Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

28.09.2011
środa

Killzone 3 – recenzja gry

28 września 2011, środa,

Killzone 3 to najgorsza część serii. Nie oznacza to jednak, że jest zła. To całkiem dobry shooter, tyle tylko, że nie tak przełomowy jak  poprzednie epizody. A konkurencja nie śpi. Wręcz przeciwnie – żwawo biega w nanokombinezonie, strzela do Locustów i wyżyna kolejne zastępy Chimer.

Pierwszy Killzone był powiewem świeżości wśród futurystycznych FPS-ów i choć nie został obiecanym Halo-killerem, to trzeba przyznać, że pozytywnie zaskoczył  posiadaczy PS2. Przenośny spin-off na PSP porzucił perspektywę FPP, ale nie  świetną grywalność. Rzut izometryczny dobrze wpisał się w realia walki z Helghastami, prawdziwym uderzeniem była jednak wydana 2 lata temu „dwójka”. Guerrilla Games przebiło nią wszystko, co było do przebicia, ze swoim przekłamanym trailerem z E3 2005 włącznie. Holendrzy stworzyli piękną, piekielnie grywalną i niezwykle wciągającą grę. Pracą nad nią zaabsorbowali większość wewnętrznych studiów Sony, dwukrotnie przekroczyli budżet, kilka razy przesunęli premierę, ale dopięli swego. Wydali tytuł, któremu całkiem blisko do miana ideału. Czy dało się więc po zaledwie dwóch latach wydać jeszcze lepszą grę? Oczywiście, że nie. Dało się natomiast stworzyć dobry sequel. Problem polega jednak na tym, że określenie „dobry sequel” nie jest tym, czego spodziewamy się po grach Guerrilla Games…

Killzone 3 nie ma takiego otwarcia jak „dwójka”, brak w niej spektakularnych akcji i oddania klimatu starcia dwóch cywilizacji przyszłości. Zamiast tego otrzymujemy kolejne raczej mniej niż bardziej subtelne nawiązania do II wojny światowej i próbę zarysowania intrygi, a nawet rozłamu po stronie Helghanskiej. W praktyce wyszło to jednak sztucznie i nieprzekonywająco, a miejsce charyzmatycznego Visariego zastąpiła grupa rozpolitykowanych generałów i jeden przemysłowiec z wybujałymi ambicjami. Pomysł pokazania różnych frakcji w obozie wroga był słuszny, zawiodła tylko jego realizacja. Cutsceny nie zdołały oddać tego, co (prawdopodobnie) autorzy mieli na myśli. A szkoda, bo świat Killzone jest niezwykle sugestywny i aż prosiłoby się o szersze przedstawienie rządzących nim praw.

Żeby było sprawiedliwie, równie słabo przedstawiono żołnierzy ISA. Są anonimowymi wojakami różniącymi się od Helghan jedynie błękitnym kolorkiem światełek na kombinezonie, a garstka szerzej przedstawionych postaci wypada płytko i przewidywalne. Znany już z „dwójki” Sev nie robi wielkiego wrażenia, ale i tak wypada stokrotnie lepiej od bohaterskiego Rico i tchórzliwego generała Nervilla. Pomiędzy tą dwójką szybko dochodzi zresztą do  konfliktu, który ciągnie się niemal przez całą grę – jego przebieg i dynamika wywołuje jednak tylko uśmiech politowania. Jest sztampowo, a obrazu klęski dopełnia polski dubbing. Nie wiem, jak po świetnym inFamous 2 czy Uncharted 2 SCEP mógł zrobić coś takiego. Warszawski oddział Sony niby wyciąga wnioski, zaniechał np. cenzury, nadal nie jest to jednak coś, czego mielibyście ochotę słuchać. Na szczęście w raz zaczętej kampanii można zmienić wersję językową, choć nadal nie ma opcji pozostawienia oryginalnej ścieżki dźwiękowej i polskich napisów. Nigdy nie zrozumiem implementacji tego typu ograniczeń.

Jak wypada natomiast sama rozgrywka? Tak jak w „dwójce”, ale mniej epicko. Nie ma tego rozmachu, jest bardziej liniowo, a czasami dosłownie jedziemy „na szynach”, ale to akurat ukłon w stronę graczy używających Move’a. Helghaści wciąż stawiają zacięty opór, nadal można do nich strzelać zza osłon. Jest sporo rodzajów broni, w tym jedna mocno eksperymentalna. Wprowadzono też zupełnie nowe i niezwykle brutalne ataki melee czy etap z jetpackiem na plecach, co jest miłym urozmaiceniem zwykłego strzelania.

Wielu graczy i recenzentów narzekało na burą kolorystykę „dwójki”. Szara, monumentalna, niemal XX-wieczna architektura planety Helghastów kontrastująca z futurystycznymi pojazdami była jednak tym, za co pokochałem Killzone’a. Trzecia część niestety zrywa z tego typu estetyką i z klimatycznych terenów miejskich szybko przenosimy się do stalowych baz w dżungli, stalowych baz na zaśnieżonych pustkowiach czy stalowych baz w okolicach helghańskiej fabryki broni. Są też wybujałe wnętrza statków kosmicznych, czyli wszystko to, czego brak tak bardzo podobał mi się we wcześniejszych częściach.

Killzone 3 prezentuje się i brzmi ładnie, ale nie ma mowy o przełomie – teraz rządzi Crysis 2 i Gears of War 3. Chodzi zarówno o oprawę audio-video jak i multiplayer, który u konkurencji też wypada ciekawiej. Każda z tych gier ma jakiś pomysł na sieciowe starcia. W grze Cryteka możliwości nanokombinezonu wprowadzają tradycyjny deathmatch w zupełnie nowy wymiar, a GOW3 serwuje dopracowany do perfekcji cover system. Killzone 3 jest natomiast kolejną kalką mechaniki Call of Duty, a do tego ma małe i brzydkie mapy. Przynajmniej te wchodzące do podstawowej wersji, bo na rynku są już trzy DLC, w tym Retro Map Pack z levelami z „dwójki”. Na poletku exclusive’ów na PS3 Helghastów podgryzają natomiast Chimery z zaskakującego udanego Resistance 3.

Największą nowością Killzone 3 jest wsparcie dla PlayStation Move i stereoskopowego trójwymiaru. Miałem okazję przetestować grę z użyciem obydwu dobrodziejstw i przyznam, że… nie ma czym się zachwycać. Move spisuje się w „celowniczkach”, ale w FPS-ach, gdzie trzeba przecież dodatkowo sterować postacią, nie jest najwygodniejszym sposobem gry. Sytuacji nie ułatwia też 3D, które robi piorunujące wrażenie (nadlatujące prosto w naszą twarz pociski!) i piorunująco szybko męczy wzrok – taka zabawa  na dłuższą metę negatywnie odbija się na naszych oczach. No i portfelu – telewizory 3D są wciąż bardzo drogie.

W czerwcu pojawiły się informacje, że Guerrilla Games szuka ludzi do nowego projektu nie związanego z serią Killzone. I bardzo dobrze, bo ta dla jej dobra powinna być już pozostawiona w spokoju. Przynajmniej na jakiś czas, choć zakończenie „trójki” nie pozostawia złudzeń – do Helghastów postrzelamy jeszcze nie raz i nie mam tu na myśli nadchodzącego spin-offa na PlayStation Vitę.

Paweł Olszewski

Ocena: 65%

Zalety: dla entuzjastów nowych technologii – wsparcie Move’a i 3D; system walki, osłon, wartka akcja; oprawa audiowizualna…
Wady: … która dużo traci przez nieciekawe projekty poziomów; miałka fabuła i grubo ciosane postacie; wtórny multiplayer; polski dubbing; brak rozmachu znanego z „dwójki”

Dla rodziców: Killzone 3 nie bez powodu został oznaczony przez PEGI jako produkt 18+. W grze, tym razem także polskiej wersji językowej, pełno jest wulgaryzmów, a do tradycyjnego już strzelania do przeciwników doszły brutalne wykończenia w z wbijaniem noża w oko wroga włącznie. Gra zdecydowanie tylko dla dojrzałych graczy.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 5

Dodaj komentarz »
  1. Jakoś nie mogę przekonać się do futurystycznych strzelanek. W Killzone3 nie grałem, ponieważ „dwójka” zwyczajnie mnie znudziła. Może i ładnie wyglądała na PS3, ale grając w nią nie odczuwałem żadnych emocji. Bardzo podobał mi się pierwszy Resistance, był ciekawy, wciągający. Za to dwójka do niczego, nie przebrnąłem nawet 30%. Znudził mnie szybko, szczególnie swoją kolorową oprawą. Ciekaw jestem trzeciej części. Jednak tradycyjne „ludzkie” strzelanki CoD i Battlefield są według mnie zdecydowanie najfajniejsze. Oczywiście to tylko moje zdanie.

  2. Nie rozumiem dlaczego serwis firmowan przez Politykę nie jest w stanie dorównać poziomem tekstów zwykłym serwisom o grach wideo.

    http://www.valhalla.pl/recenzja460-Kot-kopie-w-jaja-8211-recenzja-Bulletstorm-.html

    Sorry.

  3. @klops
    „dzięki Bulletstormowi nareszcie nie wymiotuję widząc grę FPS bo już nie kojarzy mi się tylko z syfem pokroju ostatniego Call of Duty.”
    To ja już wolę tekst z Technopolis
    Sorry
    JMD

  4. @JMD

    „W śródtytule użyłem określenia ?Pulp Fiction?. Żadna recenzja Bulletstorma nie może obyć się bez snobistycznego wywodu o źródłach inspiracji Adriana Chmielarza i ekipy People Can Fly. Tak! Bulletstorm to gra FPS czerpiąca garściami ze stylistyki pulpowym, amerykańskich magazynów takich jak Weird Tales, czy Amazing Stories popularnych w latach 30-50 ubiegłego wieku. W jednym z wywiadów Chmielarz nie krył też fascynacji komiksami z cyklu Juan Buscamares Felixa Vega. Dość powiedzieć, że BS to Pulp Fiction extraordinaire choć główny bohater przypomina raczej skrzyżowanie Lobo i Wolverine’a niż Bucka Rogersa, albo Flasha Gordona.”

    Żebym choć 1/10 tekstów na tym RZEKOMO „intelektualnie wyższym” serwisie firmowanym przez Politykę widział drogi JMD. Recenzja z V zamiata Technopolisem i jej niewydarzonyi autorzynami jak chce.

  5. Nie chce mi sie brac udziału w dyskusji, która miała miejsce na Technopolis trzy lata temu. Tylko jedna rzecz – myśmy tu nigdy nie deklarowali, że jesteśmy „intelektualnie wyżsi” od kogokolwiek. Tylko co jakiś czas ktoś się zgłasza z takimi pretensjami – złośliwiec by napisał, że to kopleks jakiś… I niech sobie recenzja z V zamiata czym chce – my mamy swoich czytelników, wy swoich, nic mi do was. A zdanie o „niewydarzonych autorzynach” świadczy raczej o autorze tej frazy, nie o autorach Technopolis. Uprzedzam z góry, że nastepny taki komentarz skasuję.
    JMD

css.php