Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

1.04.2011
piątek

Amerykańscy naukowcy dowiedli, że…

1 kwietnia 2011, piątek,

Amerykańscy naukowcy dowiedli, że amerykańscy naukowcy nie istnieją.
Nonsensopedia

 Wyniki badań naukowych nad grami komputerowymi budzą żywe zainteresowanie. Niektórzy z graczy uważają, że takie badania są w ogóle bezsensowne (z tym poglądem stanowczo się nie zgadzam). Inni przywiązują pewną wagę do naukowych dokonań, spierając się z nimi lub je akceptując; to właśnie do tej grupy osób przede wszystkim kieruję niniejszy tekst. Mam nadzieję, że artykuł będzie pomocą w uważnej, krytycznej lekturze doniesień z badań – nie tylko tych prowadzonych przez amerykańskich naukowców (i może nawet nie tylko tych, które dotyczą gier komputerowych). Myślę tutaj zarówno o oryginalnych raportach badawczych, jak i o popularnych omówieniach prasowych czy internetowych.

Tekst koncentruje się na badaniach psychologicznych wykorzystujących metody statystyki. Typowym tematem tego rodzaju badań jest relacja (wciąż niejasna i niepewna) między graniem i skłonnością do agresji, ale równie dobrze można się zastanawiać np. nad tym, czy strzelaniny mogą polepszać refleks, a gry strategiczne – kształtować umiejętność podejmowania decyzji. W każdym wypadku pojawiają się zbliżone problemy, związane ze sposobem przeprowadzania badań oraz interpretowania ich wyników. Poniżej omówię kilka z tych problemów.

Ze statystyką za pan brat
Istnieją kłamstwa, większe kłamstwa i statystyka – każdy z nas pewnie słyszał to zdanie przynajmniej raz w życiu. Na szczęście jednak nie ma ono nic wspólnego ani z prawdą, ani ze statystyką. Ta ostatnia jest bowiem bardzo użytecznym narzędziem, o czym świadczy powszechne jej wykorzystywanie zarówno przez psychologów, jak też biologów, chemików i fizyków. Pytanie brzmi: w jaki sposób mamy statystykę rozumieć i stosować?

Na początek trzeba podkreślić, że wyniki badań statystycznych nie mogą być odnoszone do pojedynczej osoby, bo to nie o niej mówi statystyka (narzędzie opisu grup, nie jednostek). Statystyk nie powie nam więc ze stuprocentową pewnością, jakie skutki będzie miało dla nas granie. Może jednak określić – o ile posiada odpowiednie dane – typowy wpływ grania na podobnych do nas ludzi. Czy to oznacza, że w indywidualnych decyzjach nie ma sensu w ogóle brać pod uwagę statystyki? Niekoniecznie, bo przecież o takich rzeczach, jak szkodliwość papierosów, wiadomo właśnie dzięki niej. Nie powinno nas zrażać, że istnieją 90-letni palacze – jedna jaskółka wiosny nie czyni.

A skąd właściwie wiadomo, że papierosy są szkodliwe? W jaki sposób przebiega wnioskowanie statystyczne? Długo by tutaj o tym mówić, toteż wspomnę tylko o pewnym typie badań, nazywanych korelacyjnymi. Ich zadaniem jest sprawdzenie, czy istnieje zależność między występowaniem wybranych zjawisk, a jeśli tak – to jaka jest jej siła i jaki kierunek. Można bowiem mówić o zjawiskach skorelowanych pozytywnie (palenie papierosów a ryzyko zachorowania na raka płuc) lub negatywnie (introwersja a chodzenie na dyskoteki), a siłę dostrzeżonych prawidłowości mierzy się za pomocą tzw. współczynnika korelacji. Kiedy przekroczy on pewną wartość progową, mówimy, że korelacja jest istotna statystycznie – to znaczy na tyle silna, że najprawdopodobniej nie dotyczy wyłącznie badanej grupy, ale może zostać uogólniona na szerszą populację.
 Ze wspomnianym współczynnikiem wiąże się pewna ciekawa kwestia. Otóż współczesne narzędzia statystyczne są na tyle czułe, że w odpowiednio dużych grupach pozwalają dostrzec nawet bardzo słabe korelacje. Pojawia się tu niebezpieczeństwo przereklamowania pewnych obserwacji: zdanie „Granie wpływa na X”, z formalnego punktu widzenia przecież prawdziwe, kusi odbiorcę (i piszącego) o wiele silniej niż „Granie nieznacznie wpływa na X”.

Nie ma zatem sensu mówić: „Amerykańscy naukowcy dowiedli, że brutalne gry powodują agresję” albo „Polskie badania pokazały, że gry zręcznościowe poprawiają refleks”. Jakich jeszcze danych brakuje w takich sformułowaniach, nie licząc wiadomości związanych ze współczynnikiem korelacji (mniejsze znaczenie dla czytelnika ma istotność statystyczna, bo wyniki nieistotne rzadko bywają prezentowane)?

Problemów ciąg dalszy
Sprawa pierwsza – to problem reprezentatywności. Wszystkich graczy w jednym miejscu zebrać się nie da, toteż badania są prowadzone jedynie na odpowiednio dobranej próbie. Powinna ona być reprezentatywna, to znaczy odzwierciedlać istotne cechy populacji, której mają dotyczyć nasze wnioski. Nie wystarczy wrzucić dane do programu, który sprawdzi, czy wyniki są istotne statystycznie – trzeba ustalić, do kogo można je odnosić. Na przykład czy można postawić obok siebie graczy pierwszej części Diablo i miłośników serii GTA? Co z takimi cechami badanej grupy, jak płeć, narodowość, wiek, wykształcenie, staż i częstość grania? Czy grę w trybie indywidualnym należy odróżnić od grania przez internet? Czy nastoletni Amerykanie korzystają z gier w podobny sposób jak polskie studentki, nawet jeżeli grają w identyczne produkcje (co samo w sobie wydaje się wątpliwe)?

Chęć sprawdzenia wszystkich tych rzeczy jest jednym z powodów, dla których w naukach społecznych wykonuje się replikacje – powtórzenia danego badania, przeprowadzane często w różnych krajach czy kulturach. Czasami jednak nie pomoże nawet tysiąc replikacji, jeśli nie zostaną dostrzeżone pewne błędy w rozumowaniu; świetną tego ilustracją są badania Patricka Markeya . Sugeruje on, że owszem, granie w brutalne gry komputerowe prawdopodobnie przynosi pewne negatywne skutki (przynajmniej na krótką metę), ale dotychczasowi badacze nie dostrzegli, że może to dotyczyć głównie ludzi o ściśle określonych cechach osobowości. W czym rzecz? Załóżmy, że zbadaliśmy sto osób i dostrzegliśmy dość niską korelację między intensywnością grania w pewne gry a skłonnością do agresji. Istnieje spora szansa, że w rzeczywistości związek taki występuje tylko u małej części badanych (np. tych bardziej impulsywnych) i w ich przypadku ma dużą siłę, u całej reszty natomiast jest znikomy. W ten sposób informacje dotyczące pewnej podgrupy zanieczyszczają całościowe wyniki badania. To trochę tak, jak gdyby mierzyć średni wzrost w próbie, w której jest 80% rosłych koszykarzy i 20% Pigmejów: można policzyć wartość przeciętną dla całej populacji, ale czy będzie to miało sens?

Fot. Justin Pickard (CC by SA)

Naturalnie, na tej podstawie nie można wyciągać rozstrzygających wniosków na temat (braku) związku między grami komputerowymi i agresją. Tak jak sugerowałem wcześniej, trzeba zachować dużą ostrożność przy wyciąganiu wniosków z pojedynczych badań. Naukowcy radzą sobie z tym problemem, wykonując po pierwsze replikacje, a po drugie metaanalizy, czyli „badania badań”, polegające na systematycznym przeglądzie odpowiedniej literatury. Tekst o metaanalizie trzeba jednak czytać tak samo krytycznie, jak każde inne doniesienie o wnioskach z prac naukowych.

Istotnym zagadnieniem jest również natura danych korelacyjnych. Bywa mianowicie tak, że korelują ze sobą zjawiska pozbawione bezpośredniego związku, np. u dzieci w pewnym wieku można zaobserwować pozytywną korelację zasobu słownictwa z rozmiarem buta. Jedno i drugie bardzo dobrze koreluje z wiekiem: im starsze dziecko, tym więcej przyswaja nowych wyrazów i tym dłuższą ma stopę. Przykład ten pokazuje, że nie każda korelacja świadczy o istnieniu realnego związku czy zależności. Co więcej, dane korelacyjne same w sobie nie mówią nam nic o kierunku (ewentualnego) wpływu jednego zjawiska na drugie: czy to granie (w pewien sposób) w tzw. brutalne gry wzmaga (w pewnych ludziach) agresję, czy może raczej agresywność niektórych graczy skłania ich do sięgania po określone gry? Chcąc rozwiązać ten problem, naukowcy nie mogą odwoływać się wyłącznie do teorii, te bowiem pozwalają uzasadnić zarówno jeden, jak i drugi kierunek. Zamiast tego szukają innych możliwości niż krótkoterminowe badania korelacyjne, odwołując się do badań eksperymentalnych lub podłużnych. Z nimi wiążą się jednak osobne trudności, o których nie będę już tutaj pisał.

Inny ważny, a nierzadko pomijany typ informacji wiąże się ze sposobem doboru uczestników badań. Jeżeli wysyłamy zaproszenia do 150 użytkowników forum internetowego i odpowiada nam jedynie 50 z nich, to reprezentatywność próby maleje, niezależnie od tego, jak starannie wytypowana została pierwotna grupa. Wszak nawet nie znając rezultatów odnośnych badań psychologicznych, można śmiało przypuszczać, że istnieje różnica między ochotnikiem a nieochotnikiem. Poza tym sam fakt prowadzenia badań za pośrednictwem forum nie pozostaje bez znaczenia, gdyż ustawia poza nawiasem graczy niebywających na forach. To dość podobnie jak z sondażami telefonicznymi, które są reprezentatywne wyłącznie dla populacji właścicieli telefonów.

Rzecz jasna, nie zawsze można zawrzeć wszelkie wymieniane tu informacje w zwięzłym artykule (myślę tutaj szczególnie o doniesieniach medialnych, z konieczności skróconych). Ich nieobecność nie musi oznaczać, że powinniśmy się zżymać na autora tekstu, ale niezależnie od tego warto sobie zadać pytanie: w jakim stopniu jesteśmy w stanie sensownie zinterpretować wyniki badań, jeżeli nie posiadamy wszystkich potrzebnych danych? I może dobrze będzie sięgnąć do oryginału albo wysłać maila z pytaniem do autorów, zanim zaczniemy się wypowiadać w stanowczym tonie na temat rezultatów ich pracy?

Język nas zdradza
Być może zdążyliście zauważyć, ile w tym krótkim tekście określeń: „prawdopodobnie”, „pewne”, „niektórzy”, „w pewien sposób”. Niestety jednak tak właśnie działa psychologia, bowiem ludzie są o wiele bardziej zróżnicowani i skomplikowani niż pojedyncze związki chemiczne bądź cząstki elementarne. Nie znaczy to, że statystyka poza fizyką czy chemią jest nieprzydatna (przypominam przykład szkodliwości papierosów); warto natomiast pamiętać o tym marginesie niepewności, kiedy czytamy doniesienia z badań naukowych, zwłaszcza te pisane dla popularnych mediów.

W języku kryją się również inne pułapki, czasem daleko bardziej subtelne. Powiem o dwóch. Po pierwsze, pojęcia używane przez psychologów (tak samo zresztą jak terminy socjologiczne czy ekonomiczne) często mają dość specyficzne znaczenie, odmienne niż w języku potocznym. Wynika to m.in. stąd, że aby przeprowadzić badanie statystyczne, badacz społeczny powinien bardzo precyzyjnie określić, czym się zajmuje. Musi wiedzieć, co i w jaki sposób chce mierzyć i liczyć; nie może polegać na intuicji, bo wtedy jego badanie nie mogłoby zostać powtórzone przez innych naukowców. Dlatego kiedy np. widzimy słowo „agresja”, trzeba sprawdzić, o co chodzi – i czy na pewno o to samo, co w innych badaniach. Należy również zachować ostrożność wobec potocznych skojarzeń; agresywność dla psychologa to nie tylko strzelanie do ludzi na ulicy, ale też większe prawdopodobieństwo wybuchu gniewu w chwili frustracji, a także częstsze darzenie innych złośliwymi, nieprzyjemnymi uwagami. Istnieją zresztą różne rodzaje agresji? ale to już inny temat.

Po drugie, problematyczne jest pojęcie „wpływ”, a w jeszcze większym stopniu – mówienie, że „gra na kogoś wpływa”. Takie sformułowanie sugerują, że gra może coś robić sama z siebie (czy to na korzyść człowieka, czy też na szkodę) oraz że mamy do czynienia z prostym, jednokierunkowym oddziaływaniem. Tymczasem bardzo wiele zależy od tego, jak często gramy, z jakim nastawieniem, ile mamy lat, w jakiej kulturze się wychowaliśmy, jakimi jesteśmy ludźmi? To nie znaczy, że wszelkie próby przewidywania skutków, jakie niesie dla człowieka granie, są bezcelowe; znaczy natomiast, że sformułowania typu „wpływ gier na dzieci” trzeba raczej odłożyć na półkę, są bowiem świadectwem nadmiernego upraszczania rzeczywistości. Ponadto mogą służyć zdejmowaniu odpowiedzialności z grających, bo przecież to nie my gramy i ponosimy tego konsekwencje albo zbieramy owoce, tylko gry z nami coś robią…

Zamiast zakończenia
Amerykańscy naukowcy zdążyli dowieść wielu rzeczy, podobnie jak badacze z innych krajów. Nie ma powodu, aby podważać wszystkie ich dokonania. Wprost przeciwnie: wyniki dotychczasowych badań zasługują na to, żeby podchodzić do nowych prac z uwagą, żeby poświęcać im czas i wysiłek. Ale równocześnie wiele z publikacji naukowych zawiera błędy, a spora część popularnych opracowań to raczej niedomówienia niż omówienia; ser szwajcarski, w którym więcej jest dziur niż sera. Mam nadzieję, że po lekturze tego tekstu łatwiej będzie Wam wybrać to, co najlepsze i najsmaczniejsze… a może kiedyś sami zajmiecie się wytwarzaniem serów? Tak czy inaczej, powodzenia!

Stanisław Krawczyk

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php