Izrael – jedyny kraj na Bliskim Wschodzie pozbawiony surowców naturalnych – postanowił zbudować najnowocześniejszą gospodarkę na świecie. W badania i rozwój inwestuje blisko 5 proc. swojego dochodu narodowego. To światowy rekord.
Wyniszczająca wojna z Libanem będzie zapewne wspominana jako jedno z najważniejszych wydarzeń bliskowschodnich 2006 r. Ale podczas targów i konferencji Telecom Israel 2006 w Tel Awiwie rzadko o tym rozmawiano. Przedsiębiorcy i finansiści zwracali bardziej uwagę na fakt, że mimo wojennego roku Izrael (7 mln ludności) odnotował rekordowy napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych, ok. 15 mld dol. (Prawie 40-milionowa Polska również odnotowała rekord, ale na poziomie 10 mld dol.). Głównym motorem rozwoju izraelskiej gospodarki i magnesem przyciągającym pieniądze inwestorów są przemysły zaawansowanych technologii.
Izraelczycy chwalą się, że to w ich kraju powstało wiele kluczowych dla dzisiejszego internetowego świata rozwiązań: w 1996 r. firma ICQ opracowała pierwszy internetowy komunikator – technologię kupił w 1998 r. amerykański gigant AOL i od tego czasu upowszechniła się jako podstawa jednej z najbardziej popularnych usług w sieci.
Kto dziś korzysta z dobrodziejstw bezpłatnej telefonii internetowej, powinien pamiętać, że technologia VoIP też została tutaj wynaleziona. Podobnie jak technologia WiMax (dzieło izraelskiej firmy Alvarion, działającej również na polskim rynku), która ma zdaniem wielu ekspertów zrewolucjonizować bezprzewodową łączność internetową. Z kolei każdy, kto zajmuje się komputerowym składem i przygotowaniem publikacji, słyszał o firmie Scitex. W 2005 r. kupił ją za setki milionów dolarów amerykański gigant HP. Wcześniej jednak Scitex zasłużył się tworząc standardy cyfrowego przetwarzania obrazu.
Tuż po Finach
Przykłady można mnożyć – przekonują wystawcy na Telecom Israel 2006. Dlaczego więc o izraelskich osiągnięciach nie słyszy się w świecie zbyt często? Jesteśmy małym krajem, z rynkiem, który nie wystarcza na wypromowanie globalnych produktów o charakterze konsumpcyjnym, wyjaśniają. Koncentrują się na opanowywaniu wyspecjalizowanych niszy z myślą o tym, że ich rozwiązania spotkają się z zainteresowaniem większych światowych graczy. Pozostaje w takim razie pytanie: w jaki sposób tak niewielki kraj zdołał w ciągu stosunkowo krótkiego czasu stworzyć tak nowoczesną gospodarkę? Jeszcze w latach 80. w Izraelu, podobnie jak w Polsce, szalała inflacja, a symbolem kraju były raczej kibuce i rolnictwo niż firmy high-tech.
Yosi Vardi, twórca ICQ i żywa legenda izraelskiego świata high-tech, pytany o źródła sukcesu, odpowiada szmoncesem: – Żydowska wdowa wspomina zmarłego męża: „Ach, wspaniały mężczyzna, braki w wielkości nadrabiał szybkością”. My też staramy się być szybsi. Przykład: w krajach najbardziej rozwiniętych systematycznie maleje zainteresowanie trudnymi studiami inżynierskimi i przyrodniczymi. W Izraelu w efekcie podjętych przed 10 laty reform liczba podejmujących co roku studia na kierunkach technicznych wzrosła kilkukrotnie, do poziomu 6 tys. osób.
Do tego należy dodać pozytywne skutki imigracji z dawnego Związku Sowieckiego – przyjechało stamtąd blisko milion osób, ponad połowa z nich z tytułami akademickimi. W efekcie w Izraelu ponad 20 proc. mieszkańców może pochwalić się akademickim tytułem, to kolejny światowy rekord. Ważne przy tym, że izraelskie uczelnie reprezentują światowy poziom – pod względem jakości edukacji zajmują drugie miejsce, po uniwersytetach fińskich.
Dziecko, musisz dostać Nobla
Zgoda, ale przecież wcześniej to właśnie Związek Sowiecki chwalił się, że ma najwięcej inżynierów per capita (do dzisiaj zresztą uczelnie rosyjskie i ukraińskie kształcą więcej inżynierów niż amerykańskie), a skutek był raczej mizerny. Eli Reifman, twórca i prezes Emblaze, największej izraelskiej firmy informatycznej produkującej oprogramowanie, dopowiada: – Nie byłoby izraelskiego high-tech bez izraelskiej armii. Po pierwsze, armia będąca praktycznie cały czas w stanie wojny potrzebuje najbardziej zaawansowanych technologii łączności.
To właśnie na potrzeby wojska powstała technologia WiMax, to dla wojska wymyślono bezprzewodowe pagery oraz najbardziej wymyślne techniki szyfrowania i podsłuchu. Wojsko nie tylko potrzebuje, ale i za swoje zachcianki szczodrze płaci. W tej chwili realizowany jest projekt budowy zinformatyzowanego systemu wspomagania dowodzenia wart setki milionów dolarów. Co ważniejsze, gdy wojsko już się nacieszy – udostępnia nieodpłatnie tajne wcześniej technologie, zachęcając do ich komercjalizacji.
Yosi Vardi zgadza się z poglądem na rolę armii. – To ważny czynnik, ale nie jedyny. Musimy też pamiętać o roli żydowskiej matki. Nasze matki stoją nad swoimi dziećmi i ciągle wkładają im do uszu: czy za to wszystko, co dla ciebie dotychczas zrobiłam, oczekiwanie, że zdobędziesz Nagrodę Nobla, jest zbyt wielkie? – mówi Vardi. (Uderzające, że podobną anegdotę usłyszałem w innym kraju sukcesu – Korei Południowej, gdzie jeden z profesorów wyznał, iż wychodząc codziennie do pracy matka mówi mu: ucz się pilnie, a po powrocie pyta – czego się dziś nauczyłeś?). Vardi podsumowuje: – Kluczem do zrozumienia naszego sukcesu nie jest technologia, ale kultura.
Eli Opper, pełniący w Izraelu funkcję chief scientist (urząd odpowiedzialny za promocję badań przemysłowych i działań rozwojowych), wyjaśnia, że istotna była transformacja tej kultury. Otóż Izraelczycy zawsze słynęli z przedsiębiorczości, są gotowi do podejmowania ryzyka, a ewentualne niepowodzenie nie spotyka się ze społecznym potępieniem. Przeciwnie, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych wcześniejsze porażki są dowodem dojrzałości.
Problem Izraela polegał jednak na tym, że jeszcze 10 lat temu profesorowie akademiccy nie byli specjalnie zainteresowani pieniędzmi i współpracą z przemysłem. Skąd my to znamy? Dziś jednak pod względem efektywności tej współpracy Izrael zajmuje piąte miejsce, po Finlandii, Islandii, Singapurze i USA. Najważniejszym czynnikiem pobudzającym tę zmianę była polityka państwa, realizowana m.in. przez urząd Eli Oppera.
– Stosujemy bardzo wiele instrumentów – wyjaśnia Opper. – Od zachęt podatkowych dla inwestorów zagranicznych po finansowanie firm high-tech w okresie przedwstępnym (tzw. pre-seed capital, to najtrudniejszy okres dla ambitnych firm, na tym etapie trudno pozyskać pieniądze od inwestorów, którzy gotowi są finansować bardziej realne projekty). Zdajemy sobie sprawę, że część tych firm upadnie. Bez ryzyka nie ma jednak rozwoju.
Pomoc państwa to także wspieranie badań w strategicznych kierunkach i system rozsianych po całym Izraelu inkubatorów high-tech, które pomagają stanąć na nogi rozpoczynającym działalność firmom. W ostatnim okresie państwo zwiększyło nakłady na rozwój biotechnologii i przeznaczyło 250 mln dol. na badania w dziedzinie nanotechnologii. Ale państwo nie wyręcza w Izraelu biznesu – z 4,7 proc. PKB, jakie idą na badania i rozwój, dwie trzecie pochodzi z przemysłu. Pieniądze publiczne angażowane są tam, gdzie nie działa rynek. Potem rolę urzędników przejmują inwestorzy z dziesiątków funduszy venture capital, czekających na dobre pomysły.
Raz Tsafrir reprezentuje firmę Zlango, która właśnie zdołała przekonać amerykańskiego inwestora, by wyłożył 10 mln dol. na dalsze finansowanie jego pomysłu, który zrewolucjonizuje telefonię komórkową. To zlango, obrazkowy uniwersalny język porozumiewania się, doskonały dla wzbogacenia komunikacji ludzi korzystających z komórek i męczących się z dzisiejszymi esemesami.
Pierwsza litera w słowie zlango ma upamiętniać Ludwika Zamenhoffa, twórcę esperanto – my tworzymy esperanto dla epoki telefonii komórkowej, wyjaśnia Tsafrir. Na jego wizytówce widnieje funkcja: ewangelizator zlango. W Ziemi Świętej taki tytuł może wyglądać nieco zabawnie, ale funkcję ewangelizatora wymyślił Guy Kawasaki, który odpowiadał za marketing w amerykańskim koncernie Apple.
Ewangelizacja produktu to więcej niż tylko jego sprzedaż – to niemal misyjna aktywność polegająca na przekonaniu rynku i odbiorców, że nowa technologia to coś znacznie więcej niż tylko kolejny gadżet, to również wymiar ideowy.
Na giełdę w Nowym Jorku
Tsafrirowi nie trzeba koniecznie wierzyć, ale ludzi o takim zapale są w Izraelu tysiące, to drugie po kalifornijskiej Krzemowej Dolinie miejsce na świecie pod względem liczby tzw. start-upów high-tech, czyli nowych firm zaawansowanych technologii. Eli Reifman dostrzega w izraelskim systemie również słabości. – Największym naszym problemem jest niezdolność do tworzenia dużych, zdolnych do działania na globalnym rynku korporacji – wyjaśnia.
W izraelskim modelu marzeniem twórców nowych firm jest jak najlepiej sprzedać się większemu inwestorowi lub wejść na giełdę w Nowym Jorku, a ostatnio coraz częściej w Londynie i Singapurze. Czy to jednak jest zła strategia? W ubiegłym roku amerykański koncern informatyczny HP kupił izraelską firmę Mercury Interactive za 4,5 mld dol. Za te pieniądze można sfinansować kilkadziesiąt nowych przedsięwzięć i opanować kolejne technologiczne nisze.
Zastanawiając się nad przyczynami izraelskiego sukcesu można wymieniać jeszcze wiele czynników: podjęte w odpowiednim momencie reformy rynkowe, polegające na deregulacji sektora telekomunikacji i na pewno, jak wskazuje wielu obserwatorów, umiejętne korzystanie z izraelskich lobbies, zwłaszcza w USA. Ale chyba kluczowy jest podkreślany przez Yosiego Vardiego element kulturowy – Izraelczycy są jednym z najbardziej otwartych na nowe technologie społeczeństw świata.
Amnon Ferber z Instytutu Eksportu żali się zagranicznym dziennikarzom: – W światowych mediach mówi się o nas tylko wówczas, gdy coś się stanie w Strefie Gazy lub Jerozolimie. A my chcemy tylko być nowoczesnym, normalnym krajem.
Edwin Bendyk
Tekst opublikowany w tygodniku „Polityka” (4/2007)