Historycy zajmujący się II wojną światową przy opisie III Rzeszy nie poświęcają zbyt wiele miejsca okultyzmowi. Skupiając się na politycznych przesłankach działania przywódców NSDAP bagatelizują fakt, że część z nich bardzo poważnie traktowała tematy związane z nadprzyrodzonymi mocami. Twórcy Wolfensteina przypomnieli te zapomniane wątki, dobudowali do nich fikcyjną fabułę i całość wydali w konwencji osadzonej w realiach II wojny strzelaniny science-fiction.
Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania św. Graala przedstawione w filmie Idiana Jones były fikcją, co nie znaczy, że hitlerowcy nie interesowali się legendarnymi mocami. Faktem jest, że droga urodzonego nieopodal niemieckiego Michelstadt poszukiwacza Graala Otto Rahna w 1936 roku przecięła się z polityką SS. Sam Himmler przez pewien czas był jego protektorem i żywo interesował się poszukiwaniami mistycznego artefaktu. Historyczny wątek był świetnym punktem wyjścia do scenariusza filmu, posłużył także umocowaniu historii Wolfensteina. Ta choć nie opowiada stricte o Graalu, to jest równie okultystyczna – koncentruje się na tzw. Czarnym Słońcu, którego moc od lat działa na ziemi. Jego tajemnicza siła pozwala na przechodzenie pomiędzy wymiarami, używanie nadprzyrodzonych umiejętności i produkcję uzbrojenia wykraczającego technologią daleko poza połowę XX wieku. Jak łatwo odgadnąć, Niemcy dążą do opanowania pozaziemskiej siły i szybkiego wyeliminowania z mapy świata państw koalicji. W tym miejscu pojawia się niezmordowany agent B.J. Blazkowicz ratujący świat przed przez dominacją Hitlera.
Niezmordowany, bowiem wydany w 2009 roku Wolfenstein to już szósta część serii studia id Software. Cykl gier wyróżnia się oryginalnym podejściem od tematu, któremu daleko do klasycznych Call of Duty i Medal of Honor, ale jednocześnie ciężko je sklasyfikować jako czystą strzelaninę sci-fi. Umiejętne połączenie wątków historycznych, legend i fantazji scenarzystów pozwoliło na przestrzeni lat zbudować przekonywujące i oryginalne universum.
W Wolfenstein agent Blazkowicz podczas rutynowej misji samodzielnego zatapiania niemieckiego krążownika (sic!) natyka się na tajemniczy medalion potrafiący osłonić jego właściciela przed gradem pocisków. Okazuje się, że ten mistyczny i jakże przydatny podczas wojny artefakt jest napędzany kryształami Nachtsonne, których ogromne zasoby znajdują się fikcyjnym Isenstadt. Po dynamicznym prologu gracz ląduje w niemieckim miasteczku i sukcesywnie krzyżuje wszystkie plany Niemców.
Mechanizm Wolfensteina poszedł z duchem czasu. Nie jest to już tylko liniowa strzelanina, a liniowa strzelanina poprzeplatana sandboksowymi motywami. Isenstadt to swego rodzaju hub, gdzie zaczyna się i kończy każda misja. Można tam odetchnąć pomiędzy kolejnymi zadaniami, pohandlować na czarnym rynku czy nawet wykonać parę misji pobocznych. O ile sam pomysł nie jest zły, coraz więcej gier opiera się na takiej mechanice, to wykonanie kompletnie zawodzi. Isenstadt jest dosyć małe, przedpremierowe zapowiedzi nawiązujące do GTA okazały się być pobożnymi życzeniami. Nie ma również możliwości prowadzenia pojazdów. Ulice miasta pokonujemy pieszo, co w połączeniu z licznymi posterunkami żołnierzy zmusza do żmudnych i powtarzalnych walk sztucznie przedłużających rozgrywkę. Podobną funkcję pełni ulokowanie misji. Kolejne zadanie zawsze zaczyna się na drugim końcu mapy, gdzie po otrzymaniu zlecenia znowu trzeba się cofnąć do punktu wyjścia. Na szczęście w Isenstadt można znaleźć sieć kanałów omijających posterunki. Kolejne moce medalionu z czasem pozwalają też na przebiegnięcie mapy bez angażowania się w nudne walki. Po niezbyt atrakcyjnym bieganiu po mieście zawsze pojawia się jednak typowa , liniowa (w pozytywnym rozumieniu tego słowa) misja na ogół nadrabiająca nieatrakcyjne przestoje.
Zadania czekające na gracza w Wolfensteinie nie wybijają się poza ogólnie przyjęty schemat, co wcale nie oznacza, że są nudne. Kolejne wysadzanie niemieckich laboratoriów i sabotaże fabryk nabierają rumieńców jeżeli dodamy do nich możliwość posługiwania się niemal pozaziemskimi broniami. Trochę przyspieszony na potrzeby gry postęp niemieckiej myśli technicznej pozwala na strzelanie z Tesla Gun rażącego prądem czy potężnej strzelby ciskającej energią dematerializującą wrogów. Ten futurystyczny arsenał sam w sobie jest ciekawy, dzięki kontrastowi z realnymi karabinami lat 40. Tworzy też unikatowe połączenie dwóch na pozór wykluczających się klimatów. Podczas wymiany ognia cieszy balans broni – mimo występowania fantazyjnych karabinów, tradycyjny oręż również zdaje egzamin. Ogromne znaczenie mają ulepszenia, będące autentyczną pomocą w walce, a nie tylko dekoracją jak ma to miejsce w większości FPS-ów.
Przejęty przez Blazkowicza medalion w połączeniu z kolejnymi rodzajami znalezionych w Isenstadt diamentów pozwala na szereg sztuczek. Można osłonić się przed kulami przeciwnika, nadać swoim strzałom większy impet, najważniejsze jest jednak przechodzenie do innego wymiaru. Pomiędzy naszym codziennym światem a Czarnym Słońcem jest bufor bezpieczeństwa nazwany w grze Veil. Po wejściu do niego otoczenie nie różni się zbyt od tego widocznego wcześniej. Perspektywę zakłóca jednak charakterystyczne rozmazanie obrazu, widoczne są też nieosiągalne wcześniej elementy, od tajemnych przejść po bliżej niezidentyfikowane istoty lewitujące w powietrzu. Pomiędzy wymiarami można oczywiście płynnie przechodzić i wykorzystywać ich zalety w zależności od potrzeby.
Akcja każdej misji zaczyna się i kończy w mieście, co nie jest najfortunniejszym rozwiązaniem. Pomiędzy tymi przestojami czeka jednak sporo emocji. Zwiedzimy zróżnicowane lokacje – od wąskich kanałów po wiejskie peryferie. W grze pełno jest też tajnych, podziemnych baz oraz (gradka dla miłośników aerostatów) poziom na sterowcu. Pojawia się nawet ukłon w stronę serii, czyli kojarzący się z Return to Castle Wolfenstein zamek. Sama gra starcza na bardzo intensywny weekend strzelania.
Wykonanie Wolfensteina nie wyznacza standardów, silnik graficzny id Tech 4 na którym działał wcześniej Doom III spisuje się jednak naprawdę nieźle. Nie jest to poziom najnowszych FPS-ów od People Can Fly, Guerrilla Games czy Cryteka, ale należy pamiętać, że gra ma już swoje lata. Cieszą za to w miarę szczegółowe i zróżnicowane tekstury, a takżeliczne efekty związane ze światłem, występujące przede wszystkim przy okazji różnych paranormalnych zjawisk. Gorzej wypadają modele postaci. Ich jakość rekompensuje jednak ilość i zróżnicowanie jest sporo szeregowych żołnierzy jak i silniejsze jednostki korzystające z nadludzkich zdolności.
Wolfenstein jest zbyt słabo osadzony w realiach drugiej wojny aby nazwać go grą historyczną. Nieliczne wątki science-fiction nie pozwalają z kolei postawić go na równi z Halo czy Killzone. Gra jest trudna do sklasyfikowania, ale właśnie to jest jej największą siłą – charakterystyczny dla serii kontrast dwóch skrajnych realiów od lat przyciąga do konsol i komputerów. Ostatni Wolfenstein podtrzymuje tę tradycję, zapewniając kilka godzin dobrej zabawy.
Paweł Olszewski
Ocena: 65%
Zalety: Unikalne połączenie realiów II wojny z klimatem science-fiction, wrzucone w ramy klasycznego FPS-a. Wady: Konieczność żmudnego kluczenia po nieciekawym mieście, przeszkadzać może też rozgrywka odbiegająca jakością od najnowszych strzelanin. Dla rodziców: Gra tylko dla dorosłych. Wymagania sprzętowe gry Wolfenstein: Procesor Intel Pentium 4 3.2 GHz, 1 GB pamięci RAM, karta grafiki 256 MB RAM, 8 GB wolnej przestrzeni na dysku. Wolfenstein, gra FPS, od lat 18 (PEGI 18+). Deweloper: Raven Software, polski dystrybutor: LEM. |
Polecamy także:
24 marca o godz. 14:15 63112
historycy bagatelizuja wiele faktow…
n.p. to, ze winston churchill, za porada alaisdara crowleya,
zaczal uzywac znaku „V”…
lekcewaza takze psychologie,
ktora odgrywa moim zdaniem,nie tylko podczas wojny,znaczaca role.
27 marca o godz. 21:28 63119
musze szczerze przyznac,
ze newerwinter nights jest ciekawsze…
27 marca o godz. 23:15 63120
p.s.
bieganie po skrzyniach oczywizda pomijajac, he, he…