Czy mamy żyć samą miłością i powietrzem? – pytał dramatycznie Charles Aznavour podczas konferencji Copyright Summit w Brukseli, mając na myśli piratów okradających twórców. Ale w dobie Internetu prostych rozwiązań tu nie ma.
Fala cyfrowej rewolucji od lat podmywa fundamenty współczesnej kultury i związanych z nią przemysłów. Wszyscy jednak są zgodni – twórczość kwitnie jak nigdy. Dziś tworzyć każdy może. Ponad połowa amerykańskich nastolatków tworzy coś i publikuje w sieci. W ciągu minuty w samym tylko YouTube rejestrowanych jest przez internautów tyle plików wideo, że można je oglądać przez 6 godzin.
I, co ważniejsze, są chętni, by te produkcje oglądać. Do YouTube zagląda ponad 100 mln osób dziennie. W polskim Onecie w lutym br. internauci pobrali 32 mln plików wideo, trzy miesiące później już 59 mln. Tyle tylko, że podstawą dla znacznej części współczesnych produkcji są istniejące już utwory. Kiedy rzeczniczka praw dziecka Ewa Sowińska wszczęła śledztwo w sprawie orientacji seksualnej Twinky Winky, Internet wypełnił się licznymi multimedialnymi komentarzami.
Bez większych ceregieli filmy, muzyka, ilustracje i zdjęcia poddawane są rozmaitym cyfrowym zabiegom czyniącym z nich nowe utwory. W rezultacie tych prac może się okazać, że niegroźne Teletubisie stają się prawdziwymi sodomitami kopulującymi do tekstu wulgarnej piosenki, a Berty z „Ulicy Sezamkowej” ujawnia się jako przyjaciel Osamy ibn Ladena. Niezależnie od waloru artystycznego podobnych realizacji, pojawia się pytanie: co na to właściciele praw autorskich?
Najczęściej, jeśli są nimi duże studia filmowe i muzyczne, wszczynają działania prawne. Bo instytucja prawa autorskiego, choć różni się w szczegółach pomiędzy różnymi systemami prawnymi, to jednak generalnie stanowi, że to właściciel określa, w jaki sposób można posługiwać się jego dziełem. Kopiowanie (z pewnymi wyjątkami, określonymi tzw. regułą dozwolonego użytku, umożliwiającą np. wykonanie kopii zapasowej płyty CD lub jej przegranie na własny odtwarzacz mp3), a tym bardziej przerabianie w najlepszych nawet intencjach jest niezgodne z prawem. Podobnie jak upowszechnianie tych utworów za pomocą choćby popularnych internetowych serwisów wymiany plików w systemie wymiany koleżeńskiej p2p (peer to peer). W Polsce taki proceder, określany ogólnym mianem piractwa, jest przestępstwem.
Dlatego też coraz częściej do kronik kryminalnych gazet trafiają doniesienia o policyjnych obławach na piratów. Gdyby potraktować prawo z pełną surowością, zarzuty można by pewno postawić tysiącom osób. Ba, w istocie każdy może i pewno bywa przestępcą, bo prawo łamie już ten, kto w Internecie obejrzy nielegalny utwór, nawet go na swój komputer nie kopiując.
Twórcy bez ochrony
Dura lex, sed lex, ale wszystkich do więzienia wsadzić się nie da. Przeciwdziałanie piractwu tylko metodami policyjnymi, choć wygląda spektakularnie, nie przynosi zamierzonych rezultatów. Przemysł muzyczny jest w kryzysie, gwałtownie maleje sprzedaż płyt CD, a wpływy ze sprzedaży utworów przez Internet nie równoważą strat. Do podobnego kryzysu szykuje się branża filmowa. „Piractwo filmowe jest plagą” – skarżył się niedawno na łamach „Gazety Wyborczej” Juliusz Machulski.
Pod koniec maja odbył się w Brukseli Copyright Summit zorganizowany przez CISAC, międzynarodowe stowarzyszenie skupiające 217 organizacji, takich jak polski ZAIKS, reprezentujących zbiorowo twórców. – Nie powstrzymamy rozwoju technologii, nie możemy jednak pozwolić na to, by na skutek technologicznej rewolucji poszkodowane były osoby dla kultury najważniejsze, czyli twórcy – wyjaśnia Eric Baptiste, dyrektor CISAC. – Stąd idea globalnego forum, by szukać nowych pomysłów na wyjście z kryzysu.
Znawcy proponują, by broniąc praw autorskich dokonywać rozróżnienia między kulturą komercyjną i niekomercyjną. Obowiązujący system praw autorskich traktuje wszystkich jednakowo: wystarczy cokolwiek opublikować, by z mocy prawa utwór ten był chroniony. Tymczasem są twórcy, którzy wcale takiej ochrony nie potrzebują, bo swą kreatywność traktują jako pretekst do współpracy z innymi. Bardziej im zależy, by mogli korzystać z dorobku innych bez pytania o zgodę. Amerykański prawnik Lawrence Lessig stworzył system Creative Commons. W tym systemie to twórca sam określa, jak bardzo jego dzieło ma być chronione, a opcji jest wiele: od pełnej ochrony po całkowitą z niej rezygnację i zgodę na umieszczenie utworu w domenie publicznej, przestrzeni otwartej dla każdego.
Obecność Lessiga w Brukseli wywołała skrajne emocje. – Jego koncepcje są niebezpieczne, bo osłabiają system ochrony twórców wypracowany przez dziesiątki lat – twierdzi Baptiste. – Są także niebezpieczne dla samych twórców. Dziś mało znany artysta, który decyduje się na opublikowanie piosenki na licencji Creative Commons, nie myśli, że jest to ruch nieodwracalny. Problem zaczyna się, gdy ów artysta zdobywa pozycję na twórczym rynku i chce zamienić swój talent na pieniądze.
Słowom Baptiste’a wtórował Charles Aznavour: „Od wybuchu Internetu niektórzy ludzie głoszą, że dla dobra kultury i sztuki piosenka, film, tekst powinny być ogólnodostępne. Dlaczego twórcy mają żyć miłością i powietrzem? To mogłoby być romantyczne życie, ale bardzo krótkie”. I atakował propagatorów idei wolności dostępu do dóbr kultury w wystąpieniu, które znalazło szeroki oddźwięk we francuskojęzycznej prasie. Aznavour ostrzega jednak, że rezygnacja z obowiązującego systemu praw autorskich, w którym twórcy są reprezentowani przez podobne organizacje jak zrzeszone w CISAC, doprowadzi albo do całkowitego zdominowania rynku przez wielkie korporacje medialno-rozrywkowe, albo przez państwo. Żadne z tych rozwiązań nie ma nic wspólnego z wolnością.
Powrót do punktu wyjścia? Czy da się chronić twórców bez coraz większej kontroli odbiorców kultury? Czy da się pogodzić wolność i prawo do wynagrodzenia dla 2,5 mln artystów zrzeszonych w organizacjach CISAC z prawem nas, konsumentów, byśmy nie byli wszyscy traktowani jak przestępcy? Pytanie nie jest retoryczne: dwa lata temu koncern Sony BMG wprowadził na swoich płytach CD specjalny program zabezpieczający. Kopiował się on bez wiedzy konsumenta na jego komputer zaraz po włożeniu płyty do odtwarzacza. Co gorsza, stwarzał zagrożenie dla bezpieczeństwa pracy na komputerze i nie sposób go było amatorskimi sposobami usunąć. Sprawa zakończyła się skandalem i pokazała, że klient liczy się tylko tak długo, jak długo przynosi do sklepu pieniądze.
Kultura dzielenia się
Możliwe są jednak również inne rozwiązania, godzące sprzeczne pozornie interesy. BBC realizuje fascynujący projekt Creative Archive, inspirowany ideą Creative Commons. Kierownictwo publicznego brytyjskiego medium stwierdziło, że zasoby archiwalne, wyprodukowane za publiczne pieniądze, powinny w dobie Internetu stać się własnością publiczną nie tylko teoretycznie, ale i praktycznie. Dlatego Brytyjczycy zyskują dostęp do kolejnych pokładów treści wyprodukowanych przez BBC. Nie dość, że nie muszą za ten dostęp płacić, to mogą otwarte w ramach Creative Archive zasoby wykorzystywać do swojej niekomercyjnej twórczości, w ramach propagowanej przez Lessiga kultury dzielenia się.
Podobną ideę zgłosił w Polsce reżyser filmowy Piotr Szulkin. Zaapelował w czerwcu, by stworzyć dostępną na podobnych zasadach jak Creative Archive Filmotekę Narodową. Argumentuje, że lepiej, by amatorzy próbowali swoich twórczych sił na klasycznych produkcjach, które i tak już praktycznie nie funkcjonują w komercyjnym obiegu, niż na klipach Dody. Szulkin został szybko przywołany do porządku m.in. przez wspomnianego Juliusza Machulskiego, który przypomniał koledze, że w tym biznesie reżyser w zasadzie się nie liczy. Prawami do filmów dysponują bowiem producenci. Mała szansa, by zdecydowali się na otwartość podobną do BBC.
Śmierć pośrednika
Na szczęście rewolucja technologiczna i globalizacyjna powoduje, że zmienia się nie tylko sposób, w jaki uczestniczymy w kulturze jako konsumenci. Zmieniają się relacje między twórcami i producentami. Pokazał to w 1999 r. brytyjski zespół Marillion decydując, że sam będzie reprezentował swoje interesy. Zespół w 2001 r., na 12 miesięcy przed opublikowaniem albumu „Anorachnofobia”, zaprosił fanów do wcześniejszej subskrypcji. Odpowiedziało 12 tys. osób, ich pieniądze umożliwiły wyprodukowanie płyty. Dwa utwory z tego albumu weszły na brytyjską listę przebojów TOP20 mimo braku wsparcia profesjonalnych producentów.
– Podobnie zaczynają działać polscy twórcy – informuje Wojciech Zrałek-Kossakowski, artysta, filozof i pedagog. – Artur Wyrzykowski realizuje film „Wszystko”, poszukując w Internecie, na stronie www.wszystko.net, wsparcia. Każdy może stać się współproducentem, wpłacając jedyne 10 zł. Zebrało się w ten sposób już niemal 36 tys. zł. Muzyk Marcin Masecki w podobny sposób, na witrynie www.marcinmasecki.com, zaprasza fanów do współprodukcji albumu „Sztuka fugi” J.S. Bacha.
Jak widać, odbiorca kultury może być piratem, ale na co dzień jest jednak największym sprzymierzeńcem twórców. Dla rozwoju kultury potrzebna jest kreatywna energia artystów i zaangażowanie odbiorców, dla kogoś trzeba przecież tworzyć. Tyle tylko, że na skutek przemian technologicznych zmienia się uczestnictwo w kulturze i konsumentom nie wystarczy już tylko bierny odbiór. Jedną z form nowoczesnego uczestnictwa w kulturze jest komentowanie utworów przez ich przetwarzanie i modyfikację. Wielu artystów rozumie i akceptuje tę zmianę, inni z kolei chcą zachować pełną kontrolę nad swoimi dziełami i mają pełne do tego prawo.
Najbardziej zagrożeni rozwojem technologii są jednak pośrednicy między twórcami i odbiorcami. Oni też najbardziej bronią się przed zmianą. Ale i oni przed nią nie uciekną. Przekonać się o tym można było podczas Copyright Summit w Brukseli, gdy przedstawiciel Universal Music Studios stwierdził, że model dystrybucji muzyki oparty na płycie CD umarł, a inny z tuzów branży filmowej przyznał, że zamiast nasyłać policję na nastolatków, lepiej zainwestować w ich edukację, by w ogóle wiedzieli, na czym polega prawo autorskie.
Edwin Bendyk
Tekst opublikowany w tygodniku „Polityka” (35/2007)
CZYTAJ TAKŻE:
* Telewizja bez telewizorów – Telewizyjna rozrywka zeszła do podziemia. Coraz więcej widzów emocjonuje się odcinkami seriali jeszcze, lub w ogóle, nie pokazanych przez polskich nadawców.
* Rewolucja w kulturze – Już 100 mln osób słucha muzyki na cyfrowych odtwarzaczach iPod. To jeden ze znaków radykalnych przemian w sposobie uczestniczenia w kulturze.
* Więzienie za ściąganie – Policja, prokuratura i Związek Producentów Audio Video chcą rozprawić się z polskimi internautami ściągającymi muzykę i filmy z sieci. Oskarżają ich o piractwo. Ci z kolei zwierają szyki, by bronić, ich zdaniem, zagrożonej wolności i walczyć z pazernością koncernów.
* Świat za darmo? – Żarty się skończyły. Głębokie przekonanie internautów, że wszystko, co się da, powinno być im dostarczane gratis, zatrzęsło starym światem. Płacze telekomunikacja, producenci muzyczni i filmowi, prasa, radio, telewizja. Skoro nowy świat ma być za darmo, to na czym zarabiać?
* Długi ogon zaciska pętlę – Nie jesteśmy komunistami, ale commonistami, zapewniają zaangażowani w inicjatywę Creative Commons, międzynarodowy ruch walczący o bardziej elastyczne traktowanie praw autorskich w Internecie. Pod koniec kwietnia ruszył jego polski oddział.
* Milknąca płyta – Systematycznie od pięciu lat spada sprzedaż płyt. Jeszcze do niedawna ich wydawcy winili za to pirackie firmy demolujące rynek tanimi, nielegalnymi nagraniami. Kolejny cios zadał im Internet. Czy warto jeszcze w ogóle produkować płyty?
4 września o godz. 13:22 8309
Informacja jakoby spadek sprzedazy plyt CD z muzyka mial jakikolwiek zwiazek z tzw. „piractwem”jest niesprawdzona pogloska. Sprzedaz plyt spadla cos o 20 % podczas gdy p2p rynek wymiany plikow doprowadzil do mozliwosci uzyskania praktycznie kazdego utworu bez kupowania czegokolwek: kto w takim razie wogole kupuje plyty, skoro kazdy moze miec twory za darmo? Dowodzi to oczywiscie jednego: sprawy nie maja sie wcale tak prosto jak przedstawiaja to wielkie korporacje: nie kazdy kto uzywa p2p kradnie, nie kazdy kto kupuje plyte jest uczciwy. Rzeczywistosc jest znacznie bardziej zlozona.
1 listopada o godz. 0:54 10150
Dozwolony użytek obejmuje również wykonywanie kopii utworów (filmy, muzyka, książki) na rzecz rodziny i znajomych. Uparcie się o tym nie wspomina w podobnych publikacjach.