego wybory jeżeli chodzi o tytuły tego typu i Garshasp w stosunku do np. Diablo jest dosyć ciekawą alternatywą. Tym bardziej biorąc pod uwagę cenę, gdzie w Playshop zostało to wydane za trochę ponad 30 złotych. Ok, gra ma pewne niedoróbki i sterowanie jest czasem irytujące, ale z drugiej strony satysfakcja z mordowania hord przeciwnik jest nadal bardzo fajna. Jak typowa gra na odstresowanie po pracy/szkole/uczelni spisuje się naprawdę całkiem dobrze.