Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

27.04.2011
środa

„Majin and the Forsaken Kingdom” – recenzja gry

27 kwietnia 2011, środa,

Dawno temu w opuszczonym królestwie…

Jako komputerowy dinozaur, wciąż pamiętam czasy, gdy tryb dla pojedynczego gracza stanowił esencję ogromnej większości gier, będąc przy tym prawdziwym wyzwaniem dla odbiorcy (śmiem twierdzić, że mało kto myślał w tamtych czasach o tzw. „casualach”). Ostatnio, w chwili słabości naszła mnie melancholijna chęć, by sięgnąć po produkcję stricte single playerową, która nie wywoła we mnie wrażenia, że znów obumarła część moich szarych komórek. Szybki research wskazał zaledwie garść tytułów, spośród których jeden w szczególności przykuł moją uwagę. Później tego samego wieczora, po zapoznaniu się z wersją demonstracyjną wiedziałem już, że „Majin and the Forsaken Kingdom” jest dokładnie tym, czego szukam.

„Majin and the Forsaken Kingdom” należy do wymierającego gatunku platformówek logicznych stanowiącego przemieszanie tytułów w stylu „Braid” oraz „Portal” z „Darksiders” i „Soul Reaverem”. Wcielamy się w niej w postać bezimiennego złodzieja, którego marzeniem jest uwolnienie królestwa od plagi mroku. W jego spełnieniu pomaga nam tytułowy Majin, pradawny strażnik baśniowej krainy, którego sto lat temu ciemność pozbawiła wszystkich mocy. Fabuła z początku wydaje się dość dziecinna i naiwna – Wielka-Ciemność-Znikąd opanowała słabowitego króla neverlandu, który po odzyskaniu sił witalnych postanawia w pełni oddać się mrocznym mocom i pozwolić upaść swojemu królestwu. W następstwie tego nastaje era ciemności, a ostatni wolni ludzie żyją w ukryciu, czekając na swego wybrańca i tak dalej, bla, bla, bla. Wrażenie owo nie znika praktycznie do samego końca, kiedy to następuje rozwiązanie akcji, a „Majin and the…” okazuje się być zaskakującą i bardzo inteligentnie skonstruowaną alegorią. Plus dla twórców.

Rozgrywka opiera się na klasycznym systemie „pomieszczeń”, w których należy rozwiązać łamigłówkę, by znaleźć wyjście. Niby większość akcji rozgrywa się na „świeżym powietrzu”, ale i tak musimy podążać ścieżkami ściśle wytyczonymi przez autorów. Przemierzając kolejne lokacje baśniowego królestwa szybko zaczęły przeszkadzać mi dwie rzeczy – kanciastość otoczenia i odległości. Przez tę pierwszą niedogodność rozumiem fakt, że niemal wszystkie lokacje zaprojektowane zostały na bazie kwadratu lub prostokąta. Nawet pozornie otwarte przestrzenie posiadają nienaturalne kąty. Przywodzi to na myśl produkcje ze starszych konsol (szczególnie tych od SONY), gdzie architekturę otoczenia maksymalnie upraszczano, by ułatwić życie procesorowi oraz jednostce graficznej. Wtedy można było to wybaczyć, ale teraz? Co zaś tyczy się odległości – co mam na myśli zrozumie każdy, kto spędzi z Majinem więcej niż kilka godzin. Na dalszych etapach świat gry rozrasta się do takich rozmiarów, że jego przebycie zajmuje dobrych kilkanaście minut. Jest to o tyle nużące, że niektóre lokacje będziemy musieli obejrzeć ładnych „kilka” razy. Co prawda w okolicach połowy gry zyskujemy dostęp do teleportów, ale są one tak niefortunnie rozrzucone (i nieliczne), że korzystamy z nich w zasadzie jedynie w sytuacjach krytycznych. Duży minus.

Jako że „Majin and the Forsaken Kingdom” to logiczna zręcznościówka, nie wypada nie powiedzieć kilku słów na temat zagadek. Tutaj autorzy się popisali, bo łamigłówki są zróżnicowane i z reguły nie polegają wyłącznie na wskoczeniu na trudno dostępną półkę, a następnie pociągnięciu dźwigni. W większości wypadków jesteśmy zmuszeni korzystać z pomocy wielkiego, nadludzko silnego Majina. I choć bezpośrednią kontrolę posiadamy jedynie nad naszym protagonistą, złodziejem, to przyjaznemu wielkoludowi możemy wydawać proste rozkazy (idź, zostań, działaj itd.). W zależności od wskazanego przez nas obiektu, Majin na przykład otworzy drzwi, podniesie ciężki przedmiot albo zajmie się obsługiwaniem katapulty. Czasem przyjdzie nam trochę pogłówkować nad wyjściem z danej sytuacji, a im później, tym bardziej intensywnie, gdyż nasz tytułowy strażnik w miarę rozwoju fabuły zyskuje dostęp do nowych umiejętności. Żeby zbytnio nie psuć zabawy napomknę tylko o mocy elektryczności, dzięki której uruchomimy rozrzucone po całym świecie maszyny. Warto wspomnieć, że z powyższych zdolności możemy korzystać także w potyczkach ze sługami ciemności, które to stanowią lwią część warstwy zręcznościowej. Zaś połączenie jej z elementami logicznymi, tworzy mieszankę potrafiącą przykuć do ekranu telewizora na długie godziny.

Jeśli chodzi o kwestie techniczne, nie mam zamiaru owijać w bawełnę – ta gra jest po prostu brzydka. Autorzy zdecydowali się na stworzenie swego rodzaju „brudnej” grafiki (dodając efekt ziarnistości obrazu, czyli tzw. graining), ale wyszło im to paskudnie. Świetlistym punktem na firmamencie jest Majin, który w porównaniu z pozostałymi postaciami wypada nieźle. Cała reszta modeli oraz tekstur pozostawia nieco do życzenia. Animacje dają radę, ale trochę brakuje im do produkcji AAA. Udźwiękowienie natomiast jest ok… jeśli lubi się monotonię. Przez większość czasu towarzyszy nam ten sam utwór, wałkowany w kółko do upadłego, jedynie czasem przerywany jakąś żywszą muzyką do walki.

Pomimo średniej oprawy wizualnej oraz drobnych mankamentów w rozgrywce, „Majin and the Forsaken Kingdom” to pozycja dobra. Połączenie elementów zręcznościowych oraz logicznych sprawdza się znakomicie. Gdybym miał polecać tę grę komukolwiek, to bez wątpienia w pierwszej kolejności zaproponowałbym ją osobom, których podobnie jak mnie zupełnie nie rajcują hasła MMORPG oraz multiplayer. W drugiej kolejności poleciłbym ją graczom oczekującym od gier zręcznościowych czegoś więcej niż tylko ciągłej młócki. W trzeciej natomiast użytkownikom, którym nie jest obojętny los studiów deweloperskich, których pracownicy wciąż jeszcze mają dostatecznie dużo pomysłów, by proponować graczom produkcje będące przynajmniej lekkim powiewem świeżości na rynku. I chociażby dlatego warto w „Majina” zainwestować i zagrać.

Andrzej Jakubiec

Ocena: 75 %

Zalety: dobre połączenie elementów logicznych ze zręcznościowymi; uniwersalne przesłanie fabuły; ciekawe łamigłówki; urocza postać Majina.

Wady: średnia oprawa audiowizualna; za dużo łażenia; nienajlepsza architektura lokacji.

Dla rodziców: Gra otrzymała klasyfikację PEGI 12+ ze względu na przemoc.

Wymagania sprzętowe: Playstation 3 lub XBox 360

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php