Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

28.09.2007
piątek

The Secrets of Atlantis: The Sacred Legacy – recenzja gry

28 września 2007, piątek,

AtlantisROZPROSTUJ SZARE KOMÓRKI

Nowa część legendarnej gry „Atlantis”: czy warto igrać z uświęconym dziedzictwem?

Trzy pierwsze części „Atlantis”, stworzyło francuskie studio Cryo, przez długi czas będące jednym z najważniejszych deweloperów gier przygodowych na świecie. Przy produkcji każdej z nich pracował, jako szef zespołu programistów, Eric Safar. W 2002 roku, po porażce gry „Frank Herbert’s Dune” studio Cryo przestało istnieć, pogrążając w nieutulonym żalu miłośników gatunku. Część zespołu przeszła do nowej firmy, o wiele mówiącej nazwie „Atlantis Interactive”, założonej właśnie przez Erica Safara. Pierwsza gra nowego studia, „Atlantis: Evolution” (2004), nie zyskała wielu przychylnych recenzji.

Za to najnowsza, „The Sacred Legacy”, wygląda już całkiem nieźle.

Bohaterem gry jest Howard Brooks, młody inżynier lotnictwa, pracujący w Niemczech dla Luftschiffbau Zeppelin. W czasie podróży przez Atlantyk na pokładzie sterowca Hindenburg (tak, tego samego, który 6 maja 1937 roku spłonął nad lotniskiem Lakehurst w New Jersey) Brooks zostaje ogłuszony przez dwóch opryszków. Kiedy odzyskuje przytomność, bezwładny sterowiec dryfuje w stronę bieguna północnego, a Howard, korzystając ze swojej inżynierskiej wiedzy (i paska od spodni pewnego życzliwego pasażera) musi przywrócić go (sterowiec, nie pasażera) do mechanicznego życia. Tak rozpoczyna się przygoda, która doprowadzi pana Brooksa i dwójkę innych bohaterów do tajemnicy Atlantydy.

Zobacz trailer gry:

Twórcy „The Sacred Legacy” umieszczając akcję w latach trzydziestych XX wieku dokonali świetnego wyboru – warstwa wizualna gry prezentuje się wspaniale. Znajdziemy tam piękne maszyny, ekstrawaganckie budynki, bogate wnętrza w stylu art deco, twardych mężczyzn w kapeluszach i szarych prochowcach i, oczywiście, femme fatale wyglądającą prawie jak Rita Hayworth. Mimo kapeluszy i innych szczegółów, twórcy gry nie szukali wcale inspiracji w filmie noir – inna jest stylistyka, barwa obrazu (przeważają jasne pastele), a główny bohater, wcale nie zgorzkniały, spotyka na swojej drodze więcej postaci sympatycznych niż zdeklarowanych łajdaków.
 
„The Sacred Legacy” jest klasyczną grą przygodową, wyposażoną w interfejs „point & click”; w programie wszystko (poza wywoływaniem menu) wykonuje się z pomocą myszki. Świat „Atlantis” oglądamy z perspektywy pierwszej osoby, poruszając się w środowisku „fałszywego 3D” – lokacje są trójwymiarowe, ale Mr Brooks może poruszać się po nich jedynie w wyznaczonych przez programistów lokacjach. Nie znajdziemy tu żadnych elementów zręcznościowych (jak, na przykład, w dwóch ostatnich częściach „Broken Sword”).

Zagadki w „The Sacred Legacy” mają charakter głównie mechaniczno-logiczny. Pan Brooks zajmuje się naprawianiem różnego rodzaju mechanizmów, przełączaniem dźwigni, rozmowami z każdą napotkaną postacią. Zagadki nie są zbyt trudne i nie powinny sprawić większego kłopotu, jednak pod warunkiem, że posiadamy wszystkie dostępne przedmioty; odnalezienie aktywnych elementów czasem stanowi większy problem niż rozwiązywanie układanek (szczególnie, kiedy te są położone blisko siebie – trzeba bardzo uważnie śledzić zachowanie kursora). Akcję uatrakcyjniają umieszczone w programie mini gry: karty, Sudoku czy „Kamienie i skarabeusz”.
 

Atlantis

Fabuła rozwija się, oczywiście, liniowo. Główny bohater nie opuści lokacji, zanim nie rozwiążemy wszystkich zagadek. Czyli, dokładnie tak, jak powinno być w przyzwoitej grze przygodowej. Spośród wszystkich plansz lekkim niedosyt pozostawia jedynie wnętrze sterowca. Ogromna, ażurowa konstrukcja z aluminium, wypełniona zbiornikami z wodorem, z prawdziwy labiryntem pomostów, kładek, setek skomplikowanych mechanizmów – cóż za wspaniała okazja dla autorów zagadek. Niestety, całkowicie niewykorzystana.

„The Sacred Legacy”, co nie jest żadnym zaskoczeniem, wygląda niemal dokładnie tak jak programy Cryo sprzed dziesięciu lat. I nic w tym złego, miłośnicy „przygodówek” to w większości konserwatyści, wrogo odnoszący się do wszelkich zmian. Program ma piękne, bogate w szczegóły lokacje, niezłe zagadki, dobrze dobraną oprawę muzyczną. Nie jest z pewnością programem przełomowym, i nie zapisze się w annałach historii gier video. To przyzwoicie wykonany produkt, adresowany do członków ekskluzywnej kasty wyznawców gatunku. Pozostali, jeśli mają ochotę odpocząć nieco od huku wirtualnych dział i rozprostować szare komórki, też mogą sięgnąć po „The Secrets of Atlantis: The Sacred Legacy”. To naprawdę miła odmiana po odparciu kolejnej inwazji najeźdźców z kosmosu.

Jan M. Długosz
 

Ocena: 4/6

Zalety: Klasyczna gra przygodowa w świetnym, starym stylu. Ma małe wymagania sprzętowe.
Wady: Raczej dla miłośników gatunku.

Dla rodziców: Gra w systemie PEGI posiada oznaczenie 12+, znajdują się w niej elementy przemocy i hazardu. Ale, prawdę mówiąc, przemocy i hazardu jest tam tyle, co kot napłakał. Bez obaw można polecić program dwunastoletnim graczom.

The Secrets of Atlantis: The Sacred Legacy, gra przygodowa, od lat 12, polska wersja językowa, cena 59,90 zł. Dystrybutor: IQ Publishing.
 
 
NIEZWYKŁE STATKI POWIETRZNE
Katastrofa LZ-129 Hindenburg zakończyła krótką, choć bardzo obiecującą karierę tych niezwykłych statków powietrznych.

Za pioniera w konstrukcji sterowców uważa się Francuza Henri Giffarda, który w 1857 roku wykonał długi na 27 kilometrów lot sterowcem własnej konstrukcji, napędzanym silnikiem parowym.

Prawdziwego przełomu dokonało dwóch ludzi: brazylijski pilot i konstruktor Alberto Santos-Dumont, który w 1901 roku zdobył nagrodę wysokości 100 tysięcy franków za lot sterowcem wokół wieży Eiffla (udowodnił w ten sposób, że rozwiązał problemy ze sterowaniem), oraz chorwacki inżynier Dawid Schwarz, konstruktor pierwszego sterowca o sztywnym kadłubie.

Schwarz zginął podczas oblotu swojej maszyny nad Tempelhof, jednak obecny tam Graf von Zeppelin zafascynowany możliwościami sterowca postanowił kontynuować prace Schwarza. Za sumę 15 tysięcy marek odkupił od wdowy dokumentację techniczną i rozpoczął budowę swojego pierwszego LZ 1, który wzbił się w powietrze już w 1900 roku. Każdy następny sterowiec Zeppelina wykazywał się większą sprawnością; w roku 1914 Niemcy posiadały już flotę sterowców sztywnych konstrukcji Zeppelina, którą wykorzystały, miedzy innymi, do terrorystycznych nalotów na miasta Wielkiej Brytanii.

Niemieckie nocne bombardowania były zbyt mało precyzyjne, by razić konkretne celne wojskowe, miały raczej znaczenie psychologiczne. Zeppeliny w krótkim czasie dorobiły się niesławnego przydomka „baby killers”. W odpowiedzi na naloty Anglicy powołali do życia pierwsze w historii eskadry nocnych myśliwców; ich skuteczne działania zmusiły Niemców do zaprzestania nalotów. Ich zadania przejęły ciężkie bombowce, tańsze w produkcji, szybsze i bardziej efektywne.

Po Wojnie Światowej sterowców używano głównie do celów cywilnych, zaś niemieckie Zeppeliny (po złagodzeniu restrykcji Traktatu Wersalskiego zabraniającego, m.in. produkcji sterowców przez Niemcy) podjęły walkę o przychylność pasażerów linii transatlantyckich. Do tego celu zbudowano LZ-129 i bliźniaczego LZ-130.

Hindenburg był największym sterowcem w dziejach – miał 245 metrów długości, 41 metrów średnicy, prędkość 135 kilometrów na godzinę zapewniały cztery silniki Diesla o mocy 1200 KM każdy, a na pokładzie znalazł się nawet aluminiowy fortepian. LZ-129 zabierał na pokład 72 pasażerów i 40 członków załogi. Sterowce miały być wypełnione niepalnym helem, jednak Stany Zjednoczone, dysponujące gazem, uznały hel za surowiec strategiczny i objęły go embargiem.

Jaka była przyczyna katastrofy Hindenburga, nie wiadomo do dziś. Najczęściej powtarzaną hipotezą jest ta o zamachu bombowym, przeprowadzonym przez antyfaszystę zatrudnionego na pokładzie sterowca (LZ 129 był wykorzystywany jako symbol potęgi Trzeciej Rzeszy, na sterach wysokości i kierunku z dumą prezentował cztery swastyki, w grze zastąpione białymi kołami na czerwonym tle). Inne hipotezy zakładają awarię techniczną, zapalenie się wypuszczanego ze zbiorników wodoru od ładunku elektrostatycznego lub uderzenia pioruna, przypadkowe zaprószenie ognia.

Katastrofa, trwająca zaledwie 34 sekundy, została uwieczniona na filmie, a obecny w Lakehurst reporter radiowy Herbert Morrison nadał na żywo przerażającą relację, która przeszła do historii dziennikarstwa. Z 97 osób obecnych na pokładzie zginęło 35. Kiedy dziś patrzy się na zdjęcia z katastrofy Hindenburga, ocalenie pozostałych 62 trzeba uznać za cud.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php