Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

15.07.2008
wtorek

Battlefield: Bad Company – recenzja gry

15 lipca 2008, wtorek,

Bad_Company.jpgDOBRA KOMPANIA

Licząca sobie sześć lat seria strzelanin „Battlefield” od początku kojarzona była przede wszystkim z komputerowym graniem w trybie multiplayer. Jej najnowsza odsłona, „Bad Company”, jest wyjątkowa z dwóch powodów: ukazuje się wyłącznie na konsole i po raz pierwszy w historii cyklu zawiera pełną kampanię dla jednego gracza. Wysoka jakość i gwarancja dobrej zabawy pozostały bez zmian.

Decyzja o zamieszczeniu w grze pełnoprawnego, mniej więcej dziesięciogodzinnego trybu singleplayer, okazała się strzałem w dziesiątkę. Akcja toczy się w niedalekiej przyszłości – USA jest w trakcie wojny z Rosją. Wcielamy się w rolę Prestona Marlowe’a, szeregowca przydzielonego do tytułowej „złej kompanii” – czteroosobowej jednostki złożonej z niesubordynowanych żołnierzy, którą armia chętnie wykorzystuje do brudnej roboty.

Gdy przywódcy porzucają ich za linią wroga, wojacy decydują się wyruszyć na prywatną misję w poszukiwaniu złota. Fabuła i klimat przypominają nieco filmy w stylu „Złoto pustyni” czy „Złoto dla zuchwałych”. Mamy tu zatem do czynienia z lekką opowieścią rozgrywającą w wojennej scenerii, a nie próbą ukazania prawdziwego oblicza wojny.

Battlefield: Bad Company
Screen z gry

Mapy, na których toczą się misje, są spore, otwarte i ciekawie zaprojektowane. Większość zadań wykonać możemy na różne sposoby: szaleńczo szarżując i wystrzeliwując na swojej drodze wszystko co się rusza, lub też zachodząc wroga z zaskoczenia od tyłu i kradnąc mu amunicję albo łącząc w dowolnych proporcjach oba style działania. Przez sporą część czasu będziemy też wysadzać posterunki przeciwnika, budynki i pojazdy.

Eksplozje wyglądają i brzmią doskonale i często zwyczajnie przyjemniej jest wyrwać dziurę w ścianie niż zakradać się przez okno. Zastosowanie autorskiego silnika Frostbite pozwoliło twórcom uczynić większość otoczenia zniszczalnym i efekty tego widać na polu bitwy.

Wizytówką serii od dawna jest bogactwo uzbrojenia oraz pojazdów i „Bad Company” nie jest w tej kwestii wyjątkiem. Każda broń – większość znajdujemy i odblokowujemy w trakcie rozgrywki – wykonana jest z dbałością o szczegóły i lepiej sprawdza się w konkretnych sytuacjach. Przemieszczać można się m.in. opancerzonymi samochodami, łodziami, czołgami i helikopterami, a sterowanie każdym pojazdem jest unikatowe i zapewnia inne doznania.

Battlefield: Bad Company
Screen z gry

Jednak prawdziwą klasę „Bad Company” ujawnia w trybie wieloosobowym, w którym wcielamy się odpowiednio w członka drużyny broniącej lub próbującej zniszczyć porozmieszczane po całej mapie skrzynki ze złotem. Brzmi prosto, ale w połączeniu ze wspomnianą wcześniej różnorodnością broni i pojazdów oraz wielkością terenu daje mnóstwo możliwości zabawy. Dodatkowo urozmaica ją pięć klas postaci oraz system rankingowy oparty na punktach, za które możemy kupować nowe uzbrojenie i wyposażenie.

Jest to jednak jedyny typ meczu w rozgrywce wieloosobowej i graczom przyzwyczajonym na przykład do znanego z wcześniejszych odsłon serii trybu Conquest (polegającego na zdobywaniu i utrzymywaniu punktów strategicznych) może go nieco brakować. Wydawca gry, firma Electronic Arts, zapowiada, że zostanie on udostępniony gratis do pobrania, ale na razie nie wiadomo, kiedy to nastąpi.

Battlefield: Bad Company
Screen z gry

Czy poza relatywnie ubogim trybem multiplayer „Bad Company” ma inne słabości? Jedyną, która potrafi naprawdę irytować w trakcie zabawy, jest nieco niedopracowane AI wirtualnych przeciwników. Można by się spodziewać, że gdy budynki dookoła wylatują w powietrze, wrodzy żołnierze będą uciekać i chować się, ale często po prostu stoją i czekają na śmierć. Ogólnie przez większość czasu nie ma większych problemów z ich wyeliminowaniem. Z kolei kiedy indziej popisują się ni stąd ni zowąd znakomitymi umiejętnościami celowania, zabijając nas momentalnie nawet z bardzo daleka i nawet wówczas, gdy wydaje nam się, że znajdujemy się za dobrą osłoną.

Battlefield: Bad Company
Screen z gry

Niemniej jednak „Battlefield: Bad Company” to bardzo dobra produkcja – pod względem oprawy wizualnej nie odstaje od innych dopracowanych graficznie współczesnych strzelanin, a dodatkowo wyróżnia się na ich tle ciekawymi pomysłami na rozgrywkę. Graczom, którzy lubią niewymuszony humor, eksplozje, różnorodność terenu, klas i ekwipunku, a także przemyślany tryb multiplayer, można ją z czystym sumieniem polecić.

Marzena Falkowska

Ocena: 5/6

Zalety: Niebanalna opowieść w kampanii dla jednego gracza; w większości zniszczalne otoczenie; świetnie wyglądające i brzmiące eksplozje; różnorodność uzbrojenia i pojazdów; spore mapy.
Wady: Tylko jeden typ meczu w trybie multiplayer; momentami niedopracowane AI przeciwników.

Dla rodziców: Gra otrzymała klasyfikację PEGI +16. Przeznaczona jest co najmniej dla starszych nastolatków.


kup
Battlefield:Bad Company, gra akcji na konsole Xbox 360 i Playstation3, od lat 16 (PEGI16+). Cena: 239 zł. Dystrybutor: Electronic Arts.


Zobacz trailer gry:

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php