Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

27.12.2011
wtorek

Rayman Origins – recenzja gry

27 grudnia 2011, wtorek,

Lekko zapomniani bohaterowie gier platformowych zalegają gdzieś w deweloperskich szufladach. Activision reanimowało (prze)kupionego Spyro, Skylanders bliżej do Pokemonów niż pierwszych gier z serii. Crash też został spieniężony i już w czasach PlayStation 2 stracił swój wdzięk. Pozostała jeszcze nadzieja w duecie Jaka & Daxtera, ten na razie wraca tylko w postaci kolejnej reedycji HD na PlayStation 3 i o pełnoprawnym sequelu nic nie wiadomo. Na horyzoncie majaczy jedynie nowy Sonic, Sly 4 i kolejne części Mario na konsole Nintendo. Trochę mało jak na ciekawy gatunek gier platformowych. Wolną niszę postanowił zająć Ubisoft, przypominając graczom postać Raymana.

Ciekawe, że deweloperzy (z Michelem Ancelem, projektantem pierwszej gry z serii na czele) nie dostosowali Raymana do współczesnych standardów 3D, ale powrócili do korzeni serii i skorzystali z dwuwymiarowej grafiki. Nowy Rayman designem nawiązuje więc do pierwszej odsłony z 1995 roku, ale wykorzystuje moc współczesnych konsol. Takie połączenie przyniosło zaskakujący efekt. Z ekranu wylewa się feeria barw, a miliony kolorów rewelacyjne budują bajkowy klimat gry. Oczywiście Rayman Origins działa w wysokiej rozdzielczości i płynnych sześćdziesięciu klatkach na sekundę. Od ekranu telewizora nie sposób oderwać wzroku, nawet jeśli nie trzyma się w dłoniach pada. Oprawa jest po prostu zachwycająca i chociaż reprezentuje zupełnie inny styl niż na przykład CryEngine 3 czy Unreal Engine 3, to gwarantuje podobne estetyczne doznania jak sesja z Crysis 2 czy najnowszym Batmanem. O ile oczywiście nie wychodzi się z założenia, że takie gry są dla dzieci. Ale Rayman Origins – jak się szybko okazuje – nie jest.

Bogate w detale piękne środowisko zostało podzielone na kilka stref klimatycznych i tematycznych. Jest dżungla, pustynia, sceneria zimowa czy… kuchenna. Projektanci poziomów podeszli do swojej pracy z dużą dozą fantazji, bo Raymanowi, obok tradycyjnych leveli, zdarza się przemierzać bardziej nieszablonowe miejsca, na przykład wnętrze wielkiego potwora. Niezależnie jednak od lokalizacji, cały czas robimy to samo – pędzimy w prawo. Skaczemy, pływamy, fruwamy i walczymy z gdzieniegdzie porozstawianymi przeciwnikami.

Rayman Origins stawia na nieskrępowaną zabawę i płynącą z gry radość porównywalną tylko z oldschoolowymi platformówkami 2D. Twórcom udało się przenieść ten nieco archaiczny model do współcześności. Bajkowa oprawa może więc mylić, bo pod jej urokiem kryje się prawdziwe wyzwanie, jakie towarzyszyło nam w zręcznościówkach sprzed lat.

Nie mamy ograniczonej ilości żyć, twórcy nie szczędzili nam też checkpointów, mimo wszystko poziom trudności pozytywnie zaskakuje. Może nie na początku, ale czwarty, piąty czy w końcu finalny, dziesiąty świat może już sprawić problemy i zmusić do nawet kilkunastokrotnego powtarzania jednego etapu. Mniej zaawansowani użytkownicy nie powinni się jednak zniechęcać – gra jest trudna, ale wyważona, a porażka nie frustruje.

Każdy ze wspomnianych dziesięciu światów został podzielony na kilka poziomów, a przejście całości zajmuje dobre kilkanaście godzin. Czas rozgrywki można jednak bez problemu wydłużyć. Wszystko dzięki multiplayerowi na dzielonym ekranie i sukcesywnie zdobywanym umiejętnościom. Zabawa ze znajomymi wciąga nawet w przeciętnych grach – Rayman Origins jest genialny, a wspólna rozgrywka wręcz pochłania. Zwłaszcza, że postacie mogą wchodzić ze sobą w interakcje. Nie są to może jakieś rozbudowane możliwości, ale należy je odnotować, zwłaszcza jedną – wzajemne przywracanie się do życia. Grając samemu polegamy na tradycyjnych checkpointach. Będąc w towarzystwie możemy odrodzić się koło wybranego kompana, co znacznie ułatwia sprawę. Choć grupowe granie ma też swoje wady – postacie czasem wzajemnie się zasłaniają. Nie wykorzystują też całego swojego potencjału. Ratchet & Clank: 4 za Jednego i Disney Universe zawierają lepsze rozwiązania. Poziomy są tam stworzone do kooperacji, w wielu miejscach wręcz wymagają współdziałania. Rayman Origins nie poszedł w tym kierunku, serwuje bardziej tradycyjne levele, ale dzięki temu samotna rozgrywka nie nudzi, czego już nie można powiedzieć o konkurencji.

Wraz z postępami w grze zdobywamy nowe zdolności, które przydają się nie tylko na nowych poziomach, ale także tych już wcześniej ukończonych. Gra zachęca do backtrackingu i nawet kilkukrotnego przechodzenia tego samego etapu. I muszę powiedzieć, że robi to bardzo skutecznie.

Zwrot w kierunku 2D nie jest nieuzasadniony – Origins to prequel pierwszej części Raymana, stąd podobna stylistyka. Zabieg taki oprócz zapożyczenia perspektywy pozwala też na przyciągnięcie nowych graczy, którzy nie mieli wcześniej styczności z serią. Sam jestem najlepszym tego przykładem. Jako fan Crasha Bandicoota na pierwszym PlayStation grałem w kolejne odsłony gry Naughty Dog nawet nie zerkając na Raymana. Teraz sytuacja zmieniła się o 180 stopni – Rudzielec bezpowrotnie przepadł, konkurencja ledwo zipie, za to Rayman przeżywa drugą młodość.

Czas pokaże, czy Rayman Origins odniesie finansowy sukces i zdoła znaleźć swoje miejsce gdzieś między wielomilionową sprzedażą nowego Call of Duty, Battlefielda 3 czy Uncharted 3. Jeżeli tak, to możemy być pewni pojawienia się podobnych gier. Sam Michel Ancel nie kryje, że od Rayman Origins zależy przyszłość jego studia i jeżeli najnowsza platformówka „chwyci”, to pojawią się kolejne oryginalne produkcje, w tym długo oczekiwane Beyond: Good & Evil 2.

Paweł Olszewski

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 3

Dodaj komentarz »
  1. Na brak gier platformowych, to ja bym nie narzekal 😉 Sprawa wyglada poprostu tak, ze ten gatunek zostal zdominowany przez rynek gier indie – i bardzo dobrze, bo dzieki temu wiele osob ma okazje/mozliwosc zagrac w niedrogie i nieszablonowe gry godne uwagi. Tak czy owak, Rajmana uwazam za jedna z lepszych serii z tego nurtu i zycze temu tytulowi powodzenia, sam tez sprobuje wydlubac troche grosza na ten tytul (o ile trafi na PC) 😉 No i mam nadzieje, ze BG&E2 wkoncu ujrzy swiatlo dzienne.

  2. Proponowałbym wrócić do starej, dobrej tradycji podawania pod koniec artykułu systemów na które gra jest wydawana – nie musiałbym samemu sprawdzać. No i cena gry też była użyteczna 🙂
    Pozdrawiam
    Misiek

  3. Słuszna racja! Ceny co prawda się zmieniają, ale systemy nie. Zwrócimy uwagę.
    JMD

css.php