Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

1.12.2006
piątek

Człowiek z ekranu

1 grudnia 2006, piątek,

CZŁOWIEK Z EKRANU

Ekran to symbol naszych czasów. Mamy go w domu, w pracy, w telefonie, na ulicy, w sklepie, w taksówce. Niczym orwellowski Wielki Brat, towarzyszy nam przy każdej życiowej aktywności. Zastępuje stopniowo książkę i gazetę, a przekaz wideo staje się dominującą formą komunikacji międzyludzkiej. Wygląda na to, że wiek XXI będzie wiekiem ekranu. Jak zmieni to nasze życie, pracę, sposób spędzania wolnego czasu?

Ekrany wkraczają w kolejne sfery naszego świata, wręcz nas osaczają. Co najmniej jeden nosimy cały czas ze sobą – w telefonie. Coraz więcej ludzi nie rozstaje się też z laptopem, palmtopem czy komunikatorem takim jak BlackBerry.

W pracy ślęczymy przed monitorem. W domu świeci nam komputer. I co najmniej jeden telewizor, bo coraz częściej jest ich więcej. Bywa, że kolejne są montowane – mimo sprzeciwu psychologów – w dziecinnym pokoju. Zazwyczaj jest do nich dodatkowo podłączana konsola do gier. Albo w kuchni: na przykład firma Siemens produkuje okap, a LG lodówkę, w które wbudowane są telewizory LCD (nawiasem mówiąc, Polska staje się europejską potęgą w produkcji ekranów).

Według danych Nielsen Research, w USA w połowie gospodarstw domowych działa trzy lub więcej telewizorów. Tylko jeden ekran TV jest w 19 proc. domów. W Polsce, według danych za 2005 r., jeden telewizor ma 60 proc. gospodarstw domowych. Dwa – 33 proc. Trzy – 8 proc. domów.

Inwazja ekranu dotyczy nie tylko naszej sfery prywatnej. Na ulicach atakują nas ruchome obrazy. Ekrany z reklamami zajmują przestrzeń publiczną dotąd zdominowaną przez statyczne plakaty i billboardy. Na lotniskach czy dworcach są już od dawna, ale ostatnio pojawiły się w autobusach komunikacji miejskiej i tramwajach (m.in. w Katowicach, Toruniu, Płocku, Krakowie i Łodzi). Wspólnota interesów jest oczywista – firma reklamowa za darmo montuje nowoczesny sprzęt (np. kamery, które zwiększają bezpieczeństwo podróżnych), ale w zamian wstawia ekran, na którym sprzedaje czas antenowy. W całym kraju jeździ już ponad 2 tys. taksówek, które na oparciu fotela kierowcy mają zainstalowane monitory nadające dla pasażera informacyjno-reklamowy program „Taxi-TV”. Młodzi pasażerowie nie zwracają jednak na to uwagi – są wpatrzeni w telefon komórkowy albo w noszony coraz częściej w kieszeni rodzaj prywatnego MTV: iPod, czyli odtwarzacz plików mp3 z wbudowanym ekranikiem, na którym do piosenki wyświetlane są wideoklipy.

Jak będzie wyglądał świat pełen ekranów? Akcja filmu „Raport mniejszości” Stevena Spielberga rozgrywa się w 2054 r. Jest tam scena, w której uciekający bohater (gra go Tom Cruise) wpada na wyświetlaną na ekranie reklamę. – Sprawiasz wrażenie zmęczonego i zdenerwowanego – rozpoznaje go reklama. – Co powiesz na wakacje na rajskiej wyspie? – pyta. Już dziś podobnie muszą się czuć w Polsce zagonieni klienci centrów handlowych, którzy mijają wystawy biur podróży Neckermanna. Tutaj hałas, ścisk, nerwówka, a tam na ekranie plazmowego telewizora przesuwają się obrazy tropikalnych plaż i błękitnych lagun w ofercie last minute.

„Raport mniejszości” powstał na podstawie opowiadania Philipa K. Dicka, jednego z największych pisarzy science fiction. Inny klasyk literatury s.f. Neal Stephenson w swej powieści „Diamentowy wiek” opisuje świat przyszłości, w którym globalna codzienna gazeta wychodzi w nakładzie kilkuset egzemplarzy. Jest rzeczą niezwykle cenną i symbolem przynależności do kasty najbogatszych. Bo tylko ich stać na utrzymywanie przy życiu archaicznych technologii produkcji papieru i druku.

Dick i Stephenson widzą przyszłość, w której ekrany są nieodłącznym towarzyszem wszystkich ludzkich działań. Podobnie jak George Orwell w „Roku 1984”. Czy więc przepowiednie pisarzy i futurologów zaczynają się sprawdzać?

Inwazja płaszczaków

Inwazję ekranów przeżywają sklepy. Gigantyczne wyświetlacze wiszą nad głowami klientów hipermarketów. Producenci pieluch Pampers, herbaty Lipton, zupek Knorr umieszczają na półkach pomiędzy towarami niewielkie panele LCD, które cały czas emitują ich reklamy. – To tak zwana POS TV – od angielskiej nazwy Point of Sale – czyli telewizja w miejscu sprzedaży – tłumaczy Katarzyna Komar z firmy Power Media, która zamontowała 456 ekranów plazmowych w aptekach w całej Polsce (wkrótce ma ich być 2 tys.). Podobne ekraniki pracują również na stacjach benzynowych (m.in. Shell), w salonach prasowych i osiedlowych sklepach spożywczych. Umieszczane są przy kasach, gdzie człowiek zatrzymuje się na chwilę w kolejce. Bardzo często pokazywane tam są reklamy tzw. produktów impulsowych – batoników, napojów, ciastek, piwa – wystarczy sięgnąć ręką. – Z badań wynika, że 70 proc. decyzji zakupowych podejmowanych jest spontanicznie przy półce z towarem. Dzięki POS TV docieramy do klienta właśnie w tej chwili – mówi Urszula Kowalczuk, szefowa agencji reklamowej Neo, która jest operatorem sieci ekraników w 244 sklepach Żabka.

Gdy stoimy przed półką z towarami, nasz umysł tylko mgliście pamięta reklamy i marki oglądane w telewizji czy na billboardach. Migający ekran, umieszczony pomiędzy półkami, działa jak przypominacz. I jest niezwykle skuteczny. – Wzrost sprzedaży w ten sposób reklamowanych produktów sięgał nawet kilkudziesięciu procent – twierdzi Kowalczuk. POS TV to również znakomita szansa dla producentów towarów, dla których inne formy promocji są zakazane. Na przykład papierosów. Polskie prawo pozwala na ich reklamowanie jedynie w miejscu sprzedaży (np. w formie plakatów). Ale gdy ustawa była uchwalana, nikt nie przewidywał, że w kiosku będzie można puścić film reklamowy tak jak w telewizji.

Kolejny etap inwazji ekranów w nasze życie to będzie POT TV. Od angielskiego Point of Traffic – miejsce o dużym natężeniu ruchu: metro, przejścia podziemne, centra handlowe, główne ulice miast. O ciekłokrystalicznym wyświetlaczu wielkości ulicznego billboardu śnią po nocach szefowie firm zajmujących się reklamą zewnętrzną.

Dziś, gdy zaczyna się kampania nowej tabletki na przeziębienie, w Polskę rusza kilkadziesiąt ekip, uzbrojonych w podnośniki, dźwigi i wiadra z klejem. W ciągu jednej nocy muszą nakleić kilkaset płacht papieru. Jeśli billboard zastąpi się olbrzymim ekranem LCD z anteną, nową reklamę można będzie przesłać przez światłowody albo drogą radiową (np. przez sieć telefonii komórkowej). Tak już dziś działają ekraniki w sklepach sieci Żabka. Wystarczy jedno kliknięcie. Do obsługi całego systemu zatrudniona jest jedna osoba. Gigantyczne monitory rozprawią się też z główną bolączką billboardu – jego statycznością. Obrazy będą się zmieniać – a wiadomo – ruch przyciąga oko widza. – Wiadra z klejem już wkrótce przestaną być potrzebne. W ciągu dziesięciu lat na ulicach naszych miast pojawią się pierwsze ekrany – przewiduje Marek Kuzaka, wiceprezes do spraw strategii i rozwoju firmy reklamy zewnętrznej AMS.

O tym, że ekranów będzie coraz więcej, świadczy Future Store, sklep przyszłości wybudowany w niemieckim Rheinbergu przez koncern handlowy Metro (właściciel sieci Real, Media Markt, Saturn, Praktiker). Tam aż roi się od ekranów, które wmontowane są nawet w rączki sklepowych wózków. Podpowiadają, którędy iść w stronę poszukiwanych produktów. Ale dodatkowo – bombardują treściami promocyjnymi.

Raport z przyszłości

Jeszcze pięć lat temu kolorowe ekrany LCD i telewizory plazmowe były gadżetem dla najbogatszych i produktem z półki z wysoką techniką. Dziś trafiły do masowej produkcji – również w Polsce – i sprzedaży. Weźmy telefon komórkowy. W 2000 r. był wyposażony w czarno-biały ekran o możliwościach kalkulatora. Najnowsze modele mają kolorowy wyświetlacz, na którym można obejrzeć serial „Magda M.” czy strony internetowe. Jakość ekranów cały czas rośnie, a koszt spada. Ceny telewizorów LCD powoli zrównują się z tymi wykonanymi tradycyjną techniką kineskopową, choć te lepszej jakości są wciąż o 20-30 proc. droższe. – Ten koszt warto ponieść, bo zużywają 3 razy mniej prądu, zajmują 10 razy mniej miejsca i tyle samo mniej ważą. Nie emitują też szkodliwego promieniowania – przekonuje Artur Kostrzewa z branżowego czasopisma „Computer Reseller News”.

Tanieją również kamery i aparaty cyfrowe oraz telefony komórkowe wyposażone w coraz bardziej wyrafinowane funkcje. To z ich pomocą każdy może tworzyć obrazy, które później trafiają na ekrany. Nieprawdziwe okazały się teorie, jakoby ludzi nie byli zainteresowani utrwalaniem swego życia na filmach wideo. Barierą była jedynie kosztowna i niewygodna technologia. Tę tezę potwierdza kariera serwisu YouTube (www.youtube.com). To strona www ułatwiająca wymianę plików wideo, która zdobyła wielką popularność wśród najmłodszych użytkowników sieci. W sumie YouTube zgromadził już ponad 100 mln nagrań wideo, a codziennie trafia tu 65 tys. nowych klipów, w zdecydowanej większości amatorskich. Ktoś nakręcił dwuletniego synka umazanego zupką i postanowił pokazać go światu. Inny utrwalił w kamerze trąbę powietrzną, która spustoszyła jego plantację. Poziom niektórych produkcji jest żałosny. Ale obok filmów z gatunku „u cioci na imieninach” na YouTube znajdą się nakręcone za pomocą telefonów komórkowych sceny napadu na bank, które pomogły amerykańskiej policji zidentyfikować sprawców. Od kiedy cyfrowa kamera może mieć wielkość paczki papierosów, błyskawicznie rośnie liczba użytkowników tego sprzętu. Z tym trendem liczą się już najwięksi biznesowi gracze. W październiku serwis YouTube został wykupiony przez Google, najpopularniejszą wyszukiwarkę internetową, za 1,65 mld dol.

Badacze rynku twierdzą, że telewizor z płaskim ekranem będzie na pierwszym miejscu na tegorocznej liście zakupów gwiazdkowych w Polsce. Stał się symbolem kariery i wysokiego statusu materialnego, podobnie jak kiedyś telefon komórkowy. Pożądamy ekranów, a one pożądają naszej uwagi. Za ich pomocą już dziś głównie pracujemy, komunikujemy się, bawimy. – Żyjemy w czasach, w których nieustannie jesteśmy publicznością jakiegoś medium – mówi socjolog Mateusz Halawa z warszawskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Wszechobecny ekran ma na nas wielki wpływ. Może służyć jako nośnik informacji, ale i propagandy. Co zmieni w naszym życiu?

Zamknięci w kokonie

Przede wszystkim sposób spędzania wolnego czasu. Nasza życiowa i domowa aktywność skupia się powoli na kilku współpracujących ze sobą ekranach, z których każdy ma połączenie z siecią. – Coraz więcej treści, które odbieramy i wytwarzamy, ma postać cyfrową. Mogą więc być wymieniane pomiędzy urządzeniami – mówi Piotr Pągowski z polskiego oddziału firmy Microsoft. Ekrany, które nas otaczają, stają się coraz bardziej multimedialne. Można na nich oglądać telewizję, prezentacje i animacje ściągane z Internetu, grać w gry, przeglądać filmy z cyfrowej kamery, strony www, zdjęcia z aparatu, telefonować. Jednym kliknięciem fotki z wakacji można posłać e-mailem w świat albo na komórkę znajomego. Dzięki podłączeniu do sieci dom w ciągu jednego wieczoru może być salą kinową, imprezą ze znajomymi na serwisie społecznościowym www.myspace.com albo wirtualnym polem bitwy w grze komputerowej.

Dom przyszłości wypełniony ekranami widzi w swych projektach TP SA oraz producent procesorów Intel. Na domowe centra rozrywki stawia też Microsoft, który najnowszy system operacyjny Windows Vista (w sprzedaży od stycznia 2007 r.) promuje jako wielofunkcyjny kombajn multimedialny. Mateusz Halawa zwraca uwagę, że wraz z każdym kolejnym ekranem w mieszkaniu zmniejsza się sfera prywatności, a w nasze życie wkracza sfera publiczna. – Zanika tradycyjny podział na świat intymny i świat zewnętrzny – mówi. Dom, dotąd spokojna twierdza, staje się tętniącym życiem centrum informacyjno-rozrywkowym.

W domach wypełnionych ekranami, które zaspokajają coraz więcej potrzeb, spędzamy coraz więcej czasu. Naukowcy nazwali to mądrze kokoningiem (od ang. cocoon – kokon), czyli zamykaniem się w czterech ścianach i izolowaniem od otoczenia. Dom-kokon staje się przyjemną alternatywą wobec niedogodności życia we współczesnych metropoliach – chaotycznej rzeczywistości, zatłoczonych sklepów, zakorkowanych ulic. Po co w godzinach szczytu przebijać się przez godzinę do kina, skoro dzięki usłudze wideo na żądanie można ten sam film wyświetlić na domowym ekranie? Tym bardziej że według niemieckiego socjologa Urlicha Becka żyjemy w społeczeństwie ryzyka. Wyznawca kokoningu pyta więc sam siebie, po co ma narażać się na niebezpieczeństwo śmierci w zamachu terrorystycznym albo katastrofie kolejowej bądź bardziej prozaicznej przygodzie z kieszonkowcem, skoro wszystko ma pod ręką.

Ale jednocześnie coraz częściej zdarza się, że zamknięte w domowych kokonach, wyizolowane ze społeczności rodziny, rozbijają się dalej na cząstki elementarne. Gdy do wyboru jest kilkaset kanałów i cały Internet, każdy ogląda to, co go kręci. Z badań Mateusza Halawy wynika, że już w sytuacji, gdy w domu są dwa ekrany TV, jeden jest bardziej męski (mecze, filmy akcji, TVN Turbo), a drugi bardziej żeński (telenowele, seriale). Dzieci izolują się przy ekranach komputerów i komórek. Gaśnie niebieskie domowe ognisko, czyli wspólne oglądanie telewizji, które w swych teoriach opisywał medioznawca Marshall McLuhan, ten od globalnej wioski.

W epoce ekranów zmieni się sposób, w jaki korzystamy z informacji i rozrywki. – Powstaje coraz więcej urządzeń, które ułatwiają świadome podejście do mediów – mówi prof. Wiesław Godzic, medioznawca.

W październiku ruszyła w Polsce nTV (grupa ITI i telewizji TVN), trzecia telewizyjna platforma cyfrowa. Ale pierwsza, której dekodery będą wyposażone w twardy dysk służący do nagrywania programów czy wycinania z nich przerw reklamowych. Dekodery te umożliwią też zakup, ściągnięcie z satelity i obejrzenie dowolnego filmu z biblioteki kilkuset dostępnych tytułów (tzw. wideo na żądanie). Usługi, które zaproponuje nTV, od czterech lat znane są w Ameryce pod nazwą TiVo. TiVo gromadzi na dysku programy nadawane na różnych kanałach i o różnych porach, aby obejrzeć je w dogodnej chwili. Podobnie działają internetowe podcasty – to krótkie audycje z muzyką lub filmem, które ściąga się z Internetu do komputera (iPoda, telefonu, odtwarzacza mp3), aby odtworzyć w wolnym czasie.

Dzięki nim widz uwalnia się od wymogów ramówki telewizyjnej. Bardziej niż kiedykolwiek ma wpływ na to, jak spędza czas przed ekranem. – Pasywni konsumenci mogą zmienić się w aktywnych użytkowników. O ile oczywiście zechcą – dodaje prof. Godzic. Z tą chęcią akurat jest różnie, bo bycie świadomym widzem wymaga jednak pewnego wysiłku. Choć producenci dekoderów robią wszystko, aby obsługa była prosta, wciąż trzeba poświęcić chwilę, by je odpowiednio zaprogramować. Godzic przewiduje, że chętnych na to będzie początkowo nie więcej niż 20 proc. widzów. Zdaniem Macieja Sojki, prezesa platformy nTV, wciąż będzie mnóstwo osób, które swój wybór scedują na sprawdzone marki-kanały telewizyjne, w myśl zasady, że na Discovery zawsze się wyedukują, a na Polsacie Sport zawsze ktoś będzie kopał piłkę. Dlatego na cyfrowych i internetowych platformach dalej pączkowały będą kanały tematyczne. Z logo TVN działa ich już osiem.

Zrozumieć Matriksa

Zmienią się media oraz ich zawartość. Łatwy (zbyt łatwy?) i błyskawiczny dostęp do wszystkich treści będzie powodował nieuchronny przechył w stronę przekazów rozrywkowych. Bo w epoce ekranu rozrywka, obok sensacji, będzie najłatwiej dostępnym dobrem. Wystarczy klik, a odpowiednia opłata – może zaledwie kilka złotych – zostanie doliczona do comiesięcznego rachunku.

Sama rozrywka też ulegnie przemianom. Prof. Henry Jenkins, amerykański badacz nowych mediów, w swej książce „Kultura konwergencji” (polski przekład właśnie się ukazuje) opisuje sposób, w jaki produkty popkultury przystosowują się do nowych czasów. Zdaniem Jenkinsa pojawia się zjawisko tzw. narracji transmedialnej. Stare dobre horrory Hitchcocka zaczynały się od trzęsienia ziemi albo innego wstrząsu, ale kończyły się nieodwołalnie wraz z napisem „The end”. Dziś film żyje swym życiem na długo przed premierą, bo machina promocyjna dyskretnie odsłania szczegóły scenariusza. Potem rozprzestrzenia się na wszystkie media i istnieje w nich tak długo, jak jest zapotrzebowanie widowni.

Dobry przykład narracji transmedialnej to serial „Zagubieni”, który nadawany od trzech lat zyskał miano jednego z najbardziej kasowych i kultowych w historii telewizji. Fenomen ten opiera się na umiejętnym wprzęgnięciu społeczności internetowej w jego medialne funkcjonowanie. Oficjalna strona www, na której dozowane są pomijane w TV szczegóły, stała się integralną częścią fabuły serialu, podobnie jak książki z logo „Zagubionych”, blogi producentów oraz setki forów dyskusyjnych prowadzonych przez fanów. Podobną ścieżką poszli twórcy trylogii „Matrix”, której dwie ostatnie części („Reaktywacja” i „Rewolucje”) zostały bezlitośnie potraktowane przez krytykę. Tymczasem filmy kinowe były tylko częścią większej układanki, w skład której wszedł wydany na DVD „Animatrix” i dwie gry komputerowe. Dopiero tam domknięte zostały niektóre wątki i wyjaśniły się zagadki, z którymi pozostał nienasycony widz kinowy.

Snucie transmedialnych opowieści ma również drugą stronę – to dla producentów rozrywki świetny sposób, aby sprzedać wiele razy, po kawałku, prawie to samo.

Czy papier przetrwa?

W branży medialnej najwięcej pytań nurtuje – co zrozumiałe – wydawców prasy. Czy papier przetrwa? Pisarze s.f., jak wspomniany wcześniej Neal Stephenson, odpowiadają zgodnie: nie. Podobnego zdania jest prof. Philip Meyer ze szkoły dziennikarstwa i komunikowania masowego Uniwersytetu Północnej Karoliny. W swej książce „Znikająca gazeta” twierdzi, że ostatnie wydawnictwo zamknie papierowe wydania w 2043 r. To oczywiście nie oznacza śmierci gazet jako medium. – W zalewie informacji, jaki nas czeka, zapotrzebowanie na selekcję najważniejszych, komentarz i analizę, może się nawet zwiększyć – mówi prof. Godzic. Ale gazety muszą ewoluować i ten proces już trwa. Otwierają elektroniczne wydania dostępne przez Internet, wzbogacają strony internetowe o dodatkowe treści, obok słowa pisanego publikują w sieci nagrania wideo. Tak robi również „Polityka” (zapraszamy: www.polityka.pl).

Wielką niewiadomą pozostaje e-papier. Wizja elektronicznego wyświetlacza, który mieści w sobie całą bibliotekę, na bieżąco pobiera aktualne treści z sieci, a wymiarami i grubością przypomina kartkę papieru, wciąż pozostaje pieśnią dalekiej przyszłości. Choć nad prototypami pracują najwięksi – Philips, Panasonic, Hewlett-Packard – na razie efekty są kiepskie. E-papier ma za małą rozdzielczość, czytniki (e-booki) są nieporęczne, a e-druk jest słabo widoczny w świetle słonecznym. No i co z przyzwyczajeniami czytelnika?

Papier ma swoją fakturę, zapach, szelest. Niełatwo z tego zrezygnować. – Przemiany kulturowe nie są tak szybkie jak technologiczne, dlatego to technika będzie musiała dostosować się do życia, a nie na odwrót. Producenci e-papieru robią wszystko, aby przypominał on naturalny – tłumaczy dr Mirosław Filiciak, badacz mediów. Elektroniczny papier, który według entuzjastów w ciągu kilku lat miał się pojawić na rynku, potrzebuje prawdopodobnie 10-20 lat, aby się upowszechnić. Kiedy to się jednak uda, e-papier będzie sobie świetnie radził również z obrazami ruchomymi. A to oznacza, że mariaż druku i przekazu wideo jest nieuchronny.

Media na zakręcie

Nadejście epoki ekranów i zastąpienie wszystkich dotychczasowych nośników informacji przekazem wideo będzie miało ogromny wpływ na firmy działające w branży medialnej, rozrywkowej i elektronicznej. Nie ma pewnej recepty na sukces, a nawet najwięksi mogą stracić grunt pod nogami. Ostrzeżeniem niech będą losy Kodaka, niegdyś giganta w produkcji aparatów fotograficznych. Nadejście ery cyfrowych aparatów było dla tej firmy szokiem. Szefowie Kodaka zaspali. W produkcji cyfrówek niegdysiejszego lidera wyprzedzili początkujący w tej branży Sony i Samsung. A skoro klienci wolą oglądać fotki z wakacji na ekranie laptopa, nie potrzeba już ani filmów do aparatu, ani papieru do wywołania zdjęć, na których Kodak zarabiał krocie. Ten branżowy kolos od dwóch lat notuje pokaźne straty i nerwowo szuka swego miejsca na rynku w nowych czasach. Problemy dotknęły również FujiFilm i AGFA.

Wyginięcie grozi też tradycyjnym wypożyczalniom wideo i DVD. Wprowadzona przez telekomy usługa wideo na żądanie po prostu je uśmierci. Przyszłość kin-multipleksów też jest niepewna, choć tu z wygodą widza walczy urok i wieczna magia kina. Film to nie tylko obraz na ekranie, ale też atmosfera sali, wspólne wyjście z domu, oderwanie się od rutynowych, codziennych zajęć.

W najbliższych latach będziemy świadkami spektakularnego starcia pomiędzy tradycyjnymi telewizjami, telewizjami cyfrowymi, firmami telekomunikacyjnymi, operatorami kablówek i sieci telefonii komórkowych. Wszystkie te branże mają ambicje oferować w przyszłości zróżnicowane usługi medialno-komunikacyjne (tzw. usługi triple-play: Internet, telefon, telewizor). Będą wzajemnie wchodzić sobie w drogę. Już dziś operator kablówki Aster wojuje z TP SA, a ta druga z Orange (choć to ta sama grupa kapitałowa) o tego samego klienta.

Rewolucja czeka producentów filmów. Na razie wielkie studia Hollywood nie radzą sobie z globalną plagą piractwa. Film zapisany w formie komputerowego pliku multiplikuje się w sieci jak wirus. Wystarczy, że trafi do niej raz i proces ten jest nie do powstrzymania. Dlatego giganci branży filmowej szykują się do diametralnej zmiany sposobu dystrybucji – zamiast wprowadzać je po kolei do kin, płatnych telewizji, po pół roku na płytach DVD i do wypożyczalni, chcą wprowadzić system day&date. Czyli jedna globalna premiera na wszystkim możliwych nośnikach jednocześnie – w kinie, Internecie, na płytach, komórkach, iPodach. To oczywiście może zmniejszyć przychody, ale przy niższych kosztach (jednorazowe wydatki na reklamę, logistykę, zmniejszenie piractwa) może mieć sens. Choć przymiarki do premier day&date są już czynione, brak na razie pierwszego odważnego.

Niektórzy mówią, że trzęsienie ziemi czeka i same telewizje, potencjalnie największych beneficjentów nadejścia epoki wszechwładnych ekranów. Bo skoro widz sam skonstruuje sobie program, nie będzie potrzebował pośrednika w postaci stacji telewizyjnej i jej wciskanych na siłę bloków reklamowych. – Wzrośnie rola producentów atrakcyjnych treści, a spadnie znaczenie dystrybutorów. Możliwe, że większość przychodów stacji będzie pochodziła nie z reklam, a z produkowania programów, które potem będą sprzedawane na różnych ekranach – mówi Maciej Sojka z nTV.

Człowiek ze srebra

Choć zmiany w świecie biznesu medialnego będą ogromne, niewątpliwie ważniejsze będą te, które zajdą w społeczeństwie.

W epoce multimedialnych ekranów każda informacja będzie na wyciągnięcie ręki (choć nie każda za darmo). Czeka nas zalew bodźców i komunikatów, czasy turbomediów i gigantycznego szumu, z którym będziemy musieli sobie radzić. – Brutalna walka o uwagę widza skaczącego z kanału na kanał, ekranu na ekran, od medium do medium będzie powodowała nieuchronną tabloidyzację – mówi prof. Wiesław Godzic. Nowe sensacje będą rozbłyskiwać niczym supernowe gwiazdy, obiegać świat i gasnąć równie szybko, by zrobić miejsce następnym. Sformułowana przez Andy?ego Warhola zasada 15 minut sławy prawdopodobnie zmieni się w 15 sekund.

– Ekran jest w końcu tylko narzędziem i to od nas zależy, jak je wykorzystamy – mówi Mirosław Filiciak. Choć cudowne rozmnożenie treści medialnych i sposobów ich odbierania może rozbijać tradycyjny wspólny rodzinny sposób spędzania wolnego czasu, wciąż są programy, które sprzyjają łączeniu pokoleń (np. „Taniec z gwiazdami”). Z badań przeprowadzonych przez Mateusza Halawę wynika, że aktywni odbiorcy mediów postrzegają swoje życie i swój świat w szerszym kontekście. Prof. Henry Jenkins wręcz twierdzi, że aktywny, świadomy odbiorca mediów staje się również lepszym obywatelem.

Jako gatunek musimy przejść nową informacyjną ewolucję. Radzić sobie z nową ilością bodźców, nauczyć się je wartościować i filtrować. Ale też nauczyć się ograniczać zagrożenia, jakie niesie ze sobą wiek ekranu. Świadomego korzystania z rozrywki i mediów w epoce ekranu powinno się uczyć od najmłodszych lat. Powinna to robić szkoła, bo luka pokoleniowa pomiędzy rodzicami a nawykłymi do nowoczesnej techniki dziećmi może okazać się nie do przeskoczenia. Człowiek z żelaza czy marmuru trudno dogaduje się z człowiekiem z ekranu. Niestety, może się okazać, że w polskich szkołach już wkrótce żadna ewolucja nie będzie możliwa, bo jej w ogóle w programach nauczania nie będzie.

 

Mól ekranowy
Tomasz Lustyk, aplikant adwokacki, prawnik z Warszawy:

Oprócz komórki mam ze sobą zawsze palmtopa. Kupiłem go, ponieważ dużo podróżuję po Polsce. Czas spędzony w pociągach i autobusach wykorzystuję na lekturę i naukę, ale nigdy nie chciałem wozić ze sobą opasłych kodeksów, wydruków ustaw i ciężkich książek. Wszystko to mam na ekranie palmtopa. Korzystam nałogowo ze stron Projektu Gutenberg (www.gutenberg.org), internetowej biblioteki darmowych e-książek, na której jest do wyboru już prawie 20 tys. tytułów. Przed każdą podróżą wgrywam do palmtopa kilka książek i mam je zawsze na podręcznym ekraniku, w kieszeni. Ostatnio w czasie 10 godzin podróży do Wrocławia przeczytałem ?Ostatniego Mohikanina” w oryginale. Od początku roku na palmtopie przeczytałem już prawie 100 książek.

Kieszonkowe uzależnienie
Marcin Gruszka, pracownik działu komunikacji operatora komórkowego Orange:

Jestem uzależniony od BlackBerry. To kieszonkowy ekranik, połączenie komputera i telefonu komórkowego. Dzięki niemu cały czas mam dostęp do poczty e-mail. To oczywiście pozwala mi lepiej zorganizować mój czas – jadę metrem – odpowiadam na siedem listów, jadę w windzie – odpowiadam na dwa listy. Ale sam się łapię na zawodowej paranoi. Ostatnio byłem w Trójmieście na festiwalu muzycznym. O 2.15 w nocy dostałem e-mail. O 2.17 na niego odpisałem. W tle cały czas trwał koncert, wszyscy się bawili. W moim zawodzie błyskawiczny kontakt to priorytet i BlackBerry mi to umożliwia. Choć moja dziewczyna tego urządzenia nienawidzi.


Piotr Stasiak

Tekst opublikowany w tygodniku „Polityka” (48/2006)

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php