Co roku na rynek trafiają setki nowych produktów i usług. Niektóre zmieniają nasze życie, na stałe wpisując się w codzienność. Czy takie zmiany czekają nas w najbliższym czasie? Wybraliśmy pięć dziedzin, w których wydają się najbardziej prawdopodobne.
Gdyby koncernami zarządzali inżynierowie i wdrażali swoje wynalazki, nie zważając na koszty, w krótkim czasie nasze życie zmieniłoby się nie do poznania. Ale właściciele firm są tyleż skąpi, co ostrożni. Nie wyłożą miliardów na wynalazek, który – choć użyteczny – nie da się przełożyć na zysk.
Mimo że mówimy o rewolucji technologicznej, wiele wdrożeń ciągnie się więc latami, a nowe urządzenia obarczone są wadami „wieku dziecięcego” i w codziennym użyciu sprawiają użytkownikom mnóstwo problemów. Producenci sprzętu powoli ustalają wspólne standardy (np. w świecie komputerów czy telekomunikacji). Dlatego trudno mówić o jednym rewolucyjnym urządzeniu czy usłudze, a prościej o trendach, za którymi podążają producenci i klienci.
Jaki pod tym względem będzie 2008 r.?
Trend 1: pożegnanie z papierem
Czy można tkwić w korku i jednocześnie zagłębiać się w lekturze? Łukasz Gorycki, szef portalu internetowego http://www.ksiazkiaudio.pl/, robi tak od lat. – Słucham książek nagranych na płytach. To wciąga, a przy tym wycisza. Jadę spokojniej – mówi. Książki czytane przez lektora (zwane też audiobookami lub książkami do słuchania), kiedyś nadawane wieczorami przez Polskie Radio, dziś przeżywają drugą młodość.
Wszystko za sprawą technologii MP3, która dokonała rewolucji w kompresji dźwięku. 16-godzinne nagranie „Pana Wołodyjowskiego” w interpretacji Janusza Gajosa nie zajmuje już, tak jak kiedyś, kilkunastu płyt CD, a jedną płytkę z plikami MP3. Wystarczy je przegrać do przenośnego odtwarzacza (np. iPoda, Zena). Z płytkami w formacie MP3 poradzą sobie też nowocześniejsze odtwarzacze samochodowe i miniwieże.
Słuchanie lektur w samochodzie stało się modne i snobistyczne. – Coraz częściej audioksiążki kupują ludzie zapracowani, którzy spędzają wiele godzin w podróżach. To pozwala im być na bieżąco z kulturalnymi nowościami – mówi Gorycki. Wydawcy liczą, że uda się w ten sposób zagospodarować godziny, które mieszkańcy dużych miast tracą codziennie w drodze z i do pracy.
Dlatego oprócz żelaznego zestawu klasyków (m.in. Irving, Mann, Sienkiewicz, Hrabal) w formie nagrań coraz częściej wychodzą nowości hitowych autorów – Murakamiego, Stasiuka, Wołoszańskiego, Witkowskiego, najnowszy kryminał Marka Krajewskiego czy „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafona. Książki w nagraniach są też tańsze niż papierowe – klasycy za 15-20 zł, a nowości za ok. 30 zł.
W USA audioksiążki stanowią już 12 proc. rynku wydawniczego i ich udział cały czas wzrasta. Przez Internet regularnie pobiera je milion czytelników. W Niemczech można już wybierać wśród 17 tys. pozycji, nagrywanych przez 500 wydawnictw. Księgarze za Odrą szacują, że przychody ze sprzedaży audio-książek w 2010 r. przekroczą 300 mln euro. – Dwa lata temu mieliśmy w ofercie 60 tytułów. Dziś 650 – mówi Gorycki. Z jego portalu korzysta regularnie kilka tysięcy osób.
– To bardzo dynamicznie rosnący rynek – przyznaje też Agnieszka Pawłowska ze sklepu internetowego Merlin.pl. Książki do słuchania zamawiają również osoby starsze (klasyki oraz baśnie dla dzieci) oraz nastolatki (lektury szkolne). Eksperci nie mają wątpliwości, że audioksiążki to będzie jeden z najbardziej widocznych trendów w 2008 r.
Sporo namieszać (choć na razie głównie w krajach anglojęzycznych) może też Kindle. Pod tą nazwą kryje się pierwszy e-book, elektroniczna książka, która ma szansę zdobyć masowy rynek. Sprzedaje ją Amazon, największa internetowa księgarnia na świecie (cena 400 dol.). Kindle przypomina niewielkiego laptopa. Większą jego część zajmuje elektroniczny wyświetlacz o dużym kontraście, dzięki czemu tekst jest widoczny nawet w ostrym świetle słonecznym.
Choć urządzenia do czytania na ekranie książek w formie elektronicznej produkuje już kilka firm (m.in. Sony, Panasonic, Toshiba), wciąż to raczej techniczna ciekawostka niż zjawisko masowe. Amazon – wypuszczając Kindle – chce zawojować rynek: daje urządzenie łatwe w obsłudze oraz gotową bibliotekę 90 tys. tytułów (w cenie 9,99 dol., ściągane są do urządzenia z wykorzystaniem podłączenia do sieci komórkowych).
Podobnie postąpił kiedyś Apple, wprowadzając do sklepów odtwarzacz iPod oraz uruchamiając sklep internetowy iTunes. Dziś hasło MP3 powszechnie kojarzy się z iPodem, choć tego rodzaju odtwarzacze sprzedają wszyscy producenci elektroniki. Zapewne marzeniem szefów Amazona jest, aby za kilka lat na hasło e-książka każdy pomyślał: Kindle.
Trend 2: zrób to sam
Do niedawna rodacy odwiedzający supermarkety na Zachodzie mogli tubylcom tylko pozazdrościć. Tam każdy, kto nie chce stać w kolejce, może podejść do automatycznej kasy – samemu zeskanować kody kreskowe i zapłacić za sprawunki kartą. Na stoiskach z owocami waga sama rozpozna owoc, zważy i wydrukuje naklejkę z kodem. Podobne wynalazki zaczynają się pojawiać również w Polsce (np. w hipermarketach Auchan i Real). Jednak nie dlatego, że sieci zaczęły się troszczyć o naszą wygodę. Po prostu to im się bardziej opłaca – deficyt pracowników i ich żądania płacowe sprawiły, że warto zainwestować w kasę samoobsługową. Gdy klient sam zważy owoce, mniej czasu spędzi w sklepie i szybciej zrobi miejsce innym.
Skoro klient potrafi sam się obsłużyć w sklepie, to czemu nie gdzie indziej? I tu informatycy służą pomocą przedsiębiorcom. Od pierwszego kwartału 2008 r. banki oraz duże firmy świadczące usługi masowe (telekomunikacja, wodociągi, gazownie, kablówki itp.) zaczną faktury papierowe zastępować elektronicznymi. Wykorzystają fakt, że coraz więcej Polaków obsługuje swe konto bankowe przez Internet. Zamiast listu w skrzynce, wiadomość o należności zobaczymy na ekranie komputera. Żeby ją uregulować, wystarczy kliknięcie. To oznacza kolosalne oszczędności w przypadku firm, które miesięcznie rozsyłają np. kilka milionów faktur przez Pocztę Polską. Miejmy nadzieję, że tymi oszczędnościami podzielą się z nami (obniżając cenę), a przy tym zachęcą do korzystania z nowej usługi.
Większość linii lotniczych umożliwia już pasażerom zdalną odprawę przez Internet na 24 godziny przed odlotem – sami możemy wydrukować kartę pokładową. Choć wypełnienie wszystkich rubryk na ekranie zajmie z pół godziny, dzięki temu mniej czasu spędzimy na lotnisku. Ale przewoźnik ma jeszcze większą korzyść – de facto wzięliśmy sporo pracochłonnych czynności na siebie.
Na naszej samodzielności korzysta też właściciel portu lotniczego – szybsza odprawa pasażerów na lotnisku oznacza zwiększenie jego przepustowości. Dlatego np. na nowym terminalu T5 British Airways londyńskiego lotniska Heathrow, który ma być otwarty w marcu, przygotowano aż 100 stanowisk fast bag drop, przeznaczonych dla pasażerów z bagażami, którzy wcześniej odprawili się przez Internet. Pasażerowie, którzy mieli już na londyńskim lotnisku sfotografowaną siatkówkę oka, nie będą musieli przechodzić kontroli paszportowej, bo zastąpi ją spojrzenie w skaner.
Trend 3: elektroniczna gotówka
Według danych Visa – wydawcy kart płatniczych, tylko co siódma transakcja w Europie jest realizowana bez użycia gotówki. Karty są nieporęczne, szczególnie przy drobnych zakupach, np. biletu czy gazety w kiosku. Proces autoryzacji, wydruk, podpis – wszystko trwa około minuty. A tu autobus nam uciekł. Dlatego jeszcze długo w obiegu pozostanie żywa gotówka mimo jej oczywistych minusów (produkcja banknotów i bilonu, konieczność przewożenia, ryzyko fałszerstwa itp. – wszystko to zabiera nawet 5 proc. jej wartości).
Drobne transakcje to jednak wciąż 80 proc. wszystkich transakcji. Nic dziwnego, że banki zastanawiają się, jak w nich pośredniczyć (a zatem pobierać prowizje). Sposobem mają być tzw. płatności bezstykowe, nad którymi pilnie pracują Visa (system będzie się nazywał PayWave) i MasterCard (system o nazwie PayPass). – Karta do płatności bezstykowych będzie wyglądała i działała jak tradycyjna. Ale w niektórych punktach, przy niewielkich sumach, będzie możliwa płatność jedynie poprzez dotknięcie czytnika na ladzie. Cała transakcja trwa sekundę – mówi Maciej Biniek z Banku Zachodniego WBK. Ten bank – jako pierwszy w Polsce – wprowadził w połowie grudnia dla swych klientów możliwość korzystania z płatności bezstykowych. Na początek w sieci restauracji McDonald’s, a wkrótce w punktach sprzedaży prasy Ruch, Kolporter oraz salonach Empik. System Visa PayWave wystartuje w najbliższych dniach.
Do końca roku może zostać wydanych nawet kilkanaście tysięcy kart. Kartą bezstykową bez formalności zapłacimy kwotę do 50 zł. Przy wyższych sumach trzeba będzie dodatkowo podać PIN. A co, jeśli ktoś nam ją ukradnie? Tu pomoże ubezpieczenie. Zdaniem ekspertów, będzie ono „zaszyte” w rocznej opłacie za użytkowanie karty, a banki odpowiedzialność wezmą na siebie (choć na razie nie ma tej opcji w kartach BZ WBK). – Sukces płatności bezstykowych będzie zależał od tego, jak szybko pojawi się dużo punktów je przyjmujących – mówi Karol Żwiruk z portalu kartyonline.pl.
Podobny problem mają twórcy systemu płatności przez telefon komórkowy o nazwie mPay, mimo że komórek jest już więcej niż Polaków. Żeby korzystać z mPay, trzeba założyć sobie konto przez Internet i przelać na nie pieniądze. Gdy znajdziemy się w miejscu przyjmującym zapłatę przez komórkę – to na razie ok. 200 punktów, w tym restauracje McDonald’s, TelePizza, automaty z napojami, korporacje taksówkowe – należy wybrać na komórce numer otrzymany w kasie i potwierdzić kodem PIN. Opłata za towar zostanie ściągnięta z naszego konta internetowego. Cała transakcja trwa kilkanaście sekund (za połączenie tej długości musimy zapłacić operatorowi).
Korzystanie z mPay na pierwszy rzut oka jest dość skomplikowane. – Naprawdę to nie jest trudne. Można sobie w komórce wpisać najczęściej wykonywane transakcje – przekonuje Henryk Kułakowski, prezes mPay. Na przykład do płatnego parkowania w Warszawie – wybierając numer zaczynamy naliczanie opłaty, wybierając go ponownie – przerywamy. Płatność komórkowa działa na razie tylko w sieci Plus. Już wkrótce pojawi się w Play, za kilka miesięcy być może również w Orange.
Trend 4: telefony do wszystkiego
Nadajniki GPS kosztują już tylko kilkadziesiąt złotych i są bardzo małe. Dlatego coraz częściej montują je w swoich aparatach telefonicznych czołowi producenci (np. Nokia). Dziś za pomocą komórki z GPS namierzymy najbliższy bankomat czy restaurację, można też używać jej jak mapy. Już wkrótce taki aparat wskaże znajomych, którzy są w pobliżu, a gdy np. jego właściciel trafi do centrum handlowego, GPS zaprowadzi do sklepu, w którym zaczyna się wyprzedaż.
– Sukcesem będą tylko te wynalazki, które bazują na dotychczasowych zachowaniach i przyzwyczajeniach. Dlatego łatwo było zastąpić kasety magnetofonowe krążkami CD. Skoro Polacy tak chętnie wysyłają esemesy, równie chętnie będą wysyłać przez komórki e-maile i to zamierzamy wprowadzić w ciągu kilku miesięcy – mówi Mariusz Malec, dyrektor ds. rynku biznesowego w Polskiej Telefonii Cyfrowej, operatorze sieci Era. Te usługi – tzw. push mail, czyli pełnowartościowy program do poczty elektronicznej w komórce – uruchomią wszyscy czterej operatorzy.
Użytkownicy chcą mieć w kieszeni dostęp do tych samych aplikacji i usług co w komputerze. Nie biorą na razie pod uwagę, że taki gadżet zajmie im zapewne każdą wolną chwilę, na czym skorzystają przede wszystkim pracodawcy. Zamiast marnować czas na nudnym zebraniu, sumienny pracownik może pisać e-maile na komórce trzymanej dyskretnie pod stołem.
W 2008 r. na rynek wejdą też telefony nowych marek, które chcą powtórzyć sukces Nokii, Samsunga i Motoroli. Najwięcej osób czeka na iPhone, mocno reklamowany gadżet produkowany przez Apple (twórca m.in. kultowego odtwarzacza MP3 o nazwie iPod). Podobno wprowadzi go do sprzedaży sieć Orange. Choć w USA iPhone zrobił karierę (wspieraną jedną z największych kampanii marketingowych), w Europie przyjmowany jest jak na razie sceptycznie. Efektowny wygląd, bogate opcje multimedialne i prosta obsługa robią wrażenie, ale aparat nie korzysta np. z sieci 3G, co potrafi już Nokia za kilkaset złotych.
Dla Europejczyka liczy się przede wszystkim niska cena i wysoka jakość połączeń. Czy obydwa te kryteria spełni mobilny Skype-phone, wypuszczony na brytyjski i włoski rynek przez twórców darmowego komunikatora internetowego Skype? W obu tych krajach Skype porozumiał się już z wybranymi operatorami GSM, którzy zgodzili się na uruchomienie jego darmowych połączeń w paśmie służącym do transmisji danych (głos jest przetwarzany tak jak przy przesyłaniu go w internetowym Skype). Czy na takie ustępstwo pójdą również polscy operatorzy? Andrzej Piotrowski, ekspert telekomunikacyjny i prezes Exatela, uważa, że nie jest to w ich interesie. Podejrzewa, że nawet jeśli tak się stanie, cena abonamentu okaże się dla użytkownika Skype zaporowa.
Nie należy się też spodziewać, żeby nagle wzrosła popularność internetowej telefonii stacjonarnej (w tej technologii, choć numer jest stacjonarny, głos jest przekształcany i płynie przez Internet). Wprawdzie mocno zaczęły ją promować sklepy Media Markt i Saturn (pod nazwą PL FON), ale wciąż jest to oferta dla pasjonatów nowinek technicznych. Żeby dzwonić z takiego telefonu, niepotrzebny jest już wprawdzie komputer, ale też nie wystarczy włożyć wtyczki do gniazdka. W telefonicznym biurze obsługi powiedzą, że „trzeba jeszcze tylko dokupić router, wybrać właściwy port i skonfigurować firewall”.
Trend 5: skok w kinie
W tym roku nasze telefony komórkowe czeka inwazja filmów. Technicznie możliwości już istnieją, ale na razie to droga przyjemność. Zapłacić musimy nie tylko za pobrany film, ale też przesłane dane. Operatorzy będą obniżać stawki tak, aby komórki stały się kieszonkowymi odtwarzaczami wideo. Nieoficjalnie wiadomo, że dziś abonenci ściągają najwięcej treści erotycznych, a przecież można oglądać też krótkie seriale (tzw. mobi-zody, np. pierwszy polski serial na komórki „Winda”), wiadomości czy fragmenty imprez sportowych. To wszystko ruszy, gdy spadną ceny.
Za to w Internecie startują kina wirtualne. Niebawem zacznie działać iPlex – za kilka, kilkanaście złotych będzie można obejrzeć na ekranie laptopa film, który ma być emitowany jednocześnie do maksimum 50 osób. Ograniczeń liczby widzów nie mają fulmido.pl oraz netino.pl, które nazywają się raczej sieciowymi wypożyczalniami wideo. Niestety, dopóki od Internetu będą stronić największe wytwórnie z Hollywood, nie zobaczymy w sieci prawdziwych hitów i nowości.
Również tradycyjne kina czeka wielki technologiczny skok. Wszystko za sprawą nowych cyfrowych projektorów, które pozwolą wyświetlać filmy trójwymiarowe. Z filmów 3D znane były dotąd kina IMAX. Ale technologia ta nie ma szans się rozpowszechnić: wymaga wielkiej sali, ogromnego ekranu i specjalnego projektora. Tymczasem nowa technologia Dolby 3D pozwala prezentować trójwymiarowe filmy w zwykłym kinie. Potrzebny jest tylko cyfrowy projektor z nakładką rozszczepiającą światło i specjalne okulary dla widzów. Ponieważ takich kin na całym świecie będzie szybko przybywać, producenci nie będą żałować pieniędzy na dostosowywanie swoich hitów do wyświetlania w 3D.
Na nowoczesność jako pierwsza postawiła sieć Multikino. W 2008 r. będzie wyświetlać takie filmy w Warszawie i Poznaniu. Pojawienie się tej technologii w mniejszych miastach to już kwestia lat, bo cyfrowy projektor kosztuje na razie pół miliona złotych. Nie ulega jednak wątpliwości, że digitalizacja kina gwałtownie przyspieszy, bo szykuje się na nią cały Hollywood. Wyprodukowanie jednej kopii filmu na celuloidowej taśmie to wydatek ok. 8 tys. zł. Powielenie jego cyfrowej wersji to koszt ok. 200 zł.
Które z tych nowości ostatecznie się przyjmą? Zadecyduje kilka czynników. Najważniejszy jest rachunek zysków i strat producentów, dostawców usług i samych klientów. Wiadomo, że przebiją się te nowinki, które odpowiadają na autentyczny, a nie sztucznie kreowany popyt. Takie, za którymi kryje się nowa jakość i prostota. A przede wszystkim takie, które w sposób istotny przyczyniają się do oszczędności czasu i pieniędzy, na co zwracają uwagę zarówno firmy jak i konsumenci.
Piotr Stasiak, Paweł Wrabec
Tekst opublikowany w tygodniku „Polityka” (1/2008)
CZYTAJ TAKŻE:
Globalne przyspieszenie. Wchodzimy w epokę, kiedy nawet najbardziej ekstremalne scenariusze rozwoju świata stają się możliwe. Wielu nie potrafimy sobie jeszcze wyobrazić, bo brakuje słów do ich opisu.
Nagi człowiek. W listopadzie na rynku pojawiła się nowa usługa dla ludności. Za tysiąc dolarów każdy może poznać swój profil genetyczny. Dowie się, jakie choroby mu zagrażają, albo dlaczego nie lubi mleka czy brukselki.